-Usypiałam, choć wiedziałam, że można go leczyć. Nie było dyskusji. Przyszedł pan z chartem wyścigowym. Dwuletnia suka, w zasadzie całkiem zdrowa. Miała tylko złamaną przednią kończynę, nadgarstek właściwie. Można by to zespolić, założyć gips i zwierzę by chodziło. Problem był taki, że właściciel zarabiał na tym psie, kiedy zwierzę brało udział w wyścigach, a z nogą w gipsie pies stał się bezużyteczny – mówi Natalia Strokowska, lekarz weterynarii.
Zabija pani?
Dokonuję eutanazji. Zabijanie to bardzo krzywdzące określenie. Eutanazja to odbieranie życia w humanitarny sposób, tak aby zwierzę nie czuło bólu i strachu, nie cierpiało.
Czym?
Takim samym środkiem, jakim dokonuje się ludzkiej eutanazji. Dokładnie ta sama substancja aktywna. Wystarczy wpisać w Google „środki do eutanazji” i wszystko wyskakuje.
Magdalena i Maksymilian Rigamonti / Dziennik Gazeta Prawna
Łatwo je kupić?
Trzeba mieć pozwolenie. My jako lekarze weterynarii mamy nadzór farmaceutyczny i mamy też obowiązek prowadzenia specjalnej księgi narkotyków. Wpisuje się ilość substancji zużytych, zmarnowanych, tych, które zostają w konusie igły. Powinno to być zapisywane skrupulatnie, również ze względu na nadużycia.
Jakie nadużycia?
Pentobarbital to lek z grupy barbituranów. Przekraczając dawkę 100 mg na kilogram ciała, dokonuje się eutanazji. W celach terapeutycznych można stosować mniejsze dawki. Mamy dostęp do wielu substancji narkotycznych i jako jedyna branża na świecie aktywnie dokonujemy eutanazji na co dzień.
Jest w tym jakiś związek.
Między nadużywaniem a eutanazją – jest. Zrobiliśmy pierwsze w Polsce badania samopoczucia i satysfakcji zawodowej lekarzy weterynarii. W badaniu wzięło udział prawie 600 lekarzy. Anonimowo. Końcowe wyniki są przygnębiające, bo okazało się, że ponad 20 proc. lekarzy planowało samobójstwo, prawie 4 proc. ma myśli samobójcze kilka razy w tygodniu. Trzy lata temu byłam na dyżurach weterynaryjnych w Dubaju i poznałam tam lekarkę z Brazylii. Uczyłam się od niej chirurgii. 30 września 2016 r. nie przyszła do pracy. Znaleziono ją z kroplówką z pentobarbitalem w żyle. Chorowała długo na depresję i postanowiła skrócić swoje cierpienie. To niejedyna taka historia. Praktycznie każdy z nas zna kogoś z branży, kogo już między nami nie ma. Z jednej strony mówi się o tym, że powinniśmy oddzielić uczucia, być chłodni i profesjonalni, z drugiej współodczuwać z właścicielem, okazać mu empatię. To jest to, czego on oczekuje w tej chwili od lekarza weterynarii. Ważne, jak my sobie potem radzimy z tym natłokiem emocji, czy mamy jakieś techniki naprawcze dla stresu, dla napięcia, które są w tej pracy. Słyszała pani o takim pojęciu „zmęczenie współczuciem”?
Okładka magazyn / Dziennik Gazeta Prawna
Przecież ten zawód wybrała pani z premedytacją, tak jak wielu pani kolegów po fachu.
Głównie koleżanek, bo to bardzo sfeminizowany zawód. W Wielkiej Brytanii robiono badania wśród studentów weterynarii dotyczące poziomu empatii podczas przebiegu studiów. I ten poziom dramatycznie spadał u studentów płci męskiej. Może też dlatego prawie 90 proc. studentów weterynarii dzisiaj to właśnie kobiety.
W Polsce?
Tak. Kobiety wybierają go, ponieważ mają poczucie misji społecznej, chcą robić coś dobrego dla świata. Mówiłam o zmęczeniu współczuciem. Ono jest wywołane pracą w długotrwałym stresie i koiecznością zapewnienia opieki...
Zwierzęciu?
Przede wszystkim właścicielowi zwierzęcia, który dla weterynarza jest przecież zupełnie obcą osobą. Lekarz oddaje całego siebie, wspiera obcego człowieka, a stres zwierzęcia i właściciela jest bezpośrednio przeprojektowywany na lekarza. Przecież dokonujemy eutanazji praktycznie każdego dnia, wiemy, jak to robić, wydaje się więc, że jesteśmy oswojeni ze śmiercią. A tak naprawdę to jest powód nieustającego napięcia.
Jak was, lekarzy weterynarii, uczy się eutanazji na studiach?
Mamy tylko wiedzę teoretyczną. Na zajęciach z farmakologii podawane są nazwy substancji używanych do eutanazji zwierząt, a także ich dawki oraz drogi podania. Nikt nie mówi ani słowa, jak to się robi. Samo obchodzenie się ze zwierzęciem i to, jak ma to wszystko przebiegać, jak należy wspierać właściciela, jak się zachować – to w zasadzie temat rzadko dyskutowany.
Są przecież praktyki.
Są. I jeśli ktoś ma szczęście na praktykach, ma nad sobą mądrego, doświadczonego lekarza, od którego może się uczyć, to super. Ja miałam to szczęście. Byłam na praktykach, podczas których pani doktor dokonywała eutanazji humanitarnie, była pełna empatii, pełna oddania. Wszyscy mamy poczucie, że wielu lekarzy nie jest do tego przygotowanych od strony psychologicznej, nie potrafią wykazać się dostatecznym współczuciem, często więc zaczynają być bardzo chłodni, próbują traktować eutanazję jak kolejny zabieg, część sięga potem po alkohol, żeby jakoś się rozluźnić.
Nie da się być za każdym razem empatycznym.
Oddzielanie swoich uczuć to jest jedno, ale okazanie wsparcia w trudnych chwilach to drugie. Jestem wrażliwą osobą i nie chciałabym z tej wrażliwości rezygnować.
Pani zabiera życie.
Jestem lekarzem kilka lat po studiach, a więc na początku swojej kariery zawodowej. Eutanazja to nie jest zwykły zabieg, to jest, jak pani powiedziała, zabieranie życia. To zawsze są emocje, bardzo trudna sytuacja. Myślę, że najgorzej, kiedy lekarz w takich sytuacjach przestaje cokolwiek czuć. Wtedy to jest wypalenie, znak, że trzeba zmienić branżę. Oczywiście, mało kto zmienia, więc pojawia się depresja... Mamy dostęp do narkotyków, do środków psychotropowych, możemy też wypisać sobie każdą receptę. Łatwiej to zrobić niż się przyznać do słabości, do tego, że się potrzebuje pomocy. Poza tym zdrowie psychiczne też jest tematem tabu. Na świecie wygląda to trochę inaczej. Tam już wiedzą, że w ten zawód jest wpisane zadawanie śmierci, obciążenie współczuciem, długie godziny pracy, radzenie sobie z trudnymi emocjami itp. Więc praktycznie każda amerykańska uczelnia kształcąca lekarzy weterynarii ma psychologa klinicznego, który jest do dyspozycji studentów. W Wielkiej Brytanii działa organizacja VetLife, całodobowy telefon, na który może zadzwonić każdy lekarz weterynarii i porozmawiać o swoich problemach. To telefon wsparcia. W Polsce to na razie nie do pomyślenia. Tu jest dramatyczny problem z dostępem do psychologa, na psychoterapię czeka się nawet dwa lata. Psychiatria przenosi się niemal w całości do sektora prywatnego. A przecież osoba w kryzysie, z myślami samobójczymi, potrzebuje pomocy tego samego dnia. Poza tym my, jako lekarze weterynarii, jesteśmy bardzo dumnym zawodem, ponieważ przywykliśmy, że wszyscy nas proszą o pomoc, często o różnych porach, a sami nie mamy kogo poprosić. Często nie mamy nawet czasu pójść do ludzkiego lekarza z własnymi problemami zdrowotnymi. Właściciele zwierząt oczekują też, że powinniśmy być specjalistami od wszystkiego, od dermatologii, kardiologii, onkologii, chorób zakaźnych…
W końcu to tylko pies, kot.
Tylko i aż. „Tylko pies”, może ktoś powiedzieć, ale znaczna część leków jest ta sama, co w medycynie ludzkiej. To są te same substancje aktywne. I choroby są bardzo podobne.
Zwierzę czuje, że pani je za chwilę zabije?
Zwierzę czuje nasze emocje, czuje, jaka jest atmosfera w lecznicy, dużo zależy też od właściciela. Jeśli właściciel płacze, boi się, to zwierzę też jest zalęknione. Jeśli obchodzimy się ze zwierzęciem czule, spokojnie, głaszcząc je, to się rozluźnia.
Najpierw pani głaszcze, rozluźnia, a potem...
Możemy zwierzęta okłamać, tak jak możemy okłamać ludzi. Eutanazja w weterynarii wygląda tak samo, jak w ludzkiej medycynie. Emocje są prawdziwe, wszyscy płaczą, przecież zwierzę to jest często członek rodziny. I ludzie są kompletnie niegotowi na jego śmierć. Pierwszej eutanazji dokonałam jeszcze na studiach, podczas wolontariatu w Indiach, gdzie pracowałam w fundacji pomagającej ulicznym zwierzętom. Przyniesiono mi starego wyliniałego psiaka, bardzo wyniszczonego, niemogącego wstać o własnych siłach. Pracownik fundacji powiedział, że musimy go uśpić. Pies był bardzo ciężko chory. Założyłam wenflon, przygotowałam zastrzyk. Niestety ze względu na bardzo skromne środki oraz utrudniony dostęp do leków nie mieliśmy premedykacji, a do eutanazji stosowany był tiopental. Jest to barbituran krótko działający, niestosowany już dawno w Polsce. W przeciwieństwie do pentobarbitalu trzeba go podać o wiele więcej, aby osiągnąć ten sam efekt. Po podaniu dużej dawki dożylnie serce psa nadal biło. Siedziałam skulona przy zwierzęciu i słuchałam bicia jego serca. Biło przeraźliwie szybko, myślałam, że wyskoczy mu z piersi. Miałam łzy w oczach i chciałam, żeby to jak najszybciej się skończyło. Pies naprzemiennie wpadał w bezdech, potem szybko i płytko oddychał i zwalniał. To odruch znany jako oddech Cheyne'a-Stokesa. Od tego momentu wiele razy towarzyszył mi w mojej praktyce weterynaryjnej. Dopiero po drugiej dawce zwierzę rozluźniło się i serce powoli przestawało bić, aż całkiem stanęło. Trzymałam stetoskop przy jego piersi. Cisza. I na koniec jeszcze jeden oddech. I jeszcze jeden. Podskoczyłam. Hindus zaśmiał się.
Można zabić psa na życzenie?
W Polsce niestety nie ma ustalonych standardów, jak eutanazja powinna wyglądać.
Jeśli ktoś przychodzi do lecznicy i mówi, że już sobie nie daje rady z psem...
Bo gryzie?
Na przykład.
Bo warczy?
Też.
Jeżeli zwierzę jest agresywne, pogryzło człowieka i jest na to dowód, to jest przesłanka, żeby je uśpić. Szczególnie kiedy w domu są dzieci. Najczęściej jednak usypia się chore psy. Po bardzo długiej chorobie nowotworowej, kiedy zwierzę jest wyniszczone, kiedy nie ma szansy na wyleczenie, a skutki uboczne leków sprawiają, że życie tego zwierzęcia, jego jakość są bardzo niskie i ono cierpi.
I wtedy zastrzyk.
Nie zawsze. Dla właściciela psa to też często bardzo trudna decyzja. Część właścicieli próbuje ratować zwierzę do końca. Walczą za wszelką cenę i wbrew temu, co usłyszą od lekarza. Jest też część, która nie rozumie, że za leczenie psa trzeba płacić. Wielu po prostu tych pieniędzy nie ma. Woli uśpić niż leczyć. Jeśli właściciel podejmuje taką decyzję, to my tej eutanazji dokonujemy. Często widzę zbiórki na leczenie dzieci w USA, udaje się zebrać milionowe kwoty. Wszyscy walczą, dorzucają coś od siebie. Kiedy robi się zbiórkę na leczenie zwierzęcia, czytam komentarze w internecie, że to zdzierstwo, jak leczenie może tyle kosztować, że pławimy się w luksusach. Zwierzę prościej uśpić. Przecież nowy chomik to 20 złotych.
Można odmówić?
Można. Kiedy lekarz stwierdza, że zwierzę można leczyć, i odmawia eutanazji, musi wskazać gabinet, który może to zrobić.
Trochę jak z klauzulą sumienia i aborcją.
Trochę tak. Nawet bardzo podobnie. Tylko tu dochodzi aspekt finansowy. Jeśli dokonuję eutanazji, to właściciel mi za to płaci, więc tak naprawdę zysk jest u tego lekarza, który się podejmie zabiegu. Taki lekarz ma też umowę z firmą do utylizacji, do kremacji, ma w tym swój narzut finansowy, więc najzwyczajniej w świecie nie opłaca się mu odmawiać eutanazji. To usługa, jak szczepienie, kastracja czy zdjęcie kamienia nazębnego. W Anglii, dokąd kilka razy w roku latam na weterynaryjne dyżury, dostałam polecenie od szefa lecznicy, że mam dokonać eutanazji. Słyszałam: „Natalia, tego zwierzaka musisz uśpić”. Usypiałam, choć wiedziałam, że można go leczyć. Nie było dyskusji. Przyszedł pan z chartem wyścigowym. Dwuletnia suka, w zasadzie całkiem zdrowa. Miała tylko złamaną przednią kończynę, nadgarstek właściwie. Można by to zespolić, założyć gips i zwierzę by chodziło. Problem był taki, że właściciel zarabiał na tym psie, kiedy zwierzę brało udział w wyścigach, a z nogą w gipsie pies stał się bezużyteczny. Nawet po leczeniu nie osiągnąłby takich wyników, jak przed wypadkiem, więc nie było co dyskutować. Musiałam go uśpić. To człowiek podejmuje decyzje dotyczące życia zwierząt. Często robi to z troski o samego siebie, że nie może już dłużej patrzyć na cierpienie swojego małego przyjaciela.
Właściciel pod okiem lekarza może dokonać eutanazji?
Nie, w świetle prawa jest to niedozwolone.
Dzieci mogą być obecne przy eutanazji?
W Polsce nie, w Wielkiej Brytanii – tak. W Polsce teoretycznie nie możemy wydawać ciała zwierzęcia właścicielom, bo jest traktowane jako odpad i specjalne firmy utylizacyjne odbierają zwłoki.
A praktycznie?
Wielu ludzi chce mieć swoje zwierzę pochowane gdzieś w ogródku, na działce, więc zwłoki są wydawane. Niestety, często eutanazja odbywa się w nieodpowiednich warunkach. Na podłodze, w poczekalni. Myślę, że warto stworzyć złoty standard eutanazji, a mianowicie pewne zasady dotyczące jej wykonywania.
W Polsce są spisane takie standardy?
Nie, jest tylko określone, jak się wykonuje eutanazję.
Jak?
U psa czy u kota zazwyczaj zakłada się wenflon na przednią kończynę i następnie wstrzykuje się dożylnie substancję, głównie pentobarbital, zatrzymującą akcję krążeniowo-oddechową. Zwierzę zasypia na zawsze. Samo podanie tej substancji jest często stresujące i bolesne dla zwierzęcia, więc zwykle robi się tzw. premedykację.
Mamy najtłustsze zwierzęta na świecie, przegoniliśmy w tym wyścigu Stany Zjednoczone. A wszystko dlatego, że karmimy je resztkami ludzkiego jedzenia, ochłapami ze stołu lub najtańszą karmą. Zwierzęta przez to chorują na takie same choroby cywilizacyjne jak ludzie
Uspakaja się głupim jasiem?
Z reguły. Tak, żeby zwierzę nie czuło bólu i się nie stresowało. Po pierwszym domięśniowym zastrzyku z premedykacją zapraszam właściciela, aby spędził jeszcze trochę czasu ze swoim podo piecznym. Opisuję krok po kroku, co robię, tłumaczę, co się dzieje ze zwierzęciem, jak stopniowo zasypia, przestaje czuć ból i reagować na bodźce. To właścicieli bardzo uspokaja, czują, że oni i ich zwierzę są traktowani z godnością i szacunkiem. Proszę właściciela, aby sam mnie zawołał, jak będzie gotów. W tym czasie przygotowuję zastrzyk z pentobarbitalem i stetoskop. Zazwyczaj po kilku minutach jestem proszona z powrotem i w towarzystwie właściciela, który tuli swojego podopiecznego, podaję drugi zastrzyk i mówię: „Pierwszy zastrzyk sprawił, że Harry głęboko zasnął. Po tym zastrzyku jego serce przestanie bić i zatrzyma się oddech, a Harry przejdzie za tęczowy most. Proszę się nie martwić, on nie czuje już żadnego cierpienia. Zrobił pan dla niego to, co najlepsze, i to była dobra decyzja. Miał wspaniałe i szczęśliwe życie z panem”. Po zastrzyku akcja serca na chwilę gwałtownie przyspiesza, po czym zwalnia i staje się nierytmiczna. Trzymam cały czas stetoskop na klatce piersiowej mojego pacjenta, drugą ręką głaszczę go po głowie. Chwilę później uderzenia są coraz cichsze, coraz mniej miarowe, aż w końcu całkiem ustają. Kiwam wtedy delikatnie twierdząco głową. Przytulam płaczącego właściciela, kobiety głaszczę po włosach. Powtarzam, że mi przykro. Bo jest mi bardzo przykro. Zawsze, bez wyjątku. Czasem też mam gulę w gardle. Szczególnie po długiej i nierównej walce z chorobą. Zostawiam właściciela ze zwierzakiem, po czym, jak opuści gabinet – w zależności od tego, czy zdecydował się na kremację albo odebranie zwłok zwierzęcia – przygotowuję protokół z wizyty i delikatnie z pomocą pielęgniarki układam zwłoki do odbioru . Ewentualnie umieszczamy je w zamrażarce, gdzie będą czekać na odbiór specjalnej firmy, która zajmuje się kremacją zwierząt. Wielokrotnie dostaję kartki z podziękowaniami od właścicieli. „Dziękujemy dr Natalii, że była dla nas taka ciepła i pomogła nam godnie przejść przez tak trudne chwile” albo „Dr Natalio – dziękujemy z Rockym za ostatnią drogę”. Właściciel pamięta wszystko – nasz ton głosu, jak go traktowaliśmy, nasz spokój, wyczuwa pośpiech, zdenerwowanie i te żarty, i śmiechy w poczekalni…
To jest standard?
Chciałabym, żeby był. Oczywiście lekarze są różni, gabinety są różne. Tak jak i w ludzkiej medycynie. Bardzo dużo zależy od samych lekarzy. Widziałam rożne sceny. Eutanazja gdzieś na korytarzu, przy budzie, pomiędzy innymi zwierzętami albo pies czekający w klatce na śmierć.
Bo właściciel go zostawił.
Z jednej strony mamy technologię, wiedzę, specjalizację i możliwości wyleczenia zwierzęcia, ale często właściciel na koniec mówi: „Nie mam pieniędzy, musimy Pikusia uśpić”. To powoduje gigantyczną frustrację i jest czynnikiem wypalenia zawodowego u lekarzy weterynarii. Nie możemy świadczyć opieki na najwyższym poziomie, mamy poczucie, że nasza praca jest jałowa.
I się usypia?
Usypia.
Ile się płaci za leczenie?
Różnie. Wszystko zależy od choroby, jeśli jest to przewlekły nowotwór albo choroba zwyrodnieniowa stawów, możemy mówić o kilkuset złotych miesięcznie. Nam prawo zabrania informowania publicznie o cenach usług, ale zdarza się, że zabieg i hospitalizacja kosztują kilka tysięcy złotych. Najgorzej jest w przypadku, kiedy np. zwierzę zostało potrącone przez samochód, było krwawienie wewnętrzne, usunęliśmy śledzionę, trzeba było pacjenta ustabilizować, podać leki przeciwbólowe, antybiotyki a pacjent umiera. I zostajemy z długiem. I zdarza się, że właściciel nie chce tego długu uregulować. Bo przecież nie uratowałeś, pies nie żyje. Cały zespół pracował kilka godzin, a i tak się nie udało. Więc za co płacić? Albo usypiasz zwierzaka po długotrwałej chorobie, a właściciel jest zdziwiony, że musi uregulować rachunek za leczenie. Koszty leczenia to jest kolejna stresująca kwestia. Bo nie ma czegoś takiego jak NFZ dla zwierząt. Lecznice weterynaryjne to są prywatne firmy. A lekarz często słyszy pytanie, czy w ogóle wizyta cokolwiek kosztuje albo czemu tak drogo. Ludzie zapominają albo może po prostu nie wiedzą, że nasze studia trwają pięć i pół roku, że za naszą specjalizację płacimy, bo to są studia podyplomowe (15–30 tys. złotych), że udział w każdej konferencji kosztuje kilkaset złotych, wielu kolegów ma leasingi na sprzęt w lecznicy, że nowa maszyna do USG potrafi kosztować 150 tys. zł. A potem słyszy się o lekarzu weterynarii, który jest skąpcem albo zdziercą... Zdarza się, że właściciel dziwi się, że w ogóle chcemy jakieś pieniądze za naszą usługę. Dziwią się też, że jeśli przychodzą z dwoma psami, to leczenie drugiego nie jest w gratisie albo z dużą zniżką.
Tak jest w Polsce czy w Anglii?
W Polsce. W Anglii są ubezpieczenia dla zwierząt. I to jest coś, co pompuje cały system weterynaryjny. Nawet sieć Tesco ma takie ubezpieczenia. Jednak tam mamy bardziej wyedukowanego konsumenta, a zwierzę częściej niż u nas jest traktowane jako członek rodziny. Oczywiście generalizuję, bo wiele się w Polsce zmienia na lepsze, jednak nadal mamy sporo do nadrobienia. Większość moich klientów tam jest bardzo zaangażowana, oddana i ma świadomość konsekwencji. Tu, w Polsce, firmy ubezpieczeniowe nie mogły zbudować tzw. efektu skali, to znaczy było zbyt mało składek, żeby zbudować fundusz. To była kwota do 1500 zł do wydania w lecznicy. Latam na dyżury za granicę i dzięki temu mogę to połączyć z dokończeniem doktoratu w Polsce. Na każdy kraj skandynawski jest tylko po jednej uczelni weterynaryjnej, więc jest tam niedobór lekarzy weterynarii.
W Polsce jest sześć.
Kiedyś były cztery. Co roku kilkaset osób staje się lekarzami weterynarii. Nadprodukcja absolwentów sprawia, że zarobki lekarzy w gabinetach małych zwierząt to często 2–2,5 tys. zł netto. Standardem są staże z urzędu pracy za 600–800 zł. I radź sobie, absolwencie. Część kolegów ledwo daje radę finansowo. Część wyjeżdża za granicę, żeby móc godnie zarabiać. Nasze usługi praktycznie niczym nie różnią się od leczenia ludzi – tak samo długo uczymy się, aby operować, a jednak endoproteza stawu biodrowego u człowieka to kilkadziesiąt tysięcy, zaś u psa kilka. Życie zwierząt jest po prostu mniej warte.
Zwierząt, szczególnie psów i kotów, też przybywa.
Wiele osób zapomina, że pies jest dobrem luksusowym. Jesteśmy starzejącym się społeczeństwem, część ludzi nie decyduje się na dzieci, choć rząd próbuje, również reklamami z królikami, które nas, lekarzy weterynarii, śmieszą i smucą, zachęcić do zwiększenia dzietności. Tak swoją drogą to rząd nam dołożył kupę pracy, utrwalając negatywny stereotyp karmienia królików marchwią.
A czym się karmi?
Trawą, sianem, ziołami. Cukier, który jest w marchwi, po prostu szkodzi florze jelitowej królików i doprowadza do biegunek, a nawet śmierci. Jednak to psy są najczęściej występującymi zwierzętami w naszych domach, również w tych, w których nie ma dzieci albo w tych, w których mieszkają osoby samotne. Ci ludzie często zapominają, że zwierzę może zachorować, że trzeba je odpowiednio karmić. Czy pani wie, że mamy najtłustsze zwierzęta na świecie, że przegoniliśmy już w tym wyścigu tłustości Stany Zjednoczone? A wszystko dlatego, że karmimy je resztkami ludzkiego jedzenia, ochłapami ze stołu, a w najlepszym razie najtańszą karmą. Zwierzęta przez to chorują na takie same choroby cywilizacyjne jak ludzie, obserwujemy coraz więcej nowotworów, panuje epidemia cukrzycy, szczególnie u kotów, które powinny jeść białko mięsne, a w karmach jest przecież bardzo dużo zbóż. A kot jest bezwzględnym mięsożercą. Wystarczy też przekroczyć granice miasta, by zobaczyć, jak są traktowane na wsiach, na sznurkach, na łańcuchach, jak przedmioty, jak rzeczy. Te zwierzęta cierpią i fizycznie, i psychicznie. I często umierają w cierpieniach. Nikt nawet nie myśli o eutanazji, bo przecież za to trzeba zapłacić.