Rząd chce zmiękczyć Unię w sporze o praworządność, blokując ważne decyzje, jakie mają tam zapaść. Napięte mamy też relacje z Holandią
Jeszcze niedawno rząd i PiS liczyły na zakończenie sporu o praworządność do końca czerwca. Optymiści sugerowali nawet maj. Miał to być efekt ustępstw PIS, m.in. publikacji zaległych orzeczeń trybunału czy ograniczenia zakresu skargi nadzwyczajnej i innych korekt w ustawie o Sądzie Najwyższym. Ale teraz szanse na zakończenie sporu przed wakacjami są niewielkie, a Warszawa planuje zrobić woltę. Zamiast odwilży nastąpi ochłodzenie stosunków i zaostrzenie kursu. Ma to zmiękczyć Brukselę i pozwolić wrócić do tematu, gdy urzędnicy Komisji wrócą z wakacji.
– W międzyczasie pozaciągamy ręczne hamulce na wiele ważnych decyzji, jakie mają zapaść w Brukseli. Zaciągnęliśmy już na modyfikację rozporządzenia Dublin 2 (dotyczy kwestii azylowych), na czym zależało Francji. Zaciągniemy hamulec ręczny na budżet. Będziemy trochę jak Orbán. Nieznośni – mówi nam jedna z osób znająca kulisy rozmów z Brukselą. Polska wspólnie z Węgrami i Włochami pogrążyła reformę polityki migracyjnej przewidującą m.in. automatyczny rozdział migrantów w sytuacji kryzysowej. Temat zmian ma być poruszony na najbliższym unijnym szczycie, ale najprawdopodobniej kolejna próba ustanowienia nowego systemu zakończy się fiaskiem.

Blokowanie budżetu

Jednocześnie zaostrzone mają zostać stosunki z Holandią. Polscy politycy obwiniają premiera tego kraju Marka Ruttego o nakłanianie wiceszefa Komisji Fransa Timmermansa, by zamiast zakończyć spór z Polską, podgrzewał go. Jak twierdzą, w zamian Timmermans mógłby liczyć na poparcie premiera Holandii w reelekcji po przyszłorocznych wyborach. – Rutte chce naszymi rękami zablokować przyjęcie budżetu. Wszyscy wiedzą, że dopóki nie zostanie zakończona procedura dotycząca art. 7, nie odblokujemy prac nad budżetem. A to w najbliższych tygodniach rozstrzygnie się, czy realne jest zakończenie prac w tej kadencji – mówi nasz informator.
Na pewno w sprawach budżetu UE na kolejną perspektywę stoimy z Holandią po przeciwnych stronach barykady. Holendrzy są jednym z liderów państw północy UE – płatników netto, które chcą okrojenia transferów i sprzeciwiają się powiększaniu budżetu UE. My przeciwnie – domagamy się zwiększenia go zwłaszcza na spójność i rolnictwo, nawet gdyby trzeba było podnieść składki krajów członkowskich.
Paradoksalnie jednak to sprzeczne spojrzenie prowadzi do podobnych wniosków – oba kraje są gotowe do przedłużania dyskusji nad budżetem i przeniesienia jej po wyborach europejskich w maju przyszłego roku, w których zostanie wyłoniony nowy skład PE i KE. Byłoby to wbrew intencjom obecnej KE, która chce zakończenia prac jeszcze przed wyborami.
Holandia jest również jednym z najbardziej zaangażowanych krajów w sprawę konfliktu o praworządność. Bardziej niż Francja i Niemcy, które są w tym konflikcie raczej neutralne i stronią od zabierania głosu w tej sprawie. Do tej pory politycy z Hagi też unikali ostrych wypowiedzi, ale nie było tajemnicą, że Holandia wspiera Komisję Europejską w konflikcie z Warszawą oraz naciskała na powiązanie w kolejnej perspektywie budżetowej wypłat pieniędzy z unijnej kasy z przestrzeganiem zasad praworządności. Haga nie może także wybaczyć polskim władzom odmowy przyjmowania migrantów i chciała, by to również stało się warunkiem otrzymywania europejskich funduszy.

Uderzenie po kieszeni

Wczoraj Rutte dał jasno do zrozumienia, co myśli o Polsce. W czasie przemówienia w Parlamencie Europejskim dotyczącego przyszłości Unii Europejskiej wyraził pełne wsparcie dla Komisji Europejskiej w procedurze art. 7.
– Ci, którzy twierdzą, że kwestia praworządności jest wyłącznie sprawą narodową, są w błędzie – powiedział. Szef holenderskiego rządu przypomniał, że do przestrzegania praworządności zobowiązały się wszystkie kraje członkowskie w momencie akcesji i te zasady teraz także je obowiązują. Podkreślał, że KE powinna monitorować przestrzeganie zasad praworządności w sposób „rygorystyczny i niezależny”.
Niektórzy w polskim rządzie uważają, że Warszawa powinna dać odczuć Holandii, że stanęliśmy po przeciwnych stronach barykady. – Przyjrzymy się interesom Holendrów w Polsce. Nic ich tak nie denerwuje, jak uderzenie po kieszeni. Damy im odczuć, że uważamy ich za największego przeciwnika w UE – mówi nasz informator.
Takie działania mają zostać uruchomione w najbliższych miesiącach. Nie wszyscy są jednak zwolennikami takiego rozwiązania, jedna z osób w rządzie powiedziała, że byłoby to niemądre.
Nagły zwrot w sporze nastąpił w zeszłym tygodniu, gdy Timmermans nieoczekiwanie zwrócił się do państw członkowskich o zrobienie kolejnego kroku w procedurze przewidzianej art. 7 unijnego traktatu. Wczoraj w Parlamencie Europejskim, gdzie odbyła się debata nad praworządnością w Polsce, Timmermans mówił, że Komisja Europejska zdecydowała się na to w związku z poważnym zagrożeniem utracenia niezależności przez Sąd Najwyższy. Jak podkreślił, ta kwestia wymaga pilnych działań ze strony polskich władz i odpowiednie korekty powinny być dokonane przed 3 lipca, gdy nastąpią nieodwracalne dla tej instytucji zmiany – w stan spoczynku przejdą sędziowie, którzy zgodnie z nową ustawą o SN nie wystąpili do prezydenta o przedłużenie kadencji. Timmermans, który wcześniej odmawiał dzielenia się oceną na temat ustępstw, na jakie poszła polska strona, by zakończyć spór, wczoraj przyznał, że żadna z korekt wprowadzonych przez polski parlament w kwietniu i maju nie wystarcza, by wyeliminować ryzyko naruszenia praworządności.
Wczorajsze wystąpienie Timmermansa zostanie jednak zapamiętane z innego powodu. W czasie swojego wystąpienia wiceprzewodniczący KE zaliczył wpadkę. Zapowiadając swoją poniedziałkową wizytę w Warszawie, powiedział, że uda się do Moskwy, by rozmawiać o polskim sądownictwie. – Przepraszam, to niewiarygodny błąd – odpowiedział, gdy zwrócono mu uwagę.
Przypomnijmy, procedurę przewidzianą art. 7 kończy głosowanie, w którym kraje członkowskie zdecydują, czy w Polsce zagrożone jest państwo prawa. Choć z wczorajszych słów Ruttego można wnioskować, że Holandia nie miałaby nic przeciwko, by do takiego głosowania doszło, to państw o podobnym podejściu w UE nie ma wiele. Na pewno głosowania wolałyby uniknąć Niemcy i Wielka Brytania, które w rozmowach z polskimi politykami nalegały na dialog i porozumienie. Nie jest też do końca pewne, czy Komisja Europejska odniosłaby w głosowaniu zwycięstwo. Polska musiałaby uzyskać poparcie sześciu krajów, by do stwierdzenia ryzyka dla praworządności nie doszło. Obie strony ryzykowałyby dużo, gdyby głosowanie nie poszło po ich myśli.
Kraje członkowskie w ramach Rady UE zajmą się ponownie sytuacją w Polsce 26 czerwca. Największe oczekiwania budzi jednak wystąpienie premiera Mateusza Morawieckiego w Parlamencie Europejskim zaplanowane na 4 lipca – dzień po przewidzianym ustawą wygaśnięciu kadencji sędziów Sądu Najwyższego. Szef polskiego rządu – podobnie jak inni wysłuchiwani przez europosłów liderzy państw członkowskich – będzie mówić o swojej wizji i przyszłości UE. Dlatego – jak wskazuje rozmówca z Brukseli – kluczowa dla słuchaczy będzie sprawa polskiego sądownictwa.