Trump chce doprowadzić do sytuacji, w której Pekin nie będzie miał jak odpowiedzieć
Stany Zjednoczone podbijają stawkę w wojnie handlowej z Chinami. Administracja Donalda Trumpa rozważa obłożenie produktów importowanych z Chin o wartości 200 mld dol. 25-proc. cłem, a nie 10-proc., jak dotychczas planowano. Mogłoby ono wejść w życie już we wrześniu.
Chodzi o listę ponad 6 tys. towarów – wśród nich żywność, chemikalia, ale też wiele produktów konsumenckich, jak meble, dywany, ubrania, rowery czy kosmetyki – którą 11 lipca przedstawił amerykański reprezentant ds. handlu Robert Lighthizer. Ta lista to riposta Waszyngtonu na to, że Pekin odpowiedział na pierwszy cios w wojnie handlowej – 25-proc. stawkę na import z Chin o wartości 34 mld dol. (cła amerykańskie i analogicznej wysokości chińskie weszły w życie 6 lipca).
Dotychczas jednak była mowa o tym, że na import o wartości 200 mld dol. zostanie nałożona stawka 10-proc. Tymczasem Bloomberg podał wczoraj, powołując się na źródła w administracji, że może zostać ona ustalona na poziomie 25 proc., a decyzja w tej sprawie ma być ogłoszona lada dzień. Do 30 sierpnia trwają publiczne konsultacje w kwestii podniesienia ceł, co oznacza, że teoretycznie mogłyby one obowiązywać już na początku września, choć zwykle okres między zakończeniem konsultacji a wejściem w życie wynosi kilka tygodni.
Nie czekając na oficjalne potwierdzenie doniesień Bloomberga, chińskie władze już ostrzegły, że nie pozostaną bierne. – Amerykańska presja i szantaż nie przyniosą żadnego efektu. Jeśli Stany Zjednoczone będą robić dalsze kroki prowadzące do eskalacji, Chiny nieuchronnie podejmą kontrdziałania i będą zdecydowanie bronić uzasadnionych racji – oświadczył rzecznik ministerstwa spraw zagranicznych Geng Shuang.
Z analogiczną odpowiedzią Pekin będzie miał pewien kłopot. Nie może bowiem nałożyć ceł na importowane z USA towary o wartości 200 mld dol. – wartość wszystkich amerykańskich towarów sprzedanych w zeszłym roku w Chinach wyniosła niespełna 130 mld dol. Donald Trump liczy właśnie na to, że będzie podbijał stawkę tak mocno, że Chiny nie będą miały jak odpowiedzieć. W ten sposób zmusi je do ustępstw.
Amerykański prezydent niespełna dwa tygodnie temu oświadczył w wywiadzie, że jeśli będzie trzeba, nałoży cła importowe na wszystkie chińskie towary sprzedawane w USA (ich wartość w zeszłym roku wyniosła 505,5 mld dol.). Trump uważa, że potężny deficyt, który USA mają w handlu z Chinami, jest w dużej mierze efektem nieuczciwych praktyk handlowych Pekinu, np. manipulowania kursem juana. Zarzuca też Pekinowi nieprzestrzeganie prawa własności intelektualnej (w czym akurat ma rację).
– Dalszy przebieg wojny handlowej zależy również od tego, jak będą się rozwijały kwestie pozagospodarcze, bo na cła trzeba patrzeć w szerszym kontekście polityki zagranicznej i stosunków bilateralnych. Wojna handlowa nie jest na rękę Chinom, ale w takich kwestiach, jak własność intelektualna, raczej będą bronić swojego stanowiska, bo to jest coś, co pozwala im rozwijać się tanim kosztem. W dziedzinie nowych technologii i sztucznej inteligencji znajdują się jeszcze za USA i Europą Zachodnią i dopóki mogą, starają się korzystać z obecnej sprzyjającej im sytuacji – mówi DGP Patrycja Pendrakowska, prezes Centrum Studiów Polska – Azja.
Ale nie wszystko jest takie proste, jak uważa Trump. Chiny nie obejmą cłami importu z USA o tej samej wartości, bo sprowadzają zza Pacyfiku mniej towarów, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by ustanawiały na nie wyższe stawki celne. Poza tym nie ma szans, by wojna celna nie dotknęła konsumentów w Stanach Zjednoczonych. Zwłaszcza teraz, gdy na liście pojawiło się mnóstwo produktów codziennego użytku.
– Nowymi stawkami jest zagrożona prawie połowa importu z Chin, w tym produkty konsumenckie. Koszt podwyżek zostanie przerzucony na konsumentów, więc dotknie kieszeni większości Amerykanów – skomentowała Erin Ennis, wiceprezydent Amerykańsko-Chińskiej Rady Biznesu.