Wiatr zepchnął naszych skoczków narciarskich na czwarte, piąte i dalsze miejsca w rywalizacji na normalnej skoczni. Jeśli nie poszczęści się im w dwóch pozostałych konkursach, to szanse na zdobycie przez Polaków choćby jednego olimpijskiego medalu spadną praktycznie do zera.
Luiza Złotkowska / PAP/EPA / KIMIMASA MAYAMA
W piątek prezydent Korei Południowej Mun Dze In otworzył XXIII Zimowe Igrzyska Olimpijskie. W Pjongczangu wystartuje blisko 3 tys. sportowców z 92 krajów, którzy do 25 lutego będą walczyć o 306 medali (102 komplety) w 17 dyscyplinach. Reprezentacja Polski jest najliczniejsza w historii – liczy 62 zawodników. Ale oczekiwania ma skromne.
– Sześć medali w Vancouver i Soczi to były wyniki ponad stan. Nie jesteśmy potęgą w sportach zimowych – przyznaje otwarcie minister sportu i turystyki Witold Bańka. Nie ma powodów do optymizmu, bo faworytami do podium jesteśmy tylko w skokach narciarskich. A raczej byliśmy nimi do minionej soboty.
Podczas konkursu na normalnej skoczni karty rozdawał wiatr. Po pierwszej serii prowadził Stefan Hula. Stoch był drugi. W drugiej próbie pogoda spłatała Polakom figla. Z ponad 20 czołowych zawodników lider pucharu świata trafił na najsłabsze podmuchy. Ostatecznie Hula i Stoch znaleźli się tuż za podium. – Jestem rozczarowany, ale na temat słuszności przeprowadzenia zawodów w taką pogodę i postawy sędziów nie będę się wypowiadał. Nie chcę o tym dyskutować – uciął temat Stoch.
Przed skoczkami jeszcze dwie medalowe szanse. Najpierw rywalizować będą w drugim konkursie indywidualnym na dużym obiekcie, a potem w drużynowym. Prognozy pogody jednak nie pozwalają biało-czerwonym spokojnie oczekiwać na start. W kolejnych dniach też ma silnie wiać. W takich warunkach konkursy to loteria.
Bańka nie jest hurraoptymistą, ale przestrzega przed skreślaniem szans innych polskich olimpijczyków. – Liczymy na Justynę Kowalczyk. Miejmy nadzieję, że będą także niespodzianki – mówi.
Niestety rzeczywistych przesłanek, które pozwalałyby myśleć o medalach, nie ma. Oczywiście sport jest nieprzewidywaly, ale....
Kowalczyk musi wygrać z własnymi słabościami
Jeszcze kilka lat temu byłaby murowaną faworytką do medali. Niestety, najbardziej utytułowana w historii polska biegaczka narciarska najlepsze lata ma za sobą. Pięciokrotna medalistka olimpijska po kłopotach ze zdrowiem fizycznym (kontuzje) i psychicznych (depresja) jest daleko od szczytowej formy. Pierwszej medalowej szansy w Pjongczangu już nie wykorzystała. W sobotę w biegu łączonym 2 x 7,5 km zajęła 17. miejsce. – To nie jest szczyt moich marzeń, ale jednocześnie też nie jest najgorzej – komentowała na mecie.
Mateusz Sochowicz / PAP/EPA / VASSIL DONEV
Nasza mistrzyni największe nadzieje wiąże z „klasykiem” na dystansie 30 km, w którym triumfowała osiem lat temu w Vancouver. Ten jednak odbędzie się dopiero 25 lutego. To ciężki bieg. Justyna jest mocna, więc można mieć nadzieję. Ale czy na medal? Nie wiem – podsumował Józef Łuszczek, mistrz świata w biegach narciarskich z 1978 r.
Wcześniej, bo już jutro, Kowalczyk pobiegnie w sprincie. Jej szanse na medal wzrosły po tym, jak ze startu w tej konkurencji wycofała się Marit Bjorgen.
Nie trafić kulą w płot...
Czarnym koniem polskiej ekipy w Pjongczangu raczej nie będą biatlonistki. W pierwszym dniu igrzysk kompletnie nie poradziły sobie w sprincie na 7,5 km. Swoje szanse pogrzebały na strzelnicy. Najmniej pudeł zaliczyła Krystyna Guzik – pomyliła się tylko raz, ale ona akurat nie zachwyciła w biegu, dlatego zajęła dopiero 28. lokatę. Dwie karne rundy biegać musiała Weronika Nowakowska, co dało jej 34. miejsce. Po trzy niecelne strzały miały Monika Hojnisz (45. pozycja) i Magdalena Gwizdoń (skończyła dopiero 56.). Czy wobec tego możemy liczyć na jakąś niespodziankę w kolejnych startach? – Nie można mówić o podium, gdy zalicza się tyle niecelnych strzałów – grzmi Stanisław Łukaszczyk, medalista MŚ w sztafecie.
O niespodzianki na dwóch poprzednich olimpiadach zimowych postarała się drużyna polskich łyżwiarek szybkich. Nieoczekiwanie z brązem wróciły z Vancouver, a później ze srebrem z Soczi. Być może ta sztuka uda im się po raz trzeci z rzędu. Za to na olimpijski hattrick nie ma co liczyć w przypadku Zbigniewa Bródki. Panczenista, który cztery lata temu w Rosji zdobył dwa medale, znacznie obniżył loty i nigdy nie wrócił do formy z ostatnich igrzysk. Powtórzenie sukcesów wydaje się mało realne, tym bardziej że Polaka prześladowała w tym sezonie kontuzja mięśnia uda.
Duch w narodzie nie gaśnie
Choć medalowe prognozy w Pjongczangu trudno nazwać optymistycznymi, to z nastrojami kibiców jest zupełnie odwrotnie. Według sondażu CBOS dziewięciu na dziesięciu dorosłych Polaków sądzi, że w Korei nasi sportowcy staną na podium. Tylko jeden na stu badanych uważa, że nasza reprezentacja wróci do kraju bez żadnego medalu. Oby ci pierwsi mieli rację.