Wystąpienia prezydenta w Finlandii broni tylko jego zastępca. Nawet politycy Partii Republikańskiej, sprzyjające na co dzień Donaldowi Trumpowi media, a nawet niektórzy członkowie administracji nie ukrywają zażenowania i oburzenia z powodu jego słów na szczycie w Helsinkach.
Prezydent USA, wbrew dowodom prezentowanym przez amerykańskie służby, całkowicie przyjął narrację Władimira Putina. Wznowił w ten sposób spekulacje, czy Rosjanie nie mają na niego haków. Z drugiej strony polityczne realia są takie, że republikańskie oburzenie w miarę zbliżania się listopadowych wyborów do Kongresu zapewne będzie słabło.
Największą konsternację wywołały dwie kwestie wypowiedziane na konferencji prasowej. Trump oświadczył, że winę za pogorszenie relacji amerykańsko-rosyjskich w ostatnich latach ponoszą i Amerykanie, i Rosjanie, gdyż obie strony „popełniły pewne błędy”, przemilczając prawdziwe winy Rosji, jak aneksja Krymu, podsycanie konfliktu na wschodniej Ukrainie, zestrzelenie malezyjskiego samolotu, próby ingerowania w wybory prezydenckie w USA oraz użycie broni chemicznej w Wielkiej Brytanii w celu otrucia byłego brytyjskiego agenta Siergieja Skripala.
A następnie, dopytywany, czy w kwestii rosyjskich prób ingerencji w wybory wierzy amerykańskim służbom wywiadowczym, czy rosyjskim zaprzeczeniom, odparł: „Prezydent Putin powiedział, że to nie Rosja; nie widzę żadnego powodu, dlaczego miałaby to być ona”. Tymczasem trzy dni wcześniej Departament Sprawiedliwości opublikował obszerny raport, w którym wymienił z nazwiska 12 rosyjskich agentów zamieszanych w sprawę ingerencji w wybory wraz ze szczegółami na temat tego, co i w jaki sposób robili.
W drodze powrotnej z Helsinek Trump próbował zatrzeć to fatalne wrażenie. „Jak mówiłem dziś i wiele razy wcześniej, mam ogromne zaufanie do mojego wywiadu. Jednak uznaję także, że w trosce o lepszą przyszłość nie możemy się koncentrować tylko na przeszłości. Jako dwa największe mocarstwa nuklearne musimy współpracować” – napisał na Twitterze. Ale to w żaden sposób nie uratowało sytuacji. „Stawanie przez prezydenta USA po stronie prezydenta Putina przeciwko amerykańskim służbom bezpieczeństwa, wojskowym i oficerom wywiadu jest bezmyślne, niebezpieczne i słabe. Prezydent stawia siebie ponad kraj” – napisał Chuck Schumer, lider demokratycznej mniejszości w Senacie.
A John Brennan, dyrektor CIA za czasów Baracka Obamy, powiedział nawet, że była to zdrada kwalifikująca się do procedury impeachmentu. To, że Trumpa krytykowali demokraci, nie dziwi, bo nawet gdyby był twardy wobec Putina, zapewne i tak szukaliby sposobu, by mu wytknąć jakiś błąd, ale w podobnym tonie wypowiadają się też prominentni republikanie. – Nie ma moralnej równości między Stanami Zjednoczonymi a Rosją, która pozostaje wroga naszym najbardziej podstawowym wartościom i ideałom – oświadczył Paul Ryan, republikański spiker Izby Reprezentantów, najważniejsza osoba w Kongresie.
– Żaden poprzedni prezydent nie poniżył się nigdy wcześniej tak nikczemnie przed dyktatorem – mówił senator John McCain, były republikański kandydat na prezydenta. – Prezydent Trump musi wyjaśnić swoje stwierdzenia z Helsinek na temat naszych służb wywiadowczych i Putina. To najpoważniejszy błąd jego prezydentury i musi być natychmiast naprawiony – to z kolei słowa Newta Gingricha, który jako jeden z pierwszych polityków republikańskiego establishmentu poparł Trumpa w czasie kampanii i był rozpatrywany jako kandydat na wiceprezydenta. Jedynym politykiem, który mówił o szczycie pozytywnie, był wiceprezydent Mike Pence.
Prezydenta nie oszczędzają media. Nawet te, które mu zwykle sprzyjały. „Można kochać Trumpa, można być podekscytowanym tym, jak zmiótł Hillary, można mieć rację, że polityka zagraniczna Obamy była błazeńska, ale sedno sprawy jest inne. To było skandaliczne zachowanie, na jakie żaden amerykański prezydent nie powinien sobie pozwalać” – napisał publicysta „New York Post” Karl Markowicz, a komentator stacji Fox News John Roberts powiedział, że „w całym kraju narasta dziś przekonanie, że prezydent wepchnął Stany Zjednoczone pod autobus”.
Mimo republikańskiej krytyki trudno jednak przypuszczać, by senatorowie i kongresmeni tej partii na dobre odwrócili się od prezydenta, nie mówiąc już o poparciu wniosku o impeachment. Niedługo w senacie rozpocznie się walka o zatwierdzenie prezydenckiego nominata do sądu najwyższego, a za niecałe cztery miesiące są wybory do Kongresu, więc nie jest to dobry moment na takie gesty. Poza tym przez ostatnie półtora roku Partia Republikańska stała się partią Trumpa, i to właśnie wpisanie się w jego populistyczną linię zwiększa szanse na reelekcję. Tym, co realnie republikanie mogą w tej chwili zrobić, jest dalsze związanie rąk prezydentowi w kwestii polityki zagranicznej. Proces zresztą już trwa. Trump może popierać zniesienie sankcji nałożonych na Rosję, ale dzięki przyjętej przez Kongres ustawie bez zgody parlamentu nie może tego zrobić.