Bez poważniejszych incydentów przebiegły niedzielne, pierwsze od dziewięciu lat, wybory parlamentarne w Libanie. O godz. 19 czasu lokalnego (godz. 18 w Polsce) zamknięto lokale wyborcze. Według ekspertów głosowanie nie wstrząśnie sceną polityczną.

Oczekuje się, że dobry wynik zdobędzie szyicki Hezbollah i jego sojusznicy, a Ruch Przyszłości, czyli ugrupowanie obecnego premiera Saada Haririego, najpewniej straci część mandatów. Mimo to najprawdopodobniej Hariri zostanie mianowany na kolejną kadencję - pisze Reuters.

O godz. 19 zamknięto lokale wyborcze dla wszystkich głosujących oprócz tych, którzy już czekali wewnątrz w kolejkach.

Państwowe radio podało, że "mimo niskiej frekwencji" władze nie podjęły decyzji o przedłużeniu głosowania, czego domagał Hezbollah. Radio nie przedstawiło dokładnych danych na temat frekwencji, która o godz. 14 (godz. 13 w Polsce) wyniosła - według MSW - poniżej 25 proc. Po południu w telewizji wystąpił prezydent Michel Aoun, który wzywał Libańczyków do oddania głosu.

Telewizja pokazała zdjęcia ludzi obrzucających się kamieniami i bijących się w Bejrucie, był też doniesienia o przepychankach i zastraszaniu kandydatów, ale zagraniczni obserwatorzy generalnie pozytywnie ocenili przebieg wyborów.

Uprawnionych do głosowania było ok. 3,7 mln obywateli. Lokale wyborcze otwarto o godz. 7 rano lokalnego czasu (godz. 6 w Polsce). Według władz wstępne wyniki zostaną podane około północy lokalnego czasu (godz. 23 w Polsce).

Głosowanie było przeprowadzone według nowej ordynacji, ale według ekspertów nie wstrząśnie ono libańską sceną polityczną.

Libańczycy wybierali 128-osobowy parlament, w którym miejsca z góry podzielone są kwotowo między 16 z 18 oficjalnych grup wyznaniowych w kraju. Po raz pierwszy do urn poszło ponad 20 proc. wyborców, czyli 800 tys. Libańczyków w wieku 21-30 lat. Poprzednie wybory odbyły się w czerwcu 2009 roku i choć kadencja parlamentu trwa cztery lata, to była dwukrotnie - w 2013 i 2017 roku - przedłużana, co było związane z trudnościami z wyborem prezydenta, a także brakiem porozumienia w prawie przyjęcia nowej ordynacji wyborczej.

W wyborach startowało 597 kandydatów, w tym 86 kobiet, z 77 list wyborczych. Wśród szyitów faworytem była koalicja prosyryjskich ruchów islamskich w Libanie - Hezbollahu i Amalu. Lider tego drugiego ugrupowania, Nabih Berri, prawdopodobnie pozostanie przewodniczącym parlamentu. W Libanie stanowisko to zarezerwowane jest dla szyitów, podczas gdy fotel prezydencki przysługuje chrześcijanom, a urząd premiera sunnitom.

Wśród sunnitów faworytem był Ruch Przyszłości, czyli ugrupowanie premiera Haririego, które jednak prawdopodobnie straci część mandatów. Konkurencję dla Haririego stanowili kandydaci ściślej związani z Arabią Saudyjską, dążący do konfrontacji z Hezbollahem. Należy do nich m.in. były minister sprawiedliwości i zarazem były szef libańskich służb specjalnych Aszraf Rifi, który założył własne ugrupowanie.

Głównym blokiem chrześcijańskim jest natomiast Wolny Ruch Patriotyczny, na którego czele stoi szef libańskiej dyplomacji, a jednocześnie zięć prezydenta, Gebran Basil. Ugrupowanie to do niedawna było w sojuszu z Hezbollahem, ale po wyborze Aouna na prezydenta zmieniło front, zawierając porozumienie z Ruchem Przyszłości.

Z Wolnym Ruchem Patriotycznym o głosy chrześcijan konkurowała przede wszystkim Falanga Patriotyczna, kierowana przez rodzinę Dżemajelów oraz Siły Libańskie Samira Geagea. Na czele głównego ugrupowania Druzów tj. Socjalistycznej Partii Postępowej stoi wnuk założyciela tego ugrupowania Tajmur Dżumblatt, który w 2017 roku przejął kierownictwo nad tą partią od swego ojca Walida.

Nad głosowaniem czuwali obserwatorzy z Wyborczej Misji Obserwacyjnej Unii Europejskiej, złożonej z dyplomatów państw UE, w tym z Polski.