Brytyjska premier zapobiegła kolejnej brexitowej rebelii w Partii Konserwatywnej. Ale tylko na chwilę
Izba Gmin pracuje nad poprawkami wniesionymi przez Izbę Lordów do ustawy o wyjściu z Unii Europejskiej (EU Withdrawal Bill), najważniejszego brytyjskiego aktu prawnego związanego z planowanym na 29 marca 2019 r. wystąpieniem z UE. Członkowie Izby Lordów, którzy w większości są przeciwni brexitowi, dokonali łącznie 15 zmian wbrew stanowisku rządu.
Niektóre z nich – jak uczynienie pozostania w Europejskim Obszarze Gospodarczym celu negocjacyjnego albo przyznanie parlamentowi prawa do decyzji, co dalej, jeśli odrzuciłby on ostateczną wersję porozumienia z UE – oznaczałyby kompletne wywrócenie rządowej strategii lub wręcz mogłyby doprowadzić do zatrzymania brexitu. W normalnej sytuacji rząd mający większość w Izbie Gmin z łatwością może odrzucić poprawki lordów. Ale gabinet Theresy May takiego komfortu nie ma. Po pierwsze, musi liczyć na poparcie północnoirlandzkiej Demokratycznej Partii Unionistycznej. Po drugie, sami konserwatyści są mocno podzieleni w kwestii tego, jak docelowo mają wyglądać relacje kraju z UE.
Ten ostatni problem po raz kolejny ujawnił się w całej okazałości dwa dni temu. Kilkunastu konserwatywnych posłów zapowiedziało głosowanie przeciw rządowi w sprawie poprawki dającej parlamentowi prawo do decyzji w przypadku, gdyby odrzucił on umowę z UE. Albo gdyby takiego porozumienia Londyn i Bruksela nie osiągnęły (to coraz bardziej realny scenariusz).
Tych kilkanaście głosów robi ogromną różnicę, bo teoretycznie była to furtka na zatrzymanie brexitu lub rozpisanie nowego referendum. Ostatecznie rząd poszedł na ustępstwa pozwalające mu uniknąć porażki. Według konserwatywnych posłów premier obiecała, że jeśli do grudnia nie będzie porozumienia z Unią, parlament będzie miał realny wkład w podejmowanych decyzjach co do dalszych kroków. Ostatecznie późnym wieczorem we wtorek poprawka lordów została odrzucona stosunkiem głosów 324:298.
Ale brytyjska premier tylko na chwilę mogła odetchnąć z ulgą. Niemal natychmiast pojawiły się wątpliwości. Techniczne: czy May obiecała, że przedyskutuje stanowisko niedoszłych rebeliantów, czy też że faktycznie wprowadzi zmiany w ustawie. Oraz generalna: na ile jej ustna obietnica jest wiążąca.
– Oczekuję, że rząd będzie honorował swoje zobowiązania. Oczekuję, że premier będzie honorować swoje zobowiązania i nie mam żadnego powodu, by nie ufać w obietnice, które nam złożyła May – oświadczył Dominic Grieve, który w imieniu tych kilkunastu posłów negocjował ustępstwa ze strony May. Ale chyba jednak nie do końca w te obietnice wierzy. Dodał bowiem, że jeśli rząd ich nie zrealizuje, to będzie musiał ponieść konsekwencje. Taką konsekwencją może być upadek gabinetu, bo jeśli premier nie zdoła przepchnąć przez parlament najważniejszej ustawy związanej z brexitem, trudno wyobrazić sobie, by pozostała na stanowisku.
May ma też rebeliantów na drugim skrzydle partii. Uważają oni, że za bardzo rozmywa brexit. Z ich punktu widzenia odrzucenie poprawki lordów jest sukcesem, ale jeśli May faktycznie zgodzi się na jakąś rolę parlamentu, frakcja eurosceptyczna też może zagłosować przeciwko stanowisku rządu.
– To nie tylko oznacza ryzyko zatrzymania brexitu, ale też z pewnością znacząco osłabi pozycję negocjacyjną rządu – powiedział jeden z czołowych brexiterów Andrew Bridgen. Ta frakcja teraz ma dużo atutów w swoich rękach. Wystarczy przeciągać wszelkie wewnątrzpartyjne ustalenia, by doprowadzić do tego, by Wielka Brytania nie zdążyła wynegocjować z Brukselą warunków wyjścia. To oznaczałoby, że za dziewięć i pół miesiąca opuści ona Unię bez żadnych praw i obowiązków. Z ich punktu widzenia to pożądany scenariusz. A im terminy będą się stawać coraz bardziej napięte, tym trudniej Theresie May będzie znajdować kompromis.