Słowacki Urząd Pamięci Narodowej nie musi skreślać czeskiego premiera z listy tajnych współpracowników bezpieki z czasów komunistycznej Czechosłowacji.
Kolejne kłopoty czeskiego premiera. Andrej Babiš, który od grudnia nie jest w stanie zdobyć wotum zaufania dla swojego rządu, przegrał właśnie walkę w słowackim sądzie o wykreślenie go z listy tajnych współpracowników czechosłowackiej bezpieki.
To kolejny cios po tym, jak w styczniu Babiš został pozbawiony przez Izbę Poselską immunitetu w związku z postępowaniem karnym o wyłudzenie dotacji unijnej. Sprawę prowadzi czeska policja, interesuje się nią także Europejski Urząd ds. Przeciwdziałania Nadużyciom. Zgodnie z ustaleniami, ośrodek wypoczynkowo-konferencyjny Čapí hnízdo został na pewien czas formalnie wyłączony z należącego do Babiša koncernu Agrofert po to, aby mógł skorzystać z unijnego wsparcia dla małych i średnich firm. Po jakimś czasie, gdy zostały spełnione warunki przyznania dotacji, ośrodek powrócił do Agrofertu. Prokuratura postawiła Babišowi zarzut wyłudzenia dotacji.
Babiš lekceważy wszystkie oskarżenia, zarówno o współpracę z tajnymi służbami, jak i wyłudzenia (w Čapím hníździe kilka miesięcy temu wyprawił swoje wesele), kładąc je na karb zawiązanego przeciwko niemu spisku, w którym biorą udział również dziennikarze. – A jego wyborcy przyjmują to za dobrą monetę – przyznaje Josef Pazderka, redaktor naczelny portalu Aktualne.cz. Pomimo poparcia społecznego nie jest jednak w stanie stworzyć rządu. Czeski polityk wygrał w październiku wybory, zdobywając 78 głosów w 200-osobowym parlamencie.
Jedyne partie, które chcą z nim tworzyć koalicję, to dwa ekstremistyczne ugrupowania – ksenofobiczna partia Tomia Okamury oraz komuniści. Babiš wolałby jednak stworzyć rząd mniejszościowy, ale dotąd nie udało mu się zyskać poparcia większości posłów. Początkowo czekano na wyniki wyborów prezydenckich, które ponownie wygrał sprzyjający Babišowi Miloš Zeman. To on dał – zdaniem niektórych prawników, niekonstytucyjne – przyzwolenie na działanie rządu bez uzyskania wotum zaufania. Do kiedy? Aż Babiš je uzyska. Teraz zaś wszyscy czekają na zmianę w kierownictwie partii socjaldemokratycznej, która być może poprze Babiša.
Wyrok słowackiego sądu może mu jednak zaszkodzić. Od strony formalnej premierowi nic nie grozi. Jak tłumaczy Josef Pazderka, od 2014 r. istnieje prawo, które złagodziło wymagania lustracyjne dla członków władzy. – Nie muszą już składać oświadczenia lustracyjnego – tłumaczy Pazderka. Jednak sprawa może wpłynąć na decyzję co do współpracy z premierem.
Sprawa współpracy Babiša z komunistycznym Bezpieczeństwem Państwowym (ŠtB) ciągnie się od 2012 r., kiedy biznesmenowi, który rozpoczął karierę polityczną, zaczęło przeszkadzać to, że jego nazwisko widnieje w spisie współpracowników ŠtB, i wytoczył sprawę słowackiemu Urzędowi Pamięci Narodowej (ÚPN), który podaje takie dane. Jedną z rozpraw udało mu się wygrać, ale rok temu Trybunał Konstytucyjny w Bratysławie na wniosek ÚPN nakazał ponowne rozpatrzenie sprawy. Tym razem sąd rejonowy, który zajął się sprawą, uznał, że sprzeciw Babiša jest nieuzasadniony. ÚPN podważał m.in. wiarygodność świadków, którzy zeznawali na korzyść czeskiego premiera. Współpracy zaprzeczał m.in. jeden z funkcjonariuszy bezpieki, który miał go zwerbować.
Z archiwów wynika, że urodzony w Bratysławie Babiš od lat 80. był informatorem, a później współpracownikiem służb. Polityk konsekwentnie zaprzecza, tłumacząc, że co prawda miał kontakty z funkcjonariuszami, kiedy pracował w państwowym zakładzie chemicznym, jednak nie podjął współpracy. Obecnie zaś rozważa pozwanie państwa słowackiego albo ministerstwa spraw wewnętrznych w Bratysławie za rozpowszechnianie nieprawdziwych – jak twierdzi – informacji na jego temat.