Władze Bułgarii chciałyby połączenia gazowego z Rosją. To oznacza powrót do planów sprzed lat
Projekt oznacza de facto powrót południowej odnogi nowego systemu przesyłowego gazu z Rosji do Europy, który miał się odbywać z pominięciem Ukrainy i Polski. Pierwotna wersja South Stream została zablokowana przez Bułgarię w 2014 r. po rosyjskiej aneksji Krymu.
Teraz jednak bułgarscy politycy wracają do tego pomysłu. W tym celu prezydent kraju Rumen Radew udał się w poniedziałek do Moskwy, gdzie spotkał się z premierem Dmitrijem Miedwiediewem, zaś wczoraj przebywał w Soczi, gdzie rozmawiał z Władimirem Putinem. W Bułgarii mogłaby kończyć się druga odnoga gazociągu Turkish Stream – czyli połączenia gazowego z Turcją, w które ostatecznie wyewoluował zablokowany South Stream.
O swoich zamiarach Radew opowiedział w wywiadzie dla dziennika „Kommiersant”, gdzie stwierdził, że projekt takiego połączenia jest zdroworozsądkowy, bo służy bezpieczeństwu energetycznemu Bułgarii i nie różni się niczym od aspiracji Niemiec w przypadku Nord Stream 2. Dodał, że bez połączenia gazociągu pod Morzem Czarnym bezpośrednio z Europą Unia naraża się na zbyt dużą zależność od błękitnego paliwa płynącego tranzytem przez Turcję.
Propozycja ze strony Bułgarii nie oznacza jednak, że Kreml zapali się do tego pomysłu. W Rosji już można było usłyszeć sceptyczne głosy. – Porzucenie przez Bułgarię South Streamu to był poważny błąd. Turcja natychmiast wykorzystała szansę, a Niemcy budują Nord Stream 2. Porządna lekcja dla Sofii – napisał na Twitterze senator Aleksiej Puszkow z putinowskiej „Jednej Rosji”. Zresztą nawet jeśli Moskwa byłaby zainteresowana takim projektem, to pewnie wolałaby zaczekać, aż znikną jakiekolwiek wątpliwości prawne związane z Nord Stream 2.
Nawet jeśli projekt jest odległy, nie przeszkodziło to Radewowi ogłosić początku nowego rozdziału we współpracy energetycznej Bułgarii z Rosją. Oprócz gazociągu w grę wchodzi bowiem powrót do projektu budowy drugiej elektrowni atomowej w kraju, która również byłaby wyposażona w rosyjską technologię, a być może również finansowana przez Kreml (Rosja oferuje bardzo hojne wsparcie przy eksporcie swoich technologii atomowych, z kredytami, budową, a nawet zarządzaniem gotową siłownią). Podobnie jak South Stream, projekt także został wstrzymany pod wpływem nacisków z Zachodu.
– Rosja zawsze była strategicznym partnerem w sektorze energetycznym jako dostawca gazu ziemnego, ropy oraz paliwa nuklearnego oraz partner w utrzymaniu i modernizacji infrastruktury energetycznej Bułgarii – mówił podczas wizyty Radew. – Mam nadzieję, że nasze rządy ocenią możliwość skierowania dostaw gazu z Rosji przez Morze Czarne – dodał.
Jeśli Bułgarzy faktycznie myślą o wznowieniu South Streamu (czy Bulgaria Streamu, jak mógłby się nazywać rurociąg), jest to kolejny cios w europejską solidarność wobec Moskwy po agresji na Ukrainę i kolejny argument za brakiem wspólnotowej polityki energetycznej. Dodatkowo nie wróży to najlepiej dla inicjatywy Międzymorza rozumianej jako wspólny blok przeciw Rosji.