Ponad 3,2 mln Irlandczyków jest uprawnionych do głosowania w piątkowym referendum, które zdecyduje, czy z konstytucji może zostać usunięty zapis zrównujący prawo do życia kobiet w ciąży i nienarodzonych dzieci, otwierając drogę do liberalizacji przepisów aborcyjnych.

Głosowanie rozpoczęło się o godz. 7 czasu lokalnego (godz. 8 w Polsce) i potrwa do godz. 22 czasu lokalnego (godz. 23 w Polsce). Po zamknięciu lokali wyborczych spodziewane są sondaże exit poll, a oficjalne liczenie głosów rozpocznie się w sobotę rano i potrwa do późnych godzin popołudniowych.

Według obecnych przepisów aborcja jest w Irlandii nielegalna poza wprowadzonym w 2013 roku wyjątkiem, kiedy lekarze stwierdzają bezpośrednie zagrożenie dla życia kobiety. Jeśli Irlandczycy zgodzą się na uchylenie tzw. ósmej poprawki, to kompetencje do dalszej regulacji w tej sprawie przejmie irlandzki parlament.

Zgodnie z rządową propozycją nowa, liberalniejsza ustawa miałaby zawierać: możliwość przerwania ciąży po konsultacji z lekarzem do 12 tygodni od poczęcia bez konieczności podania powodu; prawo do aborcji do 24 tygodnia w przypadku poważnego zagrożenia życia lub zdrowia kobiety czy poważnego uszkodzenia płodu, które może doprowadzić do jego śmierci przed narodzinami lub wkrótce po nich; a także nieograniczone czasowo prawo do przerwania ciąży w przypadku bezpośredniego zagrożenia życia kobiety lub śmiertelnego uszkodzenia płodu.

Irlandczycy idą do urn po ostrej kampanii referendalnej, w której obie strony oskarżały się o złe intencje, operowanie półprawdami i prezentowanie ekstremalnych poglądów, przekonując wyborców, że proponowane przez nich rozwiązania w lepszym stopniu chronią kobiety.

Zwolennicy zmiany prawa - w tym premier Leo Varadkar i minister zdrowia Simon Harris - tłumaczyli, że od wprowadzenia zapisu do konstytucji w 1983 roku blisko 170 tys. Irlandek było zmuszonych do wyjazdu do klinik aborcyjnych na terenie Wielkiej Brytanii, decydując się na trudną podróż, często bez wsparcia najbliższych. Kolejne tysiące sięgają co roku po kupowane w internecie i zażywane bez opieki lekarskiej nielegalne tabletki poronne.

Jak podkreślali, zmiana przepisów byłaby uznaniem stanu rzeczywistego i przyjęciem odpowiedzialności państwa za bezpieczeństwo kobiet w ciąży, zapewniając im legalny i bezpieczny dostęp do aborcji bez konieczności podania powodu w pierwszych 12 tygodniach ciąży, a także na późniejszym etapie w przypadku stwierdzenia wyjątkowo poważnych komplikacji o konsekwencjach dla zdrowia i życia matki lub płodu.

Nowa legislacja, która według zapowiedzi rządu byłaby poddana pod głosowanie w parlamencie jeszcze przed końcem roku, zastąpiłaby dotychczasowe regulacje, które są jednymi z najbardziej restrykcyjnych w Europie, co wynika m.in. z historycznego wpływu Kościoła katolickiego na irlandzką politykę i opinię społeczną.

Przeciwnicy uchylenia ósmej poprawki sprzeciwiali się rządowej propozycji, odrzucając propozycję zapisania prawa do przerwania ciąży "na żądanie" w pierwszym trymestrze, a także krytykując autorów projektu za nieprecyzyjny język, potencjalnie otwierający drogę do dalszej liberalizacji przepisów w przyszłości.

Jednocześnie tłumaczyli, że legalizacja aborcji w określonych przypadkach może doprowadzić do radykalnej zmiany postaw społecznych i mniejszego szacunku dla nienarodzonych dzieci, a w efekcie wzrostu liczby zabiegów przerywania ciąży. Bardziej religijni wyborcy podkreślali z kolei, że proponowane zmiany naruszają piąte przykazanie i stanowią niedopuszczalną interwencję człowieka w proces stworzenia.

W ostatnim sondażu Ipsos Mori dla dziennika "Irish Times" poparcie dla wprowadzenia zmian zapowiedziało 44 proc. ankietowanych, 32 proc. było przeciw, a aż 17 proc. było wciąż niezdecydowanych. Eksperci zgadzają się, że to właśnie oni rozstrzygną prawdopodobnie o wyniku głosowania.

Badania opinii publicznej pokazały, że największe kontrowersje wśród wyborców wzbudza 12-tygodniowy okres zezwalający na wykonanie aborcji bez podania przyczyny: aż 47 proc. ankietowanych uważa, że prawo musi ulec zmianie, ale rządowa propozycja idzie w ich przekonaniu za daleko. Część z nich mimo tego jest jednak gotowa ją poprzeć jako "rozsądny kompromis" (53 proc.), przy jednoczesnym bezwzględnym sprzeciwie ok. 35 proc. społeczeństwa.

W referendum nie obowiązuje próg frekwencyjny. Największą mniejszością narodową w kraju są Polacy (ponad 112 tys. osób), którzy jednak nie są uprawnieni do udziału, poza osobami posiadającymi podwójne obywatelstwo (ok. 10 tys.).