Porozumienie ws. migracji to przykład kompromisu wypracowanego w bólach i pod olbrzymią presją, który ocalił UE z głębokiego kryzysu politycznego – uważa dr hab. Sławomir Sowiński z Instytutu Politologii UKSW.

Przywódcy państw i rządów krajów unijnych uzgodnili w nocy z czwartku na piątek, że w państwach UE powstaną centra kontroli migrantów, a poza "28" - ośrodki do wysadzania uratowanych na morzu ze statków. Szefowie państw i rządów ustalili, że uchodźcy z centrów zlokalizowanych w UE w krajach, które dobrowolnie się na to zgodzą, będą podlegali relokacji do innych państw. Nie będzie jednak żadnych kwot, a rozdział będzie się odbywał na zasadzie dobrowolności.

Według Sowińskiego porozumienie może być ogłoszone jako zwycięstwo przez wielu uczestników dotychczasowego sporu dot. migracji.

"Jako swój sukces ogłosić go mogą państwa Grupy Wyszehradzkiej, pokazując, że udało się zatrzymać postulaty przymusowej relokacji uchodźców. Ale też kanclerz Angela Merkel, która zyskuje czas, by zażegnać spór w swoim rządzie dot. polityki migracyjnej oraz premier Włoch Giuseppe Conte, który powróci do kraju z komunikatem, że Włochy nie są wreszcie same z problemem uchodźców" – podkreślił politolog.

Jego zdaniem porozumienie stanowi również "koło ratunkowe, które Unia rzuciła sama sobie" w obliczu zbliżającej się kampanii wyborczej do europarlamentu. Nawiązał do "dramatycznego" listu skierowanego do Rady Europejskiej przez Donalda Tuska, który przestrzegał, że przy braku porozumienia w UE dojść mogą do głosu politycy kwestionujący dotychczasowe tempo i kierunek integracji UE.

Według Sowińskiego, warto zwrócić uwagę na fakt, że porozumienie ws. migracji otwiera możliwość szybszych negocjacji w ramach strefy euro – między państwami bogatej Północy i biedniejszego Południa, które będą mogły rozmawiać o stworzeniu własnego wewnętrznego budżetu strefy euro. "Dla Polski będzie to niekorzystne, bo oznaczać będzie de facto Europę dwóch prędkości" – ocenił.

Zdaniem eksperta, w kilku kluczowych aspektach porozumienie pozostaje "bardziej środkiem znieczulającym niż receptą na rozwiązanie ważnego problemu". M.in., dodał, nie jest pewne, czy kraje Afryki Północnej zgodzą się na tworzenie na swoim terenie platform dla uchodźców przejętych na Morzu Śródziemnym przez straż wybrzeża, zwłaszcza że niektóre z nich – np. Libia - to państwa "faktycznie nie funkcjonujące".

"Zatem nie jest pewne czy te 500 mld euro, które UE chce przeznaczyć na to, by stworzyć w północnej Afryce system obozów będą tak skuteczne, jak fundusze przekazane Turcji dla zatrzymywania migracji przez Grecję" – zaznaczył Sowiński. Rezygnacja z obowiązkowych kwot i relokacji uchodźców, nie oznacza – w jego ocenie – rozwiązania problemu migracyjnego od strony finansowej. Jak zaznaczył, można się spodziewać, że państwa biorące na siebie największy ciężar, związany z przyjmowaniem uchodźców, będą domagały się dodatkowych funduszy w ramach nowego budżetu. To może oznaczać n.in. mniejszą pomoc strukturalną dla biedniejszych regionów Polski - dodał.

Sowiński zauważył też, że do tej pory w sporze pomiędzy polskim rządem a Unią istotne były dwie sprawy – relokacje oraz artykuł 7 traktatu o UE. "Dopóki leżały na stole razem, polski rząd mógł przedstawiać stanowczość w sprawie art. 7. jako formę retorsji na politykę migracyjną UE. Gdy sprawa uchodźców jest rozwiązana, tego argumentu nie będziemy już mogli używać. Być może pozycja negocjacyjna Polski będzie trudniejsza, bo zacznie dotyczyć wyłącznie spraw związanych z sądownictwem i praworządnością" – podkreślił politolog. (PAP)

autorka: Agnieszka Grzelak-Michałowska