Choć Emmanuel Mnangagwa jest kandydatem starego porządku, to jego działania gospodarcze są bardziej wiarygodne niż nierealistyczne obietnice Nelsona Chamisy.
Niezależnie od tego, kto wygra dzisiejsze wybory prezydenckie i parlamentarne w Zimbabwe, i tak będą one historycznym wydarzeniem. Po raz pierwszy od uzyskania niepodległości w 1980 r. o władzę nie ubiega się długoletni dyktator Robert Mugabe. Ale to, kto wygra, ma ogromne znaczenie dla tego, czy zrujnowanemu wskutek jego rządów krajowi uda się wyjść na prostą.
O urząd prezydenta, mającego w Zimbabwe bardzo duże uprawnienia, ubiegają się 23 osoby, ale w praktyce liczą się dwie. Pierwsza to Emmanuel Mnangagwa, który przejął obowiązki głowy państwa po tym, jak w listopadzie Mugabe wskutek przewrotu wojskowego został zmuszony do ustąpienia. Jego rywal to Nelson Chamisa z głównej siły opozycyjnej, Ruchu na rzecz Zmian Demokratycznych (MDC). Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że Mnangagwa odniesie łatwe zwycięstwo, jednak ich szanse się wyrównały. Według opublikowanego kilka dni temu sondażu na Mnangagwę chce głosować 40 proc. pytanych, a na Chamisę – 37 proc., co wskazuje, że może być potrzebna druga tura.
– O tym, że porażka Mnangagwy jest realna, świadczy zachowanie jego samego. O ile do niedawna ignorował Chamisę i w ogóle o nim nie wspominał, teraz ostro go atakuje. To dowodzi, że już nie jest pewien zwycięstwa. Podstawowym pytaniem związanym z wyborami i największym ryzykiem jest jednak to, czy wybory przebiegną spokojnie i zostaną przez wszystkich uznane. Do tej pory dowództwo armii nie zadeklarowało jasno, że uzna ewentualną porażkę Mnangagwy. A trzeba pamiętać, że w 2008 r. wojsko nie dopuściło do zwycięstwa ówczesnego przywódcy opozycji Morgana Tsvangiraia. Na skutek fali przemocy zginęło ok. 200 osób – mówi DGP Jędrzej Czerep, analityk ds. Afryki w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.
Mnangagwa, który przez lata pełnił wiele kluczowych funkcji w reżimie Mugabego, m.in. szefa służb specjalnych, ministra obrony, a ostatnio wiceprezydenta, był zresztą oskarżany przez opozycję o rozpoczęcie tamtej kampanii przemocy. W listopadzie zeszłego roku 93-letni wówczas Mugabe zdymisjonował Mnangagwę, gdyż był on zagrożeniem dla jego planu przekazania władzy w ręce żony. Mimo zerwania z Mugabem 75-letni Mnangagwa jest w pewnej mierze kandydatem starego porządku. Choć zarazem w niektórych dziedzinach, zwłaszcza w gospodarce, prezentuje racjonalne podejście i przez te osiem miesięcy sprawowania władzy zaczął dokonywać zmian na lepsze.
W ciągu ostatnich kilkunastu lat rządów Mugabe doprowadził jeden z najbogatszych krajów Afryki do stanu państwa upadłego. Z inflacją sięgającą w pewnym momencie kilkuset miliardów procent. Bez własnej waluty, za to z kilkudziesięcioprocentowym bezrobociem, brakami żywności i kilkumilionową emigracją. Źródłem problemów było przeprowadzone na początku tego wieku wywłaszczenie białych farmerów, w efekcie czego została zniszczona najważniejsza gałąź gospodarki.
– Mnangagwa zabrał się za niektóre sprawy, np. za ogromne, niepotrzebne wydatki w administracji, likwidując wiele stanowisk, odsyłając ludzi na wcześniejszą emeryturę. A także za systemową korupcję, choć tu już mniej energicznie. Ze wzglądów pragmatycznych przeprosił się także z białymi farmerami, którym wcześniej odbierano ziemię. W rolnictwie są już widoczne pewne oznaki ożywienia – mówi Jędrzej Czerep, dodając, że odbudowa Zimbabwe będzie wymagała wielu lat ciężkiej pracy.
Główny rywal Mnangagwy przekonuje jednak, że przed krajem stoi świetlana przyszłość. Zaledwie 40-letni Chamisa do niedawna był postacią mało znaną. Przywództwo w MDC objął dopiero w lutym po śmierci Tsvangiraia. – Chamisa ma za sobą partię, która przez wiele lat bardzo rzetelnie starała się o demokratyzację życia w kraju, i dostał ogromny kredyt zaufania od ludzi, którzy czekają na jakąś zmianę. Ale ewidentnie zapędził się w obietnicach bez pokrycia, mówi o rzeczach zupełnie nierealistycznych, np. budowie lotnisk na głębokiej prowincji, autostrad czy szybkiej kolei. Często też mija się z prawdą. Te składane lekką ręką obietnice budzą obawy, że gdyby wygrał i ich nie zrealizował, zapanowałby chaos – wyjaśnia analityk PISM.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego Mnangagwa, przy wszystkich jego winach popełnionych w reżimie Mugabego, daje większe nadzieje na wydobycie się kraju z gospodarczej zapaści. – Realnym rozwiązaniem problemów finansowych Zimbabwe mogłaby być tylko jakaś pomoc z zagranicy, najprawdopodobniej z Chin, które są głównym partnerem handlowym kraju. Dla każdej administracji ułożenie sobie relacji z Pekinem i wyproszenie jakiegoś pakietu ratunkowego będzie kluczowe. Tu Mnangagwa dysponuje przewagą, bo ma dobre stosunki z ChRL, które neutralnie przychylnym okiem patrzyły na przejęcie przez niego władzy. Chamisa musiałby budować takie relacje od zera – podsumowuje Jędrzej Czerep.
Ratunkiem dla kraju jest pomoc zagraniczna, pewnie z Chin