Zwiększone zaangażowanie Pekinu zbiega się z wycofywaniem się stamtąd Stanów Zjednoczonych
świat
W ślad za ekspansją gospodarczą Chiny zaczynają coraz silniej wchodzić do Afryki militarnie. W zeszłym roku w leżącym na Półwyspie Somalijskim Dżibuti otworzyły swoją pierwszą zagraniczną bazę wojskową, a w planach mają kolejne. Być może jakieś decyzje na ten temat zostaną ogłoszone podczas odbywającego się właśnie w Pekinie pierwszego forum wojskowego Chiny–Afryka.
Do stolicy Chin przyjechały delegacje z 50 spośród 54 państw Czarnego Kontynentu i już pierwszego dnia Pekin zadeklarował, że będzie im udzielał całościowego wsparcia w takich kwestiach, jak walka z terroryzmem i piractwem. Jako potencjalne lokalizacje przyszłych baz wymieniane są np. znajdująca się w południowo-zachodniej Afryce Namibia czy leżące w Zatoce Gwinejskiej Wyspy Świętego Tomasza i Książęca, co świadczyłoby o tym, że Pekin docelowo myśli, by mieć bazy w każdej części kontynentu.
„Chiny uruchomiły pilotażowy program reform gospodarczych w wybranych lokalizacjach, zanim zdecydowały się go rozszerzyć na cały kraj. Tak samo chińska marynarka będzie traktować bazę w Dżibuti jako pilotaż, na którego podstawie będą podejmować decyzje o lokalizacji i wyposażeniu przyszłych baz” – napisali w zeszłym tygodniu Jeffrey Becker i Erica Downs, analitycy z amerykańskiego Center for Naval Analyses.
Od kiedy Chiny, otwierając się za świat, zaczęły się interesować Afryką, ich obecność na tym kontynencie była skoncentrowana niemal wyłącznie na gospodarce. Efekty tego są zresztą widoczne. Wystarczy powiedzieć, że w 2000 r. obroty handlowe wynosiły ok. 10 mld dol., a w rekordowym 2014 r. – 220 mld (w kolejnych latach nieco spadły). Od kilku lat ChRL jest zarówno największym partnerem handlowym Afryki, jak i największym źródłem bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Natomiast wojskowo Chiny były obecne w Afryce tylko poprzez udział w misjach pokojowych ONZ.
W miarę jak rosła wartość chińskich inwestycji, władze w Pekinie zaczęły dostrzegać potrzebę bardziej aktywnego zaangażowania militarnego na kontynencie. Uwidoczniła to zwłaszcza ewakuacja 35 tys. obywateli chińskich z Libii w lutym 2011 r., po tym jak w tym kraju wybuchła wojna domowa. W całej Afryce mieszka co najmniej milion Chińczyków, choć niektóre szacunki mówią nawet o liczbie dwukrotnie większej. Już samo to byłoby z punktu widzenia Pekinu wystarczającym powodem do większej obecności militarnej.
Ale doszły jeszcze dwa powody. Pierwszy to ogłoszona w 2013 r. przez prezydenta Xi Jinpinga inicjatywa Jeden Pas, Jeden Szlak, czyli plan rozbudowy sieci połączeń drogowych, kolejowych i morskich z Chin do Europy. Ponieważ morska część inicjatywy obejmuje także porty we wschodniej Afryce, kluczowe jest zapewnienie spokoju na tym obszarze, nękanym zarówno przez islamistów, jak i piratów. Stąd baza w Dżibuti. Drugim ważnym powodem jest to, że prezydent USA Donald Trump nie uważa, by Afryka była priorytetem amerykańskiej polityki zagranicznej i zamierza zmniejszyć obecność wojskową na tym kontynencie, a to dla Chin jest świetną okazją do umocnienia swoich wpływów.
Ale jeśli do rosnących związków gospodarczych dojdzie większa chińska obecność wojskowa, nieuchronnie pojawi się pytanie, czy Pekin za jakiś czas nie będzie próbował w bardziej bezpośredni sposób ingerować w wewnętrzne sprawy państw afrykańskich, jeśli sytuacja w nich będzie zagrażała jego interesom. Już przy okazji zeszłorocznego przewrotu w Zimbabwe, gdy obalono Roberta Mugabego, pojawiły się spekulacje, czy przypadkiem Pekin nie odegrał w nim jakiejś roli. Administracja Xi oczywiście zaprzeczała, by miała z tym cokolwiek wspólnego, ale faktem jest, że w ostatnich latach relacje Mugabego z Chinami się pogorszyły, co zaczęło się przekładać na chińskie inwestycje w tym kraju. ©℗