Nic dwa razy się nie zdarza / i nie zdarzy…” – tak pisała Wisława Szymborska, która poetką wielką była, a dziś już wiemy, że był to nie tylko komentarz na temat ulotności ludzkiego życia, ale także prorocze słowa dotyczące psychologii eksperymentalnej.
Czym jest eksperyment? To zaprojektowany proces, dzięki któremu odkrywamy bądź potwierdzamy istnienie jakiegoś prawa natury. Prawa, nie aberracji. Pojedyncze wydarzenia dla nauki się nie liczą. Liczą się tylko takie zależności, które działają zawsze. Krowa muczy? Nauka wzrusza ramionami; niech muczy, byle nie za głośno. Okazuje się, że muczenie krów na północnej półkuli wzrasta o 30 proc. przy każdej pełni księżyca? Nauka zaciera ręce. Dlatego eksperyment musi się dać powtórzyć; musi być „replikowalny”. Jeśli przy następnej pełni zmierzymy bowiem, że muczenie spadło o 20 proc., zamiast wzrosnąć o 30 proc., trzeba poprzednie wymysły wyrzucić do kosza – a nie dalej paradować po świecie z wykładami na temat wzrostu muczenia krów przy księżycu, jakby nigdy nic.
A tymczasem powoli okazuje się, że różne niezwykle ciekawe eksperymenty psychologiczne, opowiadając o których błyszczeliśmy na przyjęciach i dzięki którym mieliśmy wrażenie, że głębiej rozumiemy naturę ludzką, powtórzyć się nie dają. Ba, duża większość eksperymentów wypada słabo albo wcale się nie udaje, jeśli spróbuje się je zrobić drugi raz.
Na pewno słyszeliście państwo na przykład o stanfordzkim eksperymencie więziennym Philipa Zimbardo? Ach, cóż to był za przełom w rozumieniu ludzkiej duszy. Zimbardo zaaranżował prowizoryczne więzienie i wpuścił doń grupę studentów, których podzielił na więźniów i strażników, ubierając ich stosownie do odgrywanych ról. I co się stało? Ano władza uderzyła strażnikom do głowy: zaczęli być zgodnie brutalni w stosunku do więźniów, wspólnie dręczyli ich psychologicznie, napuszczali na siebie nawzajem. Więźniowie zaś szybko dali za wygraną. Dwóch nie wytrzymało i uciekło. Sprawy na tyle wymknęły się spod kontroli, że cały kram trzeba było zamknąć przed czasem. Wnioski? Zło jest nie tyle w nas, ile w naszej roli. Daj człowiekowi mundur, a zabierzesz mu cnotę. Struktura, w której jedni mają władzę, a drudzy nie, samoczynnie rodzi patologie. Za eksperyment zapłaciła marynarka wojenna, męczona plagą walk między własnymi więźniami i strażnikami.
W 2001 r. spróbowano powtórzyć ten przełomowy eksperyment. W kooperacji z BBC grupa naukowców zamknęła w pseudowięzieniu 15 mężczyzn, również dzieląc ich na „więźniów” i „strażników”. I co się okazało? Strażnicy byli smętni, nikogo nie chcieli poniżać i ogólnie rzecz biorąc, odnosili się do swoich zadań z apatią. Władzę przejęli więźniowie, ale też na krótko, bo po jakimś czasie wszyscy dogadali się, że system będzie egalitarny. A ponieważ egalitarny system był nieefektywny i nikt nie chciał sprzątać, kilka mocnych charakterów zaczęło wywierać na grupę większy wpływ, powoli przejmując pozycję władzy. Czyli: klapa, z punktu widzenia Zimbardo, oczywiście. Otóż, mundur i władza niekoniecznie wystarczą, żeby zrobić z kogoś nazistę; autorytaryzm rodzi się dopiero, kiedy grupa okazuje się nieefektywna. A czemu właściwie Zimbardo wyszło inaczej? Otóż, jak okazało się później, na Stanfordzie działy się rzeczy, które nie były oficjalnie częścią eksperymentu, a które przesądziły o jego wyniku. Zimbardo na przykład zagrzewał swoich strażników do przemocy; przetrzymywał nielegalnie więźniów, czym doprowadził ich do aktorskiego histeryzowania przed kamerami.
„Żaden dzień się nie powtórzy / nie ma dwóch podobnych nocy / dwóch tych samych pocałunków / dwóch tych samych spojrzeń w oczy” – i dwóch takich samych szokujących wyników eksperymentu. Nie udało się na przykład zreplikować jeszcze słynniejszych badań, które wykazały, że dzieci, które potrafią powstrzymać się przed zjedzeniem słodyczy po to, by podwoić swój słodyczowy zysk (słynny eksperyment Mischela z marshmallowem), odnoszą w życiu większe sukcesy. Dlaczego? Bo w oryginalnym eksperymencie brały udział dzieci z dobrych domów – i to stanowiło o sile korelacji cierpliwości z sukcesem. Całe mnóstwo przełomowych badań, jak się okazuje, możemy wyrzucić do kosza. Nazywa się to „kryzysem replikacyjnym”. A jednym z jego głównych powodów (oprócz nieuczciwości naukowców i ich spektakularnego fuksa) jest to, że nie wiemy, co jeszcze, oprócz zidentyfikowanych przez nas czynników, wpływa na sytuację eksperymentalną. Może krowy nie muczą ze względu na księżyc, ale dlatego, że raz w miesiącu przez łąkę przelatują złośliwe gzy?
A kryzys ów, którym zanudzam cię, czytelniku, przypomniał mi się, ponieważ czytam właśnie niezwykle ciekawą książkę Patricka Deneena „Why Liberalism Failed” (Dlaczego liberalizm zawiódł). Deneen opisuje wszystkie problemy liberalizmu, i te wytykane przez lewicę, i te diagnozowane przez prawicę – z jednej strony wynaturzony kapitalizm postglobalizacyjny; z drugiej nadmierna dziś w USA interwencja państwa w relacje międzyludzkie, mająca zapewnić maksymalną wolność tożsamości i ekspresji. Deneen pisze, że oba te problemy mają źródło w podstawowej liberalnej idei: że człowiek nie jest częścią grupy ani natury, ale wolną, osobną jednostką. Im bardziej człowiek chce być takim właśnie sobą, czyli jednostką, która robi to, co chce, tym straszniejszy staje się liberalizm – ekonomicznie bezlitosny, społecznie totalizujący w imię zachowania praw. To nie jego wynaturzenie, ale konsekwentna realizacja jego założeń.
Dlaczego więc eksperyment liberalny tak długo działał? Otóż działał, bo miały miejsce fakty, które przez liberałów nie zostały zauważone. Eksperyment ten został bowiem przeprowadzony na tradycjonalistycznych społeczeństwach – połączonych więziami rodzinnymi, religijnymi, kulturowymi, które obce są idei liberalizmu. A więc liberalizm działał, bo tak do końca nie działał – a jak owe więzi rozbił i zaczął działać naprawdę, wówczas spektakularnie działać przestał.
Magazyn DGP 13 lipca / Dziennik Gazeta Prawna
Co jeśli Deneen ma rację? Co jeśli dopadł nas kryzys replikacyjny, tym razem polityczny? Co jeśli próby naprawy systemów liberalnych będą jak próby powtórzenia eksperymentu stanfordzkiego – niby wszystko będziemy robić tak samo, a wyjdzie zupełnie inaczej, bo nadal nie rozumiemy, że poprzedni sukces miał źródło w czymś, czego nasz eksperyment z założenia w ogóle nie bierze pod uwagę?
A jeśli nic dwa razy się nie zdarza, to co się wówczas zdarzy zamiast liberalizmu?