Po zmianach na poziomie ministrów przyszedł czas na ich zastępców. Premier chce w swoim gabinecie oddzielić korpus ekspercki od partyjnych nominatów.
– Kontynuujemy nasze wewnętrzne reformy, żeby rząd był mniej polityczny, a bardziej urzędniczy – takimi słowami premier Mateusz Morawiecki uzasadnił listę 17 osób, które już pożegnały się z fotelami wiceministrów.
To nie koniec dymisji. Szef rządu zapowiedział, że w ciągu dwóch tygodni możliwe są kolejne zmiany w kierownictwach resortów. Zmniejszanie liczby sekretarzy i podsekretarzy stanu nie oznacza jednak, że wszyscy oni opuszczą administrację. Najlepszym przykładem jest Piotr Woźny, który przestał być wiceministrem przedsiębiorczości i technologii, ale wciąż ma być podlegającym bezpośrednio pod premiera pełnomocnikiem ds. walki ze smogiem. W sumie premier chce odchudzić kierownictwa resortów nawet o jedną czwartą.
Rządowe mieszanie herbaty
Celem Morawieckiego jest reforma strukturalna administracji rządowej. Zmiana ma pozwolić na oddzielenie pionu politycznego od zaplecza eksperckiego.
– To wygląda na mieszanie herbaty, do której nie dosypano cukru. Wydaje mi się, że zasadniczym celem tej operacji jest chęć wyjścia z PR-owego problemu, jakim okazały się nagrody dla ministrów poprzedniego rządu i informacje o niesamowitym rozroście najwyższego szczebla administracji rządowej. Morawieckiemu na starcie jego gabinetu zaszkodziła informacja, że jego rząd ma największą liczbę wiceministrów w historii III RP – komentuje politolog i historyk prof. Antoni Dudek.
Podsekretarze stanu to dziś swego rodzaju stan pośredni między polityką a urzędnikami. W części funkcje te pełnione są przez awansowanych za profesjonalizm urzędników poszczególnych resortów. Tak jest np. w przypadku Mariusza Haładyja, wiceministra przedsiębiorczości i technologii. Kolejna grupa to eksperci wzięci z rynku, często także z eksperckiego zaplecza partii rządzącej. To przykłady Zbigniewa Króla z resortu zdrowia czy Pawła Gruzy oraz Leszka Skiby z Ministerstwa Finansów. Ale jest i grupa nominacji typowo politycznych – obejmuje ona członków Prawa i Sprawiedliwości lub związanych z PiS osób, które nie są parlamentarzystami, więc nie muszą być sekretarzami stanu. To m.in. przykład poprzedniego rzecznika rządu Rafała Bochenka, który do wczoraj był podsekretarzem stanu w KPRM.
Intencja Morawieckiego jest taka, by w nowym podziale wśród podsekretarzy stanu zostały dwie pierwsze grupy.
Premier uważa, że dzięki tej operacji gabinet będzie bardziej ekspercki. Nowe regulacje mogą się stać ponadto systemową zaporą przed inwazją czysto partyjnych nominatów na stanowiska w resortach w przededniu kampanii wyborczych. Dla wielu potencjalnych działaczy PiS, którzy nie są dziś w parlamencie, a chcą do niego kandydować, możliwość wpisania sobie do CV „podsekretarz stanu w rządzie PiS” może być cenną wyborczą przewagą. Dziś takie nominacje odbywają się na linii premier – szef danego resortu. Wprowadzenie nowych uregulowań dotyczących tej grupy może ułatwić premierowi mówienie „nie”.
Apartyjni czy apolityczni
Według zapowiedzi docelowo podsekretarze stanu przejdą do służby cywilnej i staną się najwyższym szczeblem urzędniczym. Za to w porównaniu ze stanem dzisiejszym obowiązywał ich będzie zakaz członkostwa w partiach politycznych czy zakaz sprawowania mandatów radnych. Utrzymany dla nich ma być także zakaz zasiadania w radach nadzorczych – w przeciwieństwie do urzędników niższych szczebli.
Specjalnie dla tej grupy mają być zmienione zasady wynagradzania. Dziś sekretarze i podsekretarze stanu należą do „erki” – wskazanych ustawowo osób sprawujących najwyższe funkcje w państwie. Ich wynagrodzenia są także ściśle uregulowane prawnie i powiązane z poselskimi. Jedyną szansą ich podniesienia są nagrody.
W przypadku szefów departamentów regulacje dotyczące wynagrodzeń są dużo bardziej elastyczne. W przeciwieństwie do wiceministrów dyrektorzy mogą łączyć swoje funkcje z piastowaniem stanowisk w nadzorze państwowych spółek. Dlatego normą w rządzie jest, że dyrektorzy departamentów zarabiają dużo więcej od swoich przełożonych. Dla przykładu w resorcie inwestycji i rozwoju konstytucyjny minister jest pod względem zarobków na 32. pozycji.
– Sama idea służby cywilnej bardzo mi się podoba. Bardzo bym chciał, żeby podsekretarze stanu zarabiali więcej i byli jednocześnie apartyjnymi fachowcami. Ważne, byśmy odróżniali apolityczność od apartyjności. Problem w tym, że do tej pory wszelkie takie próby kończyły się porażkami, a stopień upartyjnienia, jaki wprowadził PiS, jest rekordowy – podkreśla Antoni Dudek.
Mówi, że nie wierzy w skuteczność tych działań. Jego zdaniem operacja ma zamaskować fakt, że ci sami ludzie, choć na innych stanowiskach, będą w imieniu partii wciąż nadzorowali różne obszary państwa.
– Oby robili to dobrze. Nie wierzę, że PiS jest zdolny do zbudowania apolitycznego korpusu urzędniczego na tak wysokim szczeblu – mówi politolog.
Powrót do przeszłości
Premier Morawiecki zamierza też zmienić kształt KPRM. Czeka nas swoisty powrót do czasów, gdy premierami byli Kazimierz Marcinkiewicz czy Jarosław Kaczyński. Do wczoraj zaplecze Mateusza Morawieckiego było na tle poprzedników imponująco liczne. W bezpośrednim zapleczu premiera są bowiem wicepremier bez teki Beata Szydło, dwóch konstytucyjnych ministrów bez teki: Beata Kempa oraz Mariusz Kamiński, a do tego 11 sekretarzy stanu i jeden podsekretarz. Łącznie to 15 osób (już po przyjęciu ubiegłotygodniowej dymisji Jarosława Pinkasa).
To znacząco więcej niż w przypadku poprzedników. Na finiszu rządu Ewy Kopacz w jej zapleczu było dziewięć osób na stanowiskach ministra lub sekretarzy stanu. W czasach Donalda Tuska kancelaria premiera liczyła od pięciu sekretarzy i podsekretarzy stanu do 11. W rządach PiS w latach 2005–2007 było podobnie. Kazimierz Marcinkiewicz w momencie dymisji miał w bezpośrednim otoczeniu ośmiu sekretarzy i podsekretarzy stanu. Z kolei Jarosław Kaczyński na finiszu rządów dziewięciu. Wcześniej było nieco więcej, gdyż dochodziła pula miejsc dla koalicjantów PiS.
Aby wrócić do stanu swoich poprzedników z ubiegłych lat, premier powinien pozbyć się jednej trzeciej kierownictwa swojej kancelarii. To trudne, gdyż dzisiejszy kształt otoczenia Morawieckiego to również efekt quasi-koalicyjnego charakteru rządu. W tej chwili w składzie kancelarii jest aż 13 parlamentarzystów. Fotel dla Beaty Kempy na przykład wypełnia parytety koalicyjne dla Solidarnej Polski. Z kolei Beata Szydło została w rządzie na mocy wewnątrzpisowskich układanek.
Lista odwołanych wiceministrów
1. Jerzy Materna – Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej
2. Andrzej Piotrowski – Ministerstwo Energii
3. Piotr Woźny – Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii
4. Maciej Małecki – Kancelaria Prezesa Rady Ministrów
5. Rafał Bochenek – Kancelaria Prezesa Rady Ministrów
6. Paweł Sałek – Ministerstwo Środowiska
7. Ewa Lech – Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi
8. Aleksander Bobko – Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego
9. Michał Woś – Ministerstwo Sprawiedliwości
10. Krzysztof Silicki – Ministerstwo Cyfryzacji
11. Marek Tombarkiewicz – Ministerstwo Zdrowia
12. Piotr Gryza – Ministerstwo Zdrowia
Wcześniej odwołani zostali:
13. Andrzej Szweda-Lewandowski – Ministerstwo Środowiska
14. Kazimierz Smoliński – Ministerstwo Infrastruktury
15. Tomasz Żuchowski – Ministerstwo Infrastruktury
16. Jarosław Pinkas – Kancelaria Prezesa Rady Ministrów
17. Krzysztof Szubert – Ministerstwo Cyfryzacji
Źródło: KPRM