Zamordowanie dwóch nastolatków doprowadziło do poważnego kryzysu politycznego.



Protesty w Gruzji zaczynają przypominać niedawne wydarzenia w sąsiedniej Armenii, które w maju wyniosły do władzy lidera opozycji Nikola Paszinjana. Organizatorzy manifestacji w Tbilisi początkowo odcinali się od polityki. Teraz zjednoczyli wokół siebie wszystkie partie poza rządzącym Gruzińskim Marzeniem.
1 grudnia 2017 r. grupa chuliganów zadźgała nożami dwóch 16-latków. W czwartek sędzia ogłosiła wyrok w tej sprawie. Okazało się, że skazani odpowiadają jedynie za śmierć jednego z chłopców. Za zabicie Dawita Saralidzego kary nikt nie poniósł – sprawcy nie znaleźli się na ławie oskarżonych. Według opozycyjnej telewizji Rustawi 2 jeden ze świadków zeznał na zamkniętym posiedzeniu, że ciosy zadawał Dawitowi syn wysoko postawionego duchownego.
Ojciec chłopca Zaza Saralidze podejrzewa, że zabójcy jego syna cieszą się ochroną prokuratury. Po wyroku na ulice gruzińskich miast wyszły setki, a potem już tysiące ludzi, a sam Saralidze został jednym z przywódców protestów. Początkowo odżegnywał się od polityki. Ale nastroje protestujących szybko się radykalizowały. W niedzielę włączyła się do nich opozycja.
– Do dzisiaj nie miałem chęci podłączać pod tę sprawę polityków. Ale ostatecznie zdecydowałem się zwrócić do wszystkich sił politycznych i nie tylko. Sięgnę po każdy środek, by obalić ten system i rząd, który ten system wspiera. Zabójcy mojego syna i innych naszych dzieci muszą być obowiązkowo ukarani – tłumaczył Zaza Saralidze.
Szef parlamentu Irakli Kobachidze oskarżył Saralidzego, że od początku działał w zmowie z opozycją. Władze reagują na protesty z wyraźną obawą.
Szef rządu wyszedł do wiecujących rodaków, ale został obrzucony butelkami. Ojca Dawita przyjął prezydent. Obiecano ponowne śledztwo i powołanie parlamentarnej komisji śledczej. Wszystko na nic. Niesprawiedliwe w poczuciu wielu Gruzinów postępowanie w sprawie śmierci tbiliskiego nastolatka okazało się kroplą, która przepełniła czarę niezadowolenia z pracy sądów i policji. Nie pomogła nawet dymisja prokuratora generalnego Irakliego Szotadzego. Tłum zażądał, by ustąpił także premier Giorgi Kwirikaszwili.
Sprawa Saralidzego to niejedyny skandal związany z tą sferą działalności państwa. Poruszenie społeczne wywołała też śmierć Temirlana Maczalikaszwilego, postrzelonego podczas grudniowej akcji kontrwywiadu przeciwko domniemanym członkom podziemnych grup zbrojnych. Oraz dopuszczenie do porwania z Tbilisi zajmującego się tropieniem korupcji azerskiego dziennikarza przez służby specjalne Azerbejdżanu. Chroniący się w Gruzji Afqan Muxtarli zaginął w maju 2017 r., by odnaleźć się w areszcie w Baku. W styczniu usłyszał wyrok sześciu lat więzienia za... nielegalne przekroczenie granicy i przemyt. Jego żona ze strachu o własny los wyjechała z Gruzji.
„Gruziński system sądowniczy charakteryzuje się dziś kontrolą państwa, jak za czasów Saakaszwilego, choć nie aż tak silną. Oraz podatnością na prywatne wpływy i korupcję, która powróciła do gruzińskiego życia publicznego, choć nie na taką skalę, jak za czasów Szewardnadzego” – pisze dla portalu Civic.ge Ted Jonas, amerykański prawnik praktykujący w Gruzji. Eduard Szewardnadze został obalony w 2003 r. w wyniku frustracji wywołanej upadającym państwem, która wyniosła do władzy Micheila Saakaszwilego. Jego ekipie udało się wyplenić korupcję z policji i sądów kosztem zarządzania nimi silną ręką.
On sam szykował się, by po zakończeniu ostatniej legalnej kadencji w fotelu prezydenta zmienić ustrój na parlamentarny i dalej rządzić Gruzją z fotelu premiera. Konstytucję udało mu się zmienić, ale w 2012 r. przegrał wybory. Beneficjentem reformy stał się obecny obóz rządzący, który jednak doskonale pamięta, co było gwoździem do trumny „Miszy”. Stąd wyraźny strach w szeregach władzy. Efektem ubocznym twardej ręki w sądach i strukturach siłowych były bowiem liczne nadużycia władzy. Gruzinów zaszokowały zwłaszcza ujawnione tuż przed wyborami w 2012 r. przypadki systematycznego torturowania więźniów. Historia zatoczyła koło.