Uzdrawianie moralne społeczeństwa to dla polityków wyjątkowo bolesne zajęcie, zwłaszcza jeśli trzymanie się w życiu prywatnym konserwatywnych zasad przerasta ich siły.
Magazyn DGP / Dziennik Gazeta Prawna
Konsekwencja, z jaką Prawo i Sprawiedliwość stara się naśladować rządy sanacji, może imponować. Chcąc wiernie podążać za przykładem oryginału, politycy obozu władzy coraz częściej rekonstruują przedwojenne afery obyczajowe, czym nieco podważają wiarę w promowane przez nich jednocześnie wartości rodzinne i katolickie. Na szczeblu ogólnopolskim serię działań rekonstrukcyjnych zainicjował rok temu Łukasz Zbonikowski, poseł PiS z Włocławka. Żona oskarżyła go nie tylko o zdrady, lecz również o przemoc i zastraszanie. Wkrótce z podobnymi oskarżeniami wobec męża wystąpiła małżonka senatora Waldemara Bonkowskiego. Obie panie swoje słowa potrafiły dobrze udokumentować. Równą zapobiegliwością wykazała się Izabela Pek, zanim ujawniła mediom romans z posłem Stanisławem Piętą. Co więcej, tygodnik „Wprost” doniósł, że nie jest to koniec serii obyczajowych afer. W kolejce ponoć czekają następni politycy Prawa i Sprawiedliwości. Mimo to liderzy tej partii, w której rozwodników jest już całkiem sporo, a ich liczba może gwałtownie wzrosnąć, robią wiele, żeby uprzykrzyć życie współbliźnim w nieszczęściu. Oto Ministerstwo Sprawiedliwości, przy okazji zmian w kodeksie postępowania cywilnego, chciało podnieść opłatę za wniesienie pozwu rozwodowego z 600 do ok. 2 tys. zł oraz wprowadzić obowiązkową mediację dla par, które myślą o rozstaniu. Takie postawienie sprawy wygląda trochę jak zafundowanie pokuty tym partyjnym kolegom, którzy w rekonstruowanie małżeńskich perypetii przywódców sanacji włożyli ostatnio zbyt wiele serca.
Przykład idzie z góry
Nawet człowiek najbardziej oddany polityce miewa życie prywatne. Prawidłowość ta dotyczyła również Józefa Piłsudskiego oraz jego najbliższych współpracowników. Wprawdzie młodość poświęcili walce o niepodległość, lecz gdy Polska ją odzyskała, dawni bohaterowie już nie bywali na co dzień tacy niezłomni. Zwłaszcza gdy chodziło o relacje z kobietami. Sam Naczelnik dawał podkomendnym przykład, jak naginać zasady do potrzeb. Powszechnie wiedziano, że Piłsudski, aby zalegalizować związek z mężatką Marią Juszkiewicz z domu Koplewską, musiał przeprowadzić bardzo skomplikowaną operację religijną. Na terenie Rosji obowiązywał dekret cara Mikołaja I z 1836 r. oddający wszystkie kwestie związane z zawieraniem oraz rozwiązywaniem małżeństw w ręce związków wyznaniowych. W przypadku katolików Kościół jednoznacznie odrzucał możliwość rozwodu. Chcąc formalnie rozstać się z mężem, Maria Juszkiewicz musiała przenieść się do Kościoła ewangelicko-reformowanego, który w tamtym czasie oferował najszybsze rozwody. Jednak Piłsudski jako katolik i tak nie mógł poślubić byłej mężatki, do tego jeszcze protestantki. Dlatego w maju 1899 r. dokonał konwersji religijnej przed pastorem Kacprem Mikulskim z Kościoła ewangelicko-augsburskiego. Tym sposobem państwo młodzi już jako członkowie dwóch kościołów zreformowanych mogli stanąć na ślubnym kobiercu.
W tamtym czasie Piłsudski dopiero zaczynał karierę polityczną i jego perypetie małżeńsko-religijne nikogo nie obchodziły. Podobnie jak to, że siedem lat później poznał Aleksandrę Szczerbińską, młodą konspiratorkę wspierającą Organizację Bojową PPS, po czym szybko się w niej zakochał. Mieszkającą w Krakowie żonę powiadomił o tym, jak wygląda sytuacja, po udanym napadzie na pociąg w Bezdanach jesienią 1908 r. Rozgoryczona zdradą małżonka odmówiła zgody na rozwód. W swoim uporze okazała się bardzo konsekwentna, nawet gdy mocno podupadła na zdrowiu. Przez kolejne lata Piłsudski w wolnych chwilach kursował między Krakowem a Lwowem. Pod Wawelem opiekował się schorowaną żoną, w drugim mieście czekała na niego kochanka. Żona cierpliwie znosiła ten rytuał, ale Szczerbińska buntowała się i żądała od Komendanta zakończenia małżeństwa. W takich sytuacjach on równie demonstracyjnie podupadał na zdrowiu.
Stan równowagi zakłócił wybuch I wojny światowej. Z frontu Piłsudski przyjeżdżał już tylko do Aleksandry Szczerbińskiej, czego owocem była jego córka Wanda, która przyszła na świat w lutym 1918 r. W tym czasie Niemcy więzili Piłsudskiego w twierdzy magdeburskiej za odmowę złożenia przysięgi wierności cesarzowi Wilhelmowi II. Nieświadomie oddali Komendantowi ogromną przysługę: wychodził na wolność w glorii wodza zdolnego stawić czoła zarówno Moskalom, jak i Prusakom. A takim osobom obywatele skłonni są wybaczyć bardzo wiele. Gdy po przybyciu do Warszawy 10 listopada 1918 r. Piłsudski uciekł po południu na Pragę, żeby przywitać się z dawno niewidzianą ukochaną i po raz pierwszy zobaczyć córeczkę, czekała go prawdziwa niespodzianka. „Wiadomość, że przyjedzie do mnie, rozeszła się lotem ptaka. Wobec tego, że była to niedziela, robotnicy wylegli z domów i pełni radości czekali na ulicach, którymi musiał przejeżdżać. Przed domem, w którym mieszkałam, zebrał się tłum. Kiedy nadjechał, entuzjazm był niesamowity” – zapisała we wspomnieniach Szczerbińska. Warszawiacy urządzili Komendantowi oraz jego konkubinie wielką fetę bez oglądania się na normy obyczajowe, czym mocno skonfundowali episkopat oraz przywódców Narodowej Demokracji. To, że podczas wojny Piłsudski dokonał ponownej konwersji na katolicyzm, nie stanowiło żadnego pocieszenia.
Przez pierwsze lata niepodległości II RP żoną Naczelnika Państwa była więc – wedle prawa kościelnego – bigamistka i heretyczka, z którą ten jednak nie utrzymywał pożycia. Natomiast pozostawał w niesakramentalnym związku, będąc ojcem dwójki dzieci z nieprawego łoża. W tak ambarasującej sytuacji wszelkie oficjalne zaproszenia na uroczystości państwowe słano do Krakowa Marii Piłsudskiej z wielką nadzieją, iż z nich nie skorzysta. Jej śmierć w maju 1921 r. pozwoliła wreszcie zadbać, żeby na czele kraju, w którym konstytucyjnie zapisano wiodącą rolę religii katolickiej, stał wzorowy katolik. Piłsudski wziął więc cichy ślub w parafii św. Aleksandra w Warszawie. Kardynał Aleksander Kakowski zgodził się, żeby nie poprzedzały go zapowiedzi w parafiach państwa młodych. W księdze parafialnej pod datą 25 października 1921 r. ksiądz Marian Tokarzewski zapisał: „W dniu dzisiejszym zawarte zostało religijne małżeństwo między: Naczelnikiem Państwa Józefem Piłsudskim, wdowcem, lat pięćdziesiąt pięć liczącym, i Aleksandrą Szczerbińską, panną, utrzymującą się z własnych funduszów, liczącą lat trzydzieści dziewięć”. Żadna z warszawskich gazet nie wspomniała o tym wydarzeniu nawet jednym zdaniem.

Ambaras z małżeństwami
„Większość ziem polskich, które znalazły się w granicach II Rzeczypospolitej, była objęta regulacją uwzględniającą wyznaniowe przesłanki dopuszczalności rozwodu” – pisze Arkadiusz Fastyn w opracowaniu. „Przeszkoda katolicyzmu (impedimentum catholicismi) w prawie województw południowych II Rzeczypospolitej”. Scalanie ziem trzech zaborów w sferze prawnej stanowiło wyjątkowo trudne przedsięwzięcie. Do czasu napisania nowego kodeksu cywilnego obowiązywały przepisy ustanowione przez zaborców. Oznaczało to, że na ziemiach wchodzących wcześniej w skład Imperium Romanowów oraz Monarchii Austro-Węgierskiej udzielanie ślubów oraz decydowanie o ważności małżeństw pozostawało w gestii poszczególnych kościołów. Katolicy, aby wejść w nowy związek, musieli starać się o uznanie ich małżeństw za niebyłe przed sądami konsystorskimi (czyli diecezjalnymi). Cała procedura trwała latami, a efekt końcowy wcale nie był pewny. Prościej prezentowało się przejście na protestantyzm, ponieważ Kościół ewangelicko-reformowalny dużo mniejszą wagę przykładał do kwestii nierozerwalności sakramentu małżeństwa, zaś dzięki rozwodom zyskiwał nowych członków. Na szczęście Piłsudski nie zamierzał się rozstawać z małżonką, choć cieszył się wśród kobiet niesłabnącym powodzeniem. „Do naszego biura przychodził rzadko, ale kiedy przychodził, była to zawsze sensacja i wzruszenie szalone. Panny przy maszynach po prostu spadały z krzeseł, a on przechodził trochę pochylony, niby nie patrząc, ale pod wąsem miał jakiś dobrotliwy, ojcowski uśmiech i krótkie: »Dzień dobry«. I to wystarczyło” – wspominała pracująca w kancelarii przy Belwederze Karolina Bielańska.
Równie wielkim szczęściem dla środowiska piłsudczyków było to, że jeden z najbardziej zaufanych ludzi Marszałka Walery Sławek nigdy nie stanął na ślubnym kobiercu. Uniknięto dzięki temu wielu efektownych skandali. „Strasznie kobiety lubił, do wszystkich kobiet się palił, każdej niedzieli w innej się kochał, ale na drugi dzień nie wiedział, jak ona wygląda” – wspominała swojego kuzyna Irena Przybylska. Były bojowiec PPS cieszył się wielkim powodzeniem u płci pięknej mimo okaleczeń, jakie odniósł w 1906 r. – wybuch bomby, którą próbował wrzucić do pociągu pocztowego pod Milanówkiem, zmasakrował obie dłonie, urwał ucho, poharatał twarz i wybił oko. Sławek zawsze mógł liczyć na względy zachwyconych jego przeszłością oraz osobowością pań. Stało się to bezcennym atutem po 1922 r., kiedy Piłsudski zaszył się w Sulejówku, a endecy do spółki z Wincentym Witosem i gen. Władysławem Sikorskim sukcesywnie usuwali ludzi Komendanta z wojska i administracji, wpędzając legionistów w tarapaty finansowe. „Studiując dostępne źródła, trudno się zorientować, z czego Sławek się utrzymywał, zwłaszcza w latach 1923–1926. Można nawet przypuszczać, że utrzymywały go kobiety” – spekuluje w książce „Druga Rzeczpospolita. Ludzie władzy i polityki” Ludwik Malinowski. Przyszłego premiera zawsze jednak cechowała wielka dyskrecja. Nigdy nie zhańbił plotkami honoru żadnej damy, co bardzo procentowało po maju 1926 r., kiedy Piłsudski wrócił do władzy. Jednak zalet Walerego Sławka brakowało wielu piłsudczykom, nie ustępowali mu natomiast w kochliwości.
Afrodyzjak władzy
„Przykład rozwodów szedł z góry. Niemal wszyscy dygnitarze pomajowi lub kandydaci na takich dygnitarzy byli rozwodnikami” – zanotował pisarz i felietonista wileńskiego dziennika „Słowo” Michał Kryspin Pawlikowski. Zapowiedzią, co może przynieść wspięcie się na wysokie stanowisko w połączeniu z kryzysem wieku średniego, były perypetie dobiegającego czterdziestki gen. Felicjana Sławoja Składkowskiego. Przyszły minister spraw wewnętrznych i premier w 1924 r. uzupełniał swoją edukację w Paryżu na kursie w Wyższej Szkole Wojennej (École Supérieure de Guerre). Tam poznał piękną Germaine Susanne Coillot i zakochał się bez pamięci. Żona Jadwiga Szoll-Składkowska dzielnie zniosła taki cios, nie czyniąc większych przeszkód w kwestii zakończenia po piętnastu latach małżeństwa. O wiele większy kłopot sprawiało obowiązujące prawo. „Konsekwencją tego stanu rzeczy było występujące w II Rzeczypospolitej zjawisko »wycieczek rozwodowych« do tej części państwa, w której rozwód był dopuszczalny” – pisze Arkadiusz Fastyn. Spiesząc na ślubny kobierzec, generał zrezygnował z wniesienia sprawy przed sąd konsystorski, wybierając wycieczkę do Wilna. Tam przeszedł wraz z narzeczoną na ewangelicyzm i na początku 1926 r. zawarł ślub.
Działo się to jeszcze przed zamachem majowym, więc miłosne perypetie gen. Sławoja Składkowskiego nie zbulwersowały opinii publicznej. Większy oddźwięk wywołał fakt, że niedługo po powrocie Piłsudskiego do władzy papież Pius XI nakazał umieścić portret Marszałka w bibliotece watykańskiej. „Wiadomość potworna, przecież ten człowiek czy jego otoczenie odpowiedzialni są za propagowanie niewiary” – zanotował w dzienniku endecki działacz Juliusz Zdanowski. Tymczasem szerzenie zachowań sprzecznych z zasadami katolickiej moralności miało dopiero się zacząć, choć obóz skupiony wokół Marszałka szermował hasłem sanacji, czyli uzdrowienia państwa. Jednym z elementów procesu naprawy miała stać się „sanacja moralna życia publicznego”. Rzecz nie okazała się taka prosta, kiedy całą władzę w swym ręku skupiła wąska grupa osób zależna od wodza. Dla Jana Skotnickiego, dyrektora departamentu sztuki w Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, symbolem nowych czasów była wymiana prezydenta Stanisława Wojciechowskiego na Ignacego Mościckiego. „O ile Wojciechowski mieszkał ze swoją rodziną w dworku belwederskim wyjątkowo skromnie, o tyle Mościcki od razu zamieszkał na Zamku Królewskim, i to z całą dynastią. Na Zamku jeden z synów dostał urząd dworski, coś w rodzaju szambelana, drugi otrzymał godność dyplomatyczną, zięć – podsekretarz stanu, a brat objął rentowne dzierżawy. Jednym słowem nepotyzm zakwitnął” – zapisał we wspomnieniach „Przy sztalugach i przy biurku” Skotnicki.
Jednak rozdzielanie synekur między krewnych i znajomych mniej ekscytowało opinię publiczną niż sprawy obyczajowe. Wszystkie dbające o swą urodę panie w 1927 r. żyły burzliwym rozstaniem zastępcy szefa Kancelarii Cywilnej prezydenta mjr. Kazimierza Świtalskiego z doktor Julią Lewińską. Świtalski słusznie uchodził za zaufanego człowieka Piłsudskiego, zaś Lewińska zdobywała sławę jako znakomita specjalistka od chorób skóry oraz pionierka kosmetologii. Jak przystało na kobietę czynu, nie darowała mężowi romansu z Janiną Tynicką – sekretarką prezydentowej Michaliny Mościckiej. Koniec małżeństwa wyszedł obojgu na dobre. Doktor Lewińska wydała dwa bestsellerowe poradniki dla kobiet: „Mój system piękności i zdrowia. Ćwiczenia gimnastyczne” oraz „Jak pielęgnować włosy”. Mogła też sobie pozwolić na otwarcie Laboratorium Kosmetyków Higienicznych Świt, oferującego nowatorskie kremy i inne substancje poprawiające urodę damom. Natomiast Kazimierz Świtalski ożenił się z Tynicką i awansował na ministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego.
Jaki pan, taki kram
„Wilno było magnesem dla par rozwodzących się. Było dla Polski w miniaturze tym, czym Reno w Newadzie dla Stanów Zjednoczonych” – wspominał Michał Kryspin Pawlikowski. Najgłośniejszą „wycieczkę rozwodową” na Litwę zorganizował w 1927 r. płk Józef Beck. Smaczku sprawie dodawał fakt, że zaledwie kilka miesięcy wcześniej Maria Beck urodziła syna. W Warszawie huczało od plotek, że jurny adiutant Piłsudskiego jednocześnie utrzymywał intymne kontakty z małżonką oraz kochanką, a była nią Jadwiga, żona gen. Stanisława Burhardta-Bukackiego. Beck i generał, jak na kolegów z czasów służby w Legionach przystało, szybko doszli do porozumienia. Burhardt-Bukacki miał już dość pięknej, ale szalenie ambitnej i despotycznej żony. Z kolei Becka Jadwiga po prostu zachwycała. Inteligentna, wykształcona, biegle władająca obcymi językami: niemieckim, włoskim, francuskim. Poza tym jej ojciec cieszył się opinią jednego z najlepszych radców prawnych w Polsce, co też przekładało się na spory majątek. Po naradzie obaj oficerowie uzgodnili, że pojadą z Jadwigą do Wilna, gdzie w trójkę dokonają konwersji religijnej i zostaną ewangelikami, by potem jak najszybciej się wymienić żoną. Po tej operacji Burhardt-Bukacki także wziął ślub ze swoją kochanką Matyldą Luizą Szulc. Wkrótce po Polsce zaczął krążyć dowcip o pułkowniku pytającym kolegę, z kim zamierza spędzić Boże Narodzenie. „Cóż, będzie moja żona, narzeczony mojej żony, moja narzeczona, jej mąż oraz żona narzeczonego mojej żony” – odpowiadał indagowany.
Porzucenie żony i malutkiego synka nie zahamowało kariery Józefa Becka. Wkrótce Piłsudski awansował ulubieńca na wiceministra spraw zagranicznych, a w 1932 r. uczynił zeń szefa polskiej dyplomacji. Jadwiga Beck mogła realizować ambicje, a przy okazji starała się nie spuszczać męża z oka. „Była jedną z pierwszych w Europie żon polityków, które zaczęły towarzyszyć mężom w czasie ich oficjalnych wizyt zagranicznych” – odnotował w książce „Polityka i politycy” Roman Wapiński. Z tego powodu dziesięć lat po sławnej „wymianie” w Wilnie spotkało ministra spraw zagranicznych Becka bolesne upokorzenie. Podczas jego wizyty we Włoszech papież Pius XI nie udzielił mu audiencji, wymawiając się bólem głowy. Małżeńskie perypetie przywódców sanacji – w wyniku których w obozie rządzącym lawinowo przybywało protestantów – od dawna spędzały sen z powiek głowie Kościoła. Zwłaszcza gdy w 1929 r. pojawiała się groźba, że po unifikacji prawa małżeńskiego w II RP wprowadzone zostaną świeckie rozwody. Taką propozycję przedstawiła Komisja Kodyfikacyjna, przygotowująca nowy kodeks cywilny. Episkopat przy wsparciu Watykanu błyskawicznie przystąpił do kontrataku. Przez trzy lata toczył się bój między postępowcami a narodowcami i konserwatystami o to, czy ślub udzielony przez katolickiego księdza pozostanie nierozerwalnym sakramentem. „A biskupi szaleją. Niedługo czekaliśmy na skutki konkordatu, owego niepoczytalnego konkordatu, dającego biskupom przywileje, jakich nie mieli w Polsce nawet w średniowieczu” – grzmiał pod koniec 1931 r. na łamach „Wiadomości Literackich” Tadeusz Boy-Żeleński. „Wzruszały go (Boya – red.) cierpienia wielkoświatowej damy, której ciążą więzy małżeństwa; nie wzruszały go zaś te udręczenia, które wynikają z zachwiania moralności państwowej i praworządności, a które się najpełniej wyrażają w »Brześciu« (chodziło o uwięzienie posłów opozycji z polecenia Piłsudskiego – red.)” – odpowiadał w „Głosie Narodu” ksiądz Jan Piwowarczyk. Podczas wojny o rozwody politycy z obozu rządzącego starali się nie zajmować żadnego stanowiska, znajdując się między młotem a kowadłem. Świeckie rozwody bardzo ułatwiłyby im życie, lecz oznaczały otwarty konflikt z Kościołem katolickim, gdy trwał głęboki kryzys ekonomiczny, a sanacja budziła coraz większą niechęć wśród obywateli. W końcu przedłożyli bezpieczne trwanie przy władzy nad szczęście osobiste i wszystko zostało po staremu.
Kłopoty z nadmiarem miłości
Ledwie Watykan zażegnał w Polsce niebezpieczeństwo rozwodowe, a już pojawiło się kolejne. Świeżo owdowiały prezydent Ignacy Mościcki zakochał się. Wybranką serca była żona jego adiutanta Maria Nagórna, którą zatrudnił jako osobistą sekretarkę. Siła uczucia okazała się tak wielka, że po raz pierwszy w życiu Mościcki sprzeciwił się woli Piłsudskiego. Zamiast zakończyć romans, chciał się żenić. Sytuacja nie przedstawiała się wesoło. Dopiero co z wielkim trudem zapobieżono wielkiemu skandalowi, jakim stałoby się nagłośnienie romansu Marszałka z doktor Eugenią Lewicką podczas pobytu na Maderze. Sprawę wyciszono, a młoda lekarka popełniła samobójstwo.
Mościcki, aby wziąć ślub z mężatką, musiał przejść na protestantyzm. To, że formalną głową katolickiej Rzeczypospolitej zostałby konwertyta zamężny z bigamistką, wyglądało fatalnie. Między Warszawą a Watykanem trwała gorączkowa wymiana listów. Wreszcie, uznając prymat politycznej konieczności, papież Pius XI w ekspresowym tempie przeprowadził procedurę unieważnienia małżeństwa Marii Nagórnej. Dzięki temu w październiku 1933 r. szczęśliwy prezydent znów stanął na ślubnym kobiercu, natomiast eksmałżonkiem prezydentowej zajęło się MSZ. „Uznano, że obecność jej byłego męża Tadeusza Nagórnego, oficera jednego z pułków piechoty, stała się ambarasująca, znaleziono wyjście w mianowaniu go konsulem w Brukseli” – pisze Roman Wapiński.
To, na co mógł sobie pozwolić prezydent, nie uszło już na sucho premierowi Januszowi Jędrzejewiczowi. W godzinach pracy zajmował się reformą całego systemu edukacyjnego w II RP, wywracając do góry nogami porządki na wyższych uczelniach. Czas wolny poświęcał na upojne chwile z najsławniejszą badaczką polskiej kultury ludowej Cezarią Anną Baudouin de Courtenay-Ehrenkreutz, zupełnie zaniedbując żonę, znaną rzeźbiarkę Marię z domu Stattler. Romans stał się w 1933 r. publiczną tajemnicą, odkąd szef rządu zaczął fundować kochance kolejne synekury. „Premier i minister oświaty tworzy katedrę kochance, po zwinięciu 50 katedr i usunięciu z nich szeregu profesorów, następnie kochankę, żonę profesora Uniwersytetu Wileńskiego, odbiera mężowi, ta zaś zmienia wyznanie, otrzymuje od kochanka – premiera (…) awans wynoszący 450 ztp miesięcznie, kochanek wprowadza ją na katedrę dla pierwszej prelekcji” – opisywał w dzienniku kolejne posunięcia Jędrzejewicza wiceminister wyznań religijnych i oświecenia publicznego ksiądz profesor Bronisław Żongołłowicz. Pikanterii sprawie dodawało, że pani profesor de Courtenay-Ehrenkreutz miała wcześniej trzech mężów. Ostatni z nich, prof. Stefan Ehrenkreutz, poza wykładaniem historii prawa na Uniwersytecie Wileńskim był także zagorzałym piłsudczykiem, a od 1930 r. senatorem. Uwiedzenie mu żony przez premiera, który specjalnie dla niej utworzył na Uniwersytecie Warszawskim Katedrę Etnografii Polski, przekroczyło wytrzymałość nawet Piłsudskiego. Premier dostał od Marszałka rozkaz podania się do dymisji i zajęcia się życiem osobistym, co złamało mu karierę polityczną, lecz pozwoliło szybko poślubić ukochaną.
Z kolei Marszałek coraz bardziej promował gen. Edwarda Rydza-Śmigłego. W przeciwieństwie do kolegów w życiu prywatnym wykazywał się on sporym rozsądkiem. Wprawdzie w 1918 r. podczas pobytu w Kijowie odbił żonę miejscowemu ziemianinowi Michałowi Zaleskiemu, jednak zupełnie się nie śpieszył, żeby zmieniać wyznanie i zalegalizować związek z Martą z domu Thomas. Choć przez wiele lat uchodziła ona za żonę Rydza, cichy ślub wzięła z nim dopiero w 1939 r., kiedy zmarł Zaleski. Przez lata nikomu do głowy nie przyszło, że następca Piłsudskiego na stanowisku generalnego inspektora sił zbrojnych, uznawany powszechnie za wzorowego męża, ma odwagę żyć ze swą wybranką na kocią łapę.