Federalni śledczy założyli podsłuch w telefonach Michaela Cohena, wieloletniego prawnika Donalda Trumpa, zanim przeprowadzili przeszukanie jego biur, pokoju hotelowego i domu - poinformowała w czwartek NBC News, powołując się na źródła zaznajomione ze sprawą.

Przeszukania u Cohena przeprowadzono w kwietniu w ramach śledztwa w Nowym Jorku, dotyczącego m.in. zapłacenia w listopadzie 2016 r. za milczenie gwiazdce filmów porno Stormy Daniels, która twierdzi, że przed dekadą miała romans z Trumpem. Prezydent uznał w czwartek na Twitterze jej twierdzenia za "nieprawdziwe i szantażujące".

Według źródeł NBC News dzięki założeniu podsłuchu przechwycono co najmniej jedną rozmowę z telefonu Cohena z Białym Domem. Wcześniej prokuratura federalna w Nowym Jorku informowała sąd, że przeprowadzono potajemne przeszukania kont e-mailowych prowadzonych przez Cohena.

Po rewizjach u Cohena ekipa prawników Trumpa doradziła prezydentowi, aby z nim nie rozmawiał – informuje NBC News, powołując się na swoje źródła. Według tych źródeł przed kontaktowaniem się z Cohenem przestrzegł wtedy Trumpa b. burmistrz Nowego Jorku Rudy Giuliani, nowy osobisty prawnik prezydenta. Giuliani miał się obawiać, że Cohen jest inwigilowany.

Reuters odnotowuje, że nowojorskie śledztwo jest odgałęzieniem śledztwa specjalnego prokuratora Roberta Muellera w sprawie ingerencji Rosji w wybory prezydenckie w USA z 2016 roku, mającego m.in. ustalić, czy istniała zmowa sztabu wyborczego Trumpa z Moskwą. Zarówno Rosja, jak i Trump zaprzeczają.

Rzecznik nowojorskiej prokuratury, która prowadzi śledztwo w sprawie Cohena, odmówił komentarza. Na prośbę o komentarz nie zareagował sam Cohen ani jego prawnicy.

Trump przekazał w czwartek, że Cohen nie użył pieniędzy z funduszu kampanii prezydenckiej, by za 130 tys. dolarów skłonić Stormy Daniels do milczenia. W serii tweetów Trump potwierdził, że zawarł z Daniels umowę o zachowaniu poufności, co jest praktyką "bardzo często stosowaną wśród celebrytów i zamożnych ludzi". To - jak podkreślił - "prywatne porozumienie" miało sprawić, że Daniels przestanie wygłaszać "fałszywe i szantażujące oskarżenia" pod jego adresem.

Jak powiedział, pieniądze na ten cel pochodziły z honorarium, jakie Cohen otrzymywał co miesiąc na poczet usług prawniczych na rzecz Trumpa, i potem wydatek ten został mu zwrócony.

Gdy w zeszłym miesiącu przeprowadzono rewizję w biurze i mieszkaniu Cohena, Trump nazwał to "haniebnym działaniem", które wpisuje się w logikę "polowania na czarownice" prowadzonego przez prokuratora Muellera. Adwokat Cohena, Stephen M. Ryan, potwierdził, że FBI zarekwirowało m.in. osobistą korespondencję między Cohenem a Trumpem z 2016 r.

Trump w swoich tweetach twierdzi, że płatność na rzecz Daniels nie miała związku z wyborami. Argument ten może być kluczowy przy ustalaniu, czy płatność ta była zgodna z prawem - podkreśla BBC.

"Jeśli celem (tej transakcji) było powstrzymanie Daniels przed zaszkodzeniem kampanii, to płatność dokonaną przez Cohena można potraktować jako pożyczkę na rzecz kampanii" - wskazuje cytowany przez "Washington Post" ekspert Lawrence Noble.

Amerykańskie prawo wyznacza limit finansowania kampanii politycznych przez prywatne osoby i organizacje, surowe zasady obowiązują również w kwestii ujawniania źródeł tego finansowania. 130 tys. dolarów to więcej niż osoba prywatna ma prawo przekazać na kampanię prezydencką, jednak kandydaci na szefa państwa mają prawo zasilać własną kampanię bez ograniczeń. Trump może więc argumentować, że z uwagi na prywatny charakter transakcja na rzecz Daniels nie była niezgodna z prawem.