Częste zmiany legislacyjne oraz niedobór pracowników to główne czynniki hamujące inwestycje w polskiej gospodarce - ocenia Piotr Soroczyński, główny ekonomista KIG. Jego zdaniem pracodawcy muszą zrozumieć, że wykwalifikowany pracownik to swego rodzaju towar deficytowy na dzisiejszym rynku pracy.

W ocenie Piotra Soroczyńskiego niepokojące dla kondycji polskiej gospodarki są przede wszystkim pozostające ciągle na niskim poziomie inwestycje prywatnych przedsiębiorstw.

"Ogółem w materii inwestycyjnej jest dosyć nieciekawie, ale patrząc sektorowo, kilka branż ze znacznym deficytem +dołowało+ wskaźnik ogólny. Patrząc na wyniki ubiegłego roku, należy wskazać przede wszystkim: zaopatrywanie w energię elektryczną, gaz i parę wodną, pobór i uzdatnianie wody, górnictwo i wydobywanie, produkcję metali. Korekta inwestycji miała miejsce również w produkcji: pojazdów samochodowych, chemikaliów, napojów, wyrobów tytoniowych. Część z tych korekt to efekt bardzo wysokiej wcześniej bazy (np. energetyka oraz dostawy wody). Część to zawahania związane z decyzjami w obrębie dużych koncernów (np. motoryzacja), a część to niepewność w zakresie legislacji (tytoń, motoryzacja)" - powiedział PAP Biznes główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej.

Jak podał Główny Urząd Statystyczny, produkcja przemysłowa w maju wzrosła o 5,4 proc. w ujęciu rok do roku. Konsensus opracowany przez PAP Biznes zakładał wzrost o 3,5 proc. W kwietniu wzrost wyniósł 9,3 proc. rdr.

Ekspert zwrócił uwagę, że inwestycje w Polsce są w znacznej mierze hamowane przez dwa czynniki - niepewność w zakresie legislacji oraz niedobór pracowników.

"Pierwszym hamulcem dla inwestycji jest szereg zmian legislacyjnych powodujących, że przedsiębiorcy nie są pewni stabilności otoczenia ekonomicznego. Żeby zainwestować, przedsiębiorca musi mieć świadomość, że warunki nie ulegną pogorszeniu, a ciągła niepewność legislacyjna nie sprzyja poczuciu stabilności. Przedsiębiorcy chcą usłyszeć od rządzących, że w zakresie zmian przepisów dotyczących gospodarki zrobiono to co trzeba i na tym na razie koniec, to dałoby im komfort inwestycyjny i byłoby pozytywnym impulsem dla rozwoju gospodarki" - powiedział ekonomista.

"Drugi hamulcem, który według mnie jest dużo bardziej problematyczny, jest obawa przed brakiem ludzi do pracy. Mam wrażenie, że potrzebna jest zmiana nastawienia do pracowników. Nie ma po prostu podaży, pracodawcy muszą zrozumieć, że wykwalifikowany pracownik to swego rodzaju towar deficytowy na dzisiejszym rynku pracy" - dodał.

Jak stwierdził Soroczyński, dobre wyniki budownictwa to w znacznej mierze efekt niskiej bazy odniesienia z zeszłego roku.

"Bardzo dobre – w ujęciu procentowym - wyniki budownictwa są pokłosiem stagnacji w tym sektorze w początku poprzedniego roku. Dzięki temu, stosunkowo łatwo o 20-kilku procentową dynamikę jaką mamy obecnie, ale jest to jednak efekt bardzo mizernej bazy. W następnych miesiącach prawdopodobne jest, że dynamika roczna będzie się stabilizować w okolicy 10 proc. Wzrost rdr rzędu 8-10 proc. będzie świadczył, że nie idziemy drogą przeinwestowania, że rozwój jest zrównoważony" - powiedział ekspert.

Jak podał Główny Urząd Statystyczny, produkcja budowlano-montażowa w maju wzrosła o 20,8 proc. w ujęciu rok do roku. Konsensus opracowany przez PAP Biznes zakładał wzrost o 17,9 proc. W kwietniu wzrost wyniósł 19,7 proc. rdr.

"Dosyć problematyczną kwestią dla sektora budowniczego jest stosunkowo niewielka liczba ludzi zdolnych do pracy – firmy zgłaszają zapotrzebowanie na pracowników, ale ich brak może spowalniać inwestycje w następnej części roku" - stwierdził Soroczyński.

Główny ekonomista KIG jest zdania, że pracodawcy nie wykorzystują potencjału, jaki drzemie w młodych ludziach, marginalizując ich rolę na rynku pracy.

"Przedsiębiorcy muszą inaczej szukać pracowników. Bierni zawodowo w wieku produkcyjnym to około 5 mln osób. Potrzebna jest zmiana systemu zatrudniania. Młodzi, uczący się są bardziej elastyczni, chętniej wykonują zadania, które na późniejszym etapie kariery wydają się mało ambitne, mają mniejsze wymagania – jest około 2 mln takich osób. Uważam, że kilkaset tysięcy z nich jest do zaktywizowania w ciągu kilku następnych lat. To powinno istotnie zasilić nasz rodzimy rynek pracy" - powiedział.

Dodał, iż rozwiązaniem tego problemu z pewnością nie będzie korzystanie z usług migrantów zarobkowych.

"Co do obywateli Ukrainy, moim zdaniem największy przypływ migrantów zza naszej wschodniej jest już za nami i tu nie należy szukać rozwiązania problemu niedoboru podaży" - dodał.

W tym tygodniu MRPiPS poda szacunkowe dane dotyczące bezrobocia. Ekonomiści ankietowani przez PAP Biznes szacują, że w czerwcu 2018 roku stopa bezrobocia spadła do 5,9 proc. z 6,1 proc. w maju.

DUŻE SPÓŁKI MOGĄ ZREKOMPENSOWAĆ PRACOWNIKOM POTRĄCENIA NA RZECZ PPK POPRZEZ PODWYŻKĘ WYNAGRODZEŃ

"Co do idei, pojawienie się takiego pomysłu jak Pracownicze Plany Kapitałowe należy oceniać pozytywnie. Po pierwsze musimy jako społeczeństwo wyrobić w sobie nawyk oszczędzania, a po drugie, ważne jest, żeby te oszczędności w miarę możliwości zasilały pulę pieniędzy, które mogą być przeznaczone na inwestycje. Im bardziej jest powszechny i równy dostęp do programu, tym lepiej, ale rozumiem roszczenia pewnych grup postulujących ich ewentualne zwolnienie z udziału w Pracowniczych Planach Kapitałowych" - powiedział ekonomista.

W połowie czerwca minister energii, Krzysztof Tchórzewski postulował, aby z PPK wyłączyć spółki górnicze. Jego zdaniem ich wprowadzenie może być negatywne dla spółek i doprowadzić do roszczeń rekompensacyjnych ze strony górników.

Soroczyński uważa, że spora część dużych przedsiębiorstw będzie mogła zrekompensować pracownikom potrącenie składek na rzecz PPK, w celu uniknięcia ewentualnych rezygnacji z pracy, co jednak niekoniecznie będzie możliwe w przypadku mniejszych firm.

"Kompensacja potrącania składek poprzez wzrost wynagrodzenia jest możliwa, ale raczej w przypadku dużych przedsiębiorstw. Może się okazać, że pracownik, który ponosi koszty (poprzez potrącenie odpowiedniej części wynagrodzenia), dostanie zwrot poprzez podwyżkę uposażenia. Zakładam, że część pracodawców może wziąć to na siebie, żeby uniknąć ewentualnych odejść z pracy i może zdecydować się na podwyżki wynagrodzeń kompensujące składki na Pracownicze Plany Kapitałowe" - powiedział.

"Małe spółki mogą mieć z tym jednak problem, nie będzie więc to powszechne zjawisko. Duże spółki będą miały łatwiej, są dużo bardziej elastyczne w dopasowywaniu polityki kosztowej" - dodał.

Zgodnie z aktualnym projektem ustawy o Pracowniczych Planach Kapitałowych, program ma być realizowany etapowo. Firmy zatrudniające co najmniej 250 osób miałyby tworzyć PPK od 1 stycznia 2019 r.; zatrudniające co najmniej 50 osób - od 1 lipca 2019 r.; zatrudniające co najmniej 20 osób – od 1 stycznia 2020 r.; zatrudniające co najmniej 1 osobę – od 1 lipca 2020 roku.

Zgodnie z wypowiedzią minister finansów Teresy Czerwińskiej z końca maja, Pracownicze Plany Kapitałowe powinny wejść w życie nie wcześniej niż 1 lipca 2019 roku.

KONSUMPCJA W POLSKIEJ GOSPODARCE ZNACZNA, ALE NIE NADMIERNA

Soroczyński uważa, że krajowy popyt konsumpcyjny w obecnych rozmiarach nie powinien generować wzrostu inflacji, która w jego ocenie w 2018 roku powinna oscylować poniżej wyznaczonego przez NBP celu inflacyjnego (2,5 proc.). Dodał on jednak, że ujemne realne stopy procentowe mogą w długim terminie spowodować nadmierny wzrost konsumpcji, co byłoby znacznym obciążeniem dla gospodarki.

"Sytuacja po stronie cen w polskiej gospodarce wygląda tak, że - prawdopodobnie – przez najbliższe miesiące inflacja będzie się ślizgać w okolicach 2 proc. w ujęciu rocznym, i zacznie spadać w okolice 1,5 proc. w dalszej części roku" - stwierdził ekonomista.

Jak podał Główny Urząd Statystyczny w szacunku flash, inflacja w czerwcu wzrosła o 1,9 proc. w ujęciu rok do roku. Konsensus rynkowy zakładał wzrost wskaźnika o 2 proc. rdr.

"Wyżej wspomniany poziom wskaźnika (inflacji - PAP) byłby bardzo przyzwoity, jednak realne stopy procentowe w pobliżu lub nawet poniżej zera to już jednak niepokojące, bo deponenci pieniędzy w bankach mogą dojść do wniosku, że nie ma sensu trzymać pieniędzy na lokatach i może warto wydać środki niegenerujące przyzwoitych odsetek. Póki co – widać to po danych o sprzedaży - nie mamy zjawiska nadmiernej konsumpcji, ale może ona nastąpić, a to byłoby niebezpieczne dla polskiej gospodarki" - uważa Soroczyński.

Zdaniem głównego ekonomisty KIG, silny wzrost - niskiej na dzień dzisiejszy - akcji kredytowej mógłby dodatkowo pobudzić sprzedaż, aż do "pojawienia się dynamik rocznych sprzedaży rzędu 15 proc. rdr.". Ocenił, że bieżące wartości wskaźnika dynamiki sprzedaży detalicznej można traktować w kategoriach umiarkowanego wzrostu.

Sprzedaż detaliczna w maju 2018 roku wzrosła o 7,6 proc. w ujęciu rocznym. Konsensus przygotowany przez PAP Biznes wskazywał na wzrost w ujęciu rdr o 6,5 proc. W kwietniu wzrost w ujęciu rok do roku wyniósł 4 proc.