Twitterowiczów czy facebookowiczów zmiany nie będą dotyczyć, bo serwisy te co do zasady nie organizują, ani nie promują treści udostępnych przez internautów. Dostawcy usług hostingowych, którzy zapewniają przechowywanie plików, także nie odczują zasadniczo żadnych zmian - nie będą ponosili odpowiedzialności za to, co użytkownik wrzuca na dany serwer. Nie czerpią bowiem korzyści z przetwarzania tych treści, ale z ich przechowywania- mówi wiceszef MKiDN

Jak odniesie się Pan do zarzutów, że ta dyrektywa oznacza "drugie ACTA, koniec z linkowaniem, koniec z internetem, jaki znamy"?

P.L.: Z tym, że obieg informacji będzie utrudniony, się nie zgadzam. My generalnie uważamy, że to nie od długości informacji powinna zależeć jej ochrona, tylko od oryginalności tej informacji. Tak jest zapisane w obecnym kształcie dyrektywy w wersji przyjętej przez Radę Unii Europejskiej. I dopóki ten zapis będzie utrzymany, Polska będzie tę dyrektywę popierać. Jeżeli zostanie zlikwidowany, automatycznie wycofamy poparcie dla dyrektywy.

Kryterium oryginalności spełniają np. esej, felieton, analiza czy komentarz, ale prosta informacja prasowa już taką treścią oryginalną nie jest. Oznacza to, że nie trzeba uzyskiwać licencji na wykorzystanie treści, która jest po prostu informacją prasową.

Czy użytkownik Twittera, Facebooka odczuje zatem jakąkolwiek zmianę po wejściu tej dyrektywy w życie?

P.L.: Twitterowiczów czy facebookowiczów zmiany nie będą dotyczyć, bo serwisy te co do zasady nie organizują, ani nie promują treści udostępnych przez internautów. Dostawcy usług hostingowych, którzy zapewniają przechowywanie plików, także nie odczują zasadniczo żadnych zmian - nie będą ponosili odpowiedzialności za to, co użytkownik wrzuca na dany serwer. Nie czerpią bowiem korzyści z przetwarzania tych treści, ale z ich przechowywania.

Zmiana uderzy natomiast w portale internetowe, które udostępniają seriale czy filmy kinowe. One obecnie zasłaniają się dyrektywą o handlu elektronicznym - twierdzą, że nie ponoszą odpowiedzialności za to, co wrzuca dany użytkownik. Jednak promują te treści - np. publikują na "jedynce" treść wrzuconą przez danego użytkownika i zachęcają w ten sposób do korzystania z ich serwisu. Podsuwają ponadto użytkownikowi treści podobne do tych, które już oglądał, zarabiając na reklamach i zbierając informacje o aktywności internauty. To już jest ewidentnie wykorzystanie treści objętej prawem autorskim do promowania serwisu, którego celem de facto nie jest przechowywanie treści użytkowników, tylko udostępnianie nielegalnych treści i zarabianie na tym, że te nielegalne treści są udostępniane.

A jakie będą skutki tych przepisów dla takiego giganta, jak np. YouTube?

Obejrzyj wideo, aby posłuchać całej rozmowy