- Nie wiem, dlaczego Rosja uważała, że jeśli zawrze taką umowę z prezydentem, to parlament obowiązkowo ją poprze. Rosja może nie wiedzieć, jak działa demokracja parlamentarna. Ale Polacy powinni byli to pojąć. Weszliśmy już w kampanię wyborczą. Nie wyobrażam sobie partii, która zechce teraz zmieniać tamte ustawy. Ale na przyszłość warto myśleć nad tym, jak przy zmianach prawa unikać takich dwuznaczności - mówi Witalij Portnikow, ukraiński publicysta, współprzewodniczący Ukraińsko-Polskiego Forum Partnerstwa, powołanego przez resorty dyplomacji obu państw

Jak wyjść z pułapki, w którą weszliśmy w naszym dialogu historycznym?
Kontynuować go. W tym, co się dzieje, jest pewna logika. Ukraina, czego nie rozumie znaczna część Polaków, także z elit politycznych, to państwo młode. Jego budowa rozpoczęła się w 1991 r., a tworzenie instytucji – tak naprawdę dopiero w 2014 r., po zwycięstwie rewolucji godności. Wówczas zaczął się etap przejściowy między kolonią a niepodległością. To samo dotyczy spraw historycznych. Do 2014 r. pamięć o przeszłości była pamięcią sowiecką. W Polsce ona nikomu nie przeszkadzała. Były jakieś incydenty na poziomie Galicji. Polsce pasowało to, że Ukraina żyje w radzieckiej narracji. Z Białorusią nie macie sporów o przeszłość, bo ona wciąż żyje w takiej narracji. Jesteśmy potomkami jednej cywilizacji, która istniała na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej. Żyło tu pięć narodów: Polacy, Ukraińcy, Białorusini, Litwini i Żydzi. Każdy z nich inaczej patrzy na dorobek I RP. Jest jeszcze jeden problem. Proces budowy nowej tożsamości Ukrainy zbiegł się z końcem okresu europejskiego idealizmu w Polsce i pojawieniem się nastrojów obrony suwerenności. Nie będę ich oceniać w kategorii „dobrze” czy „źle”. To zrozumiały proces, skutek globalizacji. Ona i tak zwycięży, ale przez bóle porodowe trzeba przejść. Społeczeństwa, które żyły w sieci państw narodowych, mogą dojść do równoprawnego partnerstwa tylko poprzez obronę własnej suwerenności.
Jaki to ma wpływ na nasze relacje?
Ukraińska postawa wobec historii zderzyła się z wrażliwością Polaków. W okresie euroentuzjazmu tego nie było. Na ziemiach dawnej RP istnieje pięć modeli pamięci historycznej. Polski model powrotu do Rzeczypospolitej, swoich korzeni, dziedzictwa historycznego i przekonanie, że wszyscy muszą taką wizję podzielać. Białoruski model postradziecki. Litewski postkolonialny: Litwini odbudowują państwowość, odpychając myśl, że po zjednoczeniu Korony i Wielkiego Księstwa Litewskiego ich tożsamość narodowa była zagrożona. Ukraiński model państwa wojującego. I piąty, żydowski, powstały w Izraelu, który traktuje te ziemie jako teren Zagłady. Byłem niedawno w Krakowie i obserwowałem, jak grupy żydowskie spacerują ulicami tego miasta, choć ich program przewiduje tylko odwiedziny Auschwitz. Sam mówiłem izraelskim znajomym: jeździcie do dawnego obozu śmierci, składacie kwiaty i wracacie. A sześć milionów naszych przodków tu żyło, zajmowali się kulturą, życiem społecznym i politycznym. To dziedzictwo narodu żydowskiego. Nie można się go pozbywać. Ten model się powoli zmienia, ale na to potrzeba czasu. To samo dotyczy pamięci ukraińskiej. Kiedy skończy się wojna, inne postacie wyjdą na pierwszy plan.
Jakie?
Postacie pokoju, a nie wojny, jak metropolita Andrzej Szeptycki, który był gotów opierać się złu, nie biorąc broni do ręki. Nie powinno się wspominać tylko o Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Było też Ukraińskie Zjednoczenie Narodowe-Demokratyczne. Byli pokojowi działacze niepodległościowi, jak Mychajło Hruszewski i Wołodymyr Wynnyczenko. Oczywiście wszystko, o czym mówimy, to teoria. Politycy tego nigdy nie zrozumieją. Każdy w walce o głosy chce się pokazać jako największy patriota ze wszystkich.
Wśród osób zaangażowanych w dialog więcej jest takich, którym zależy na pojednaniu, czy takich, którzy robią to dla własnego PR?
Nie sądzę, że powinniśmy mówić o pojednaniu, bo nie ma między nami wojny.
Mówmy o porozumieniu.
Widzę w Polsce wielu ludzi, którzy zachowują się konstruktywnie, ale zmieniają się, gdy rozmowa schodzi na sprawy związane z przeszłością. Tłumaczą w kuluarach, że muszą się zmieniać, by nie oddawać głosów nacjonalistom. Nie sądzę, by to było właściwe. Radykałowie zwyciężają, kiedy zaczynasz walczyć z nimi na ich polu. To doświadczenie wielu krajów Europy. Polska może je powtórzyć. Byłego szefa MSZ Witolda Waszczykowskiego zawsze uważałem za szczerego zwolennika współpracy z Ukrainą. Kiedy występował ze swoimi głośnymi oświadczeniami, reagowałem jak publicysta, ale rozumiałem, że w resorcie i rządzie ma inne problemy niż Ukraina. I że w ten sposób chce ocalić posadę. To przykre, choć można zrozumieć. Ale ci ludzie muszą też pojąć, że bijąc się w ten sposób o stanowiska, rujnują stosunki z Ukrainą, które potem trudno odbudować. Nie widziałem w społeczeństwach polskim i ukraińskim realnych przyczyn konfliktu. Powiem więcej: sądzę, że to ostatnie lata dyskusji o przeszłości.
Dlaczego?
Bo jeśli tak dużo rozmawia się o przeszłości, to znaczy, że z teraźniejszością wszystko w porządku. Zapewniam, że po pierwszym wybuchu w warszawskim metrze – życzę, żebyśmy nigdy go nie zobaczyli – zmieni się cały porządek. Nikt przez lata nie będzie wspominał o historii. Polacy będą szukać polityków, którzy pozwolą im czuć się bezpiecznie. Polska jest częścią świata. Jest wystawiona na te same zagrożenia, co inne kraje. Jak tylko pojawią się realne problemy, jak terroryzm albo kłopoty z gospodarką, nikt nie będzie dyskutować o przeszłości.
Gdy pojawią się problemy gospodarcze, możemy za to usłyszeć hasła w rodzaju „Ukraińcy zabierają nam pracę”.
Ale może się też pojawić teza, że polskim politykom nie udało się sprowadzić wystarczającej liczby Ukraińców i przez to gospodarka Polski nie rozwijała się zgodnie z potencjałem. Polacy i Ukraińcy to ostatnie anachroniczne społeczeństwa Europy. Wychodzimy na ulice Kijowa czy Warszawy i widzimy ludzi tego samego koloru skóry i wyznania. Takich społeczeństw na naszym kontynencie już nie ma. Skończyły się w latach 70. i 80. Ani Polska, ani Ukraina nie są gotowe na tę zmianę. Wciąż żyjemy w mało współczesnym świecie. Nie zdajemy sobie sprawy, że ta współczesność do nas przyjdzie i weźmie, co swoje, czy tego chcemy, czy nie. Trzeba się do tego szykować i wzajemnie wspierać. Cokolwiek by Polacy zrobili, są dwie grupy ludzi, którzy zawsze będą skłonne do dialogu. Galicjanie, którzy cały czas żyli z Polakami. I część ukraińskich Żydów, powiązana z polską cywilizacją, mentalnie podobna do Polaków. Oni rozumieją, jak Polacy myślą, czego oczekują. Wschodnia, a zwłaszcza południowa Ukraina jest od tego odległa. Dla nich Polska to tak samo daleki świat, jak Belgia czy Niemcy. Wielu moich przyjaciół ze wschodniej Ukrainy stworzyło sobie obraz Polski, jakiej nigdy nie było. A teraz się rozczarowali, że ten obraz nie odpowiada rzeczywistości.
Bliski PiS politolog Jerzy Targalski pisał, że uda nam się porozumieć, gdy Polacy uznają, że UPA poza popełnieniem zbrodni wołyńskiej walczyła o wolność z komunistami, a Ukraińcy – że UPA poza walką z Sowietami dokonała rzezi na Wołyniu.
Ukraińcy nigdy nie podważali faktu, że UPA to nie tylko walka z komunizmem, ale i tragedia wołyńska. To sprawa definicji. Ukraińcy próbują powiedzieć, że ofiarami tragedii wołyńskiej poza Polakami byli też Ukraińcy. Polacy powtarzają, że czekają już 25 lat. Na nic nie czekaliście. Nie było między nami dyskusji na ten temat. Dopiero zaczęliśmy o tym rozmawiać. Co więcej, wciąż nie szukamy pozytywnych przykładów z historii. Pod Rzeszowem jest muzeum rodziny Ulmów, która ratowała Żydów. Dla mnie to bardzo dużo znaczy. Tak samo dużo znaczyło dla mnie, gdy w muzeum II wojny światowej w Kijowie uczczono ukraińskich Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. O zbrodniarzach trzeba mówić, ale ważniejsi są ci, którzy nie wahali się oddać życia za bliźniego. Żyjemy w chrześcijańskim świecie. A wrażenie jest odwrotne: o dobru się zapomina, a na pierwszy plan wychodzi zło.
Po 2015 r. prezydent Petro Poroszenko obiecywał naszym politykom zmianę ustaw przyjętych podczas wizyty Bronisława Komorowskiego w Kijowie, które zakazały „znieważania bojowników o niepodległość”, co nad Wisłą zinterpretowano jako zakaz krytyki UPA. Tej obietnicy nie wykonano. Polscy politycy przypomnieli o tym, gdy wicepremier Pawło Rozenko żądał w Warszawie zmiany ustawy o IPN.
W tamtych ustawach nie ma niczego antypolskiego. Mówią o UPA jako takiej, ale nie usprawiedliwiają zbrodni jej pododdziałów. A co do obietnic, Ukraina to republika parlamentarno-prezydencka. Prezydent może obiecywać, co chce, ale w parlamencie nie jest gospodarzem.
Ale dysponuje w nim większością głosów.
Koalicyjną i czysto teoretyczną. Trudno mi zrozumieć, gdy prezydent obiecuje coś, co musi przyjąć parlament.
To też przypadek porozumień o rozejmie w Donbasie. Poroszenko zobowiązał się do podjęcia kroków, które są domeną parlamentu.

Nie wiem, dlaczego Rosja uważała, że jeśli zawrze taką umowę z prezydentem, to parlament obowiązkowo ją poprze. Rosja może nie wiedzieć, jak działa demokracja parlamentarna. Ale Polacy powinni byli to pojąć. Weszliśmy już w kampanię wyborczą. Nie wyobrażam sobie partii, która zechce teraz zmieniać tamte ustawy. Ale na przyszłość warto myśleć nad tym, jak przy zmianach prawa unikać takich dwuznaczności.