Koncentrowanie kampanii na śledztwie i impeachmencie prezydenta to ryzyko, bo wzmacnia jego żelazny elektorat. A że w midterm elections frekwencja jest zazwyczaj niska, to on może zdecydować o wyniku
Jeszcze niedawno wyglądało na to, że w listopadowych wyborach do Kongresu niemal wszystkie atuty są po stronie Partii Demokratycznej. Bijący rekordy niepopularności republikański prezydent, wokół którego toczą się różne śledztwa. Do tego rekordowo duża liczba republikańskich kongresmenów i senatorów rezygnujących z walki o reelekcję oraz wyraźna przewaga sondażowa demokratów. Wreszcie trend historyczny, zgodnie z którym partia rządząca w Białym Domu zwykle słabo wypada w wyborach w połowie kadencji (midterm elections). Ale w miarę zbliżania się daty głosowania wynik staje się coraz bardziej otwartą sprawą.
W dużej mierze dzieje się tak za sprawą samych demokratów, którzy od czasu przegranej walki o prezydenturę mówią tylko o tym, czego nie chcą – czyli wszystkich aspektów polityki Donalda Trumpa. Mają natomiast problem ze zdefiniowaniem programu pozytywnego. Według portali wyciągających średnią ze wszystkich sondaży, jak RealClearPolitics.com czy FiveThirtyEight.com, demokraci mają obecnie przewagę 4–6 pkt proc. Ale w przypadku ordynacji większościowej takie proste preferencje partyjne nie odzwierciedlają w pełni sytuacji. Poza tym jeszcze na początku roku ich przewaga sięgała 12 pkt. Równocześnie notowania Trumpa odbiły się od dna i ustabilizowały na poziomie ok. 43 proc. Wprawdzie nadal więcej osób nie aprobuje działań prezydenta, ale nawet w historycznym ujęciu nie są to już wyniki katastrofalne.
Atakowanie prezydenta jest świętym prawem opozycji i trudno się dziwić, że demokraci to robią. Problem w tym, że robią to w sposób, który może przynieść skutki odwrotne do zamierzonych. Demokraci skupiają się niemal wyłącznie na śledztwie w sprawie domniemanych prób wpływania przez Rosję na wynik wyborów, które prowadzi Robert Mueller, i ewentualnym impeachmencie prezydenta. Ale niewiele mówią o tym, co sami proponują. Niektórzy politycy Partii Demokratycznej dostrzegają ten problem. „Pozwólmy prezydentowi Trumpowi pobudzać jego wyborców, jak chce, podczas gdy demokraci powinni się skupić na gospodarce, rodzinie i powrocie do podstawowej przyzwoitości. A tymczasem wszyscy Amerykanie powinni wstrzymać się z werdyktem do czasu zakończenia śledztwa” – napisał kilka dni temu na łamach „New York Timesa” Adam Schiff, prominentny demokratyczny kongresmen z Kalifornii.
Skoncentrowanie całej energii na śledztwie Muellera niesie dla demokratów podwójne ryzyko. Po pierwsze ataki na Trumpa i zapowiedzi impeachmentu zjednoczyły republikanów, a na dodatek ich elektorat jest bardziej zdyscyplinowany. Szczególnie dotyczy to zdeklarowanych zwolenników Trumpa, którzy postrzegają śledztwo jako spisek kręgów liberalno-lewicowych mający na celu odsunięcie prezydenta od władzy. A ponieważ w midterm elections frekwencja jest zwykle bardzo niska, zdyscyplinowany elektorat może przesądzić o wyniku.
Po drugie, liczenie na to, że do 6 listopada pojawi się przekonujący dowód współpracy sztabu Trumpa z Rosjanami, który wyraźnie przechyli szalę w wyborach na korzyść demokratów, jest myśleniem życzeniowym. Tymczasem Trump już teraz może się pochwalić konkretami w postaci przeprowadzonej pod koniec zeszłego roku reformy podatkowej, najniższego od początku XXI w. bezrobocia – w kwietniu wyniosło 3,9 proc. – a jeśli uda mu się zawrzeć jakieś porozumienie z Koreą Północną, będzie to na tyle duża sprawa, że może przesądzić o zwycięstwie republikanów.
Negowanie polityki Trumpa i brak programu są spowodowane tym, że demokraci wciąż nie mogą się otrząsnąć z prezydenckiej przegranej Hillary Clinton. Nie za bardzo też wiedzą, w którą stronę powinna zmierzać partia – wyraźnie liberalno-lewicową czy bardziej umiarkowaną. To rozdroże, na którym znajdują się demokraci, dobrze widać podczas odbywających się obecnie partyjnych prawyborów, w których wyłaniani są kandydaci do Kongresu. W kilku przypadkach doszło w nich do sporych niespodzianek, gdy reprezentanci partyjnego establishmentu przegrali z bardziej wyrazistymi kandydatami lewego skrzydła. Z tym, że ci drudzy w takich konserwatywnych stanach, jak Nebraska czy Teksas, raczej nie odbiorą mandatu republikanom. Aby przejąć kontrolę nad Izbą Reprezentantów demokraci muszą zyskać netto 23 mandaty, a nad Senatem – dwa.
Wiedzą, czego nie chcą, ale nie proponują wiele w zamian