Historia pokazuje, że problemem nie jest samo zawarcie umowy z Koreą Północną, lecz sprawienie, by była ona przestrzegana.
Jeśli Donald Trump podczas dzisiejszego szczytu zdoła nakłonić Kim Dzong Una do zawarcia jakiegoś porozumienia nuklearnego, z pewnością przedstawi je jako swój wielki sukces. Ale w ten sposób będzie można je określić dopiero wtedy, gdy Pjongjang faktycznie będzie dotrzymywał poczynionych ustaleń. A w przeszłości tego nie robił.
Stany Zjednoczone zaczęły rozmawiać z Koreą Północną pod koniec 1993 r., kilka miesięcy po tym, jak ogłosiła ona wypowiedzenie układu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (NPT). Rozmowy były bardzo trudne i administracja Billa Clintona brała wówczas pod uwagę prewencyjny atak w razie ich fiaska, ale ostatecznie doprowadziły do zawarcia w październiku 1994 r. porozumienia ramowego. Zgodnie z jego postanowieniami Korea Płn. zgodziła się na zamknięcie reaktora w Jongbjon, gdzie można było produkować pluton, w zamian za dostarczenie przez Amerykanów dwóch reaktorów na lekką wodę, które nie mogą być używane do produkcji broni jądrowej. I dostawy oleju opałowego.
Ponadto Pjongjang zgodził się na pozostanie stroną NPT oraz na międzynarodowe inspekcje, zaś oba kraje ustaliły, że będą dążyć do normalizacji stosunków i denuklearyzacji Półwyspu Koreańskiego. Porozumienie nie zostało jednak zrealizowane – i to przez obie strony. Po przejęciu kontroli nad Kongresem republikanie, którzy byli mu przeciwni, obcinali fundusze na reaktor czy paliwo dla Korei Płn., co skutkowało opóźnieniami w dostawach. Pjongjang natomiast, jak się później okazało, od początku łamał porozumienie, prowadząc potajemne prace nad wzbogacaniem uranu oraz importując technologię atomową z Pakistanu. Porozumienie ostatecznie załamało się pod koniec 2002 r., a kilka tygodni później Korea Płn. ponownie wycofała się z NPT.
Próbę zatrzymania nuklearnych ambicji Pjongjangu podjęto znowu w drugiej połowie 2003 r. – tym razem w formule rozmów sześciostronnych, w których oprócz Korei Płn. i USA uczestniczyły jeszcze Korea Południowa, Chiny, Rosja i Japonia. Przez pierwsze dwa lata do niczego one nie doprowadziły, ale we wrześniu 2005 r. przyjęto porozumienie, w którym Korea Płn. zgodziła się zrezygnować z programu jądrowego i wrócić do NPT w zamian za pomoc gospodarczą, normalizację stosunków z USA i Japonią oraz gwarancję Waszyngtonu, że jej nie zaatakuje. Nieporozumienia co do implementacji porozumienia spowodowały, że niemal natychmiast upadło. W lipcu 2006 r. Korea Płn. przeprowadziła serię testów z rakietami balistycznymi, a w październiku tego samego roku – pierwszy test nuklearny. Rozmowy w sześciostronnej formule jeszcze przez pewien czas były kontynuowane, ale jesienią 2007 r. ostatecznie się załamały.
Jeszcze jedną próbę porozumienia z Pjongjangiem USA podjęły w lutym 2012 r., kilka tygodni po tym, jak władzę przejął Kim Dzong Un. Korea Płn. zgodziła się na moratorium na testy z rakietami dalekiego zasięgu, testy jądrowe i wzbogacanie uranu oraz na powrót do rozmów sześciostronnych w zamian za znaczącą pomoc żywnościową. Przetrwało ono kilka tygodni – już w kwietniu pod pretekstem wyniesienia satelity na orbitę przeprowadziła test rakiety dalekiego zasięgu, łamiąc rezolucję ONZ. Możliwość jakiegokolwiek dialogu na następne kilka lat zamknęła w lutym 2013 r. trzecia północnokoreańska próba jądrowa. Za rządów Kim Dzong Una przeprowadzone zostały jeszcze trzy testy z bronią atomową – dwa w 2016 r. i jeden w 2017 r., a więc już za prezydentury Trumpa, oraz kilka testów rakiet balistycznych. Wskazują one, że Korea Płn. najprawdopodobniej faktycznie ma już i broń atomową, i środki do jej przenoszenia.
Stany Zjednoczone zaczęły rozmawiać z Koreą Północną pod koniec 1993 r.