Zagrożeniem dla demokracji mogą być działania większości parlamentarnej oraz słabość opozycji. Ale bezrefleksyjne zarzucanie tej drugiej nieskuteczności jest nadużyciem, bo z samego faktu pozostawania w mniejszości wynika niemoc przeforsowywania swoich celów politycznych.
Magazyn DGP / Dziennik Gazeta Prawna
Jednak odpowiedzialna opozycja powinna dążyć do tego, by zwiększać poparcie dla swoich propozycji. Musi wiedzieć, co chce zaproponować wyborcom, ci zaś muszą od niej otrzymać jasny komunikat w tej kwestii. Sytuacja się komplikuje, gdy mniejszość jest podzielona i rywalizuje między sobą o rzeczy, które przez społeczeństwo nie są uważane za najważniejsze.
I czyni to w sposób, który sprawia, że trudno taką opozycję traktować poważnie – co powinno martwić nie tylko przeciwników rządzącej większości, lecz także jej zwolenników.
Przyczyn słabości opozycji można upatrywać w kilku czynnikach. Pierwszym jest dominujący w naszym życiu politycznym model partii wodzowskiej, której lider nie tylko kieruje formacją, lecz także potrafi tak manipulować jej frakcjami, by wzmacniać swoją pozycję.
Ale w sytuacji bycia w opozycji, i przy takim jej rozdrobnieniu, podobne uprawianie polityki sprawia wrażenie, że szefowie formacji opozycyjnych zainteresowani są tylko grą na samych siebie. Niby walczą z rządem, ale tak naprawdę zajmuje ich rywalizacja o pozycję we własnym ugrupowaniu i konkurowanie z innymi politykami o miano „lidera opozycji”. Takie działania powodują, że trudno o kompromis między różnymi frakcjami, co tylko utrwala wizerunek opozycji jako skłóconej i małostkowej. Na dodatek nie wiadomo, co właściwie chciałby taki przyszły szef rządu przeforsować, gdyby jego formacja wygrała w końcu wybory (oprócz, oczywiście, ocalenia demokracji). Pozytywny przekaz ginie w pyle wzniecanym przez personalne utarczki. A ich gwałtowność każe wątpić w to, że politycy potrafią jeszcze ze sobą współpracować jak równy z równym, a nie tylko wykonywać polecenia partyjnego bossa.
Drugim czynnikiem jest przekonanie o własnej nieomylności. Dotyka to niestety większości stronnictw politycznych. Oczywiście najniebezpieczniejsza sytuacja jest wtedy, gdy taka myśl zakorzeni się w rządzących. Jednak niezachwiane przekonanie żywione przez niektórych opozycyjnych polityków, że to właśnie oni mają rację, nie pozwala im na zwiększanie poparcia wśród wyborców niezdecydowanych. Trudno przychodzi partiom i wspierającym ich publicystom traktowanie odmiennych programów politycznych jako konkurencyjnych wizji formułowanych dla dobra wspólnego, których możliwość realizacji zależy od zmiennego poparcia społecznego – że ustawodawstwo czy polityka rządu będą korygowane wraz ze zmianami preferencji wyborczych, że w ramach demokracji różne opcje ideologiczne będą brały górę, że nie zawsze będzie się u władzy.
Większość polskich formacji i publicystów funkcjonuje w innym paradygmacie – walki o ostateczne zwycięstwo. Wygramy albo „my”, albo „wy”. Bo ktoś musi ostatecznie zdecydować, co jest Prawdą, kto jest Patriotą i co jest Dobrem Wspólnym. Innymi słowy, partie mają problem z pluralizmem i postrzeganiem polityki jako gry o sumie niezerowej. Łączy się to oczywiście ze wspomnianym już modelem wodzowskim: zarządzana przez charyzmatycznego przywódcę formacja jawić się ma jako jedyna, która realizuje „Prawdziwy Program dla Polski”. Przy czym wśród partii opozycyjnych znaleźć można takie, w których dominuje element dążenia do bycia mitycznym „liderem opozycji” oraz takie, które koncentrują się na pielęgnacji własnej niepowtarzalnej tożsamości programowej. Wzajemna krytyka i przekonywanie się zanika na rzecz dawania świadectwa imponderabiliom.
Dla demokraty radość ze słabości opozycji byłaby jak radość nieubezpieczonego rolnika z klęski żywiołowej. Demokracja jest przecież systemem, którego cechą szczególną jest możliwość wymiany rządzących. Gdy zmiana staje się niemożliwa, nie można mówić o demokracji. Ewolucja systemu partyjnego zmierzająca w kierunku monokratycznym jest więc niebezpieczna dla funkcjonowania tego ustroju. A gdy dojdzie do sytuacji, że większość ogłosi się wyrazicielem woli całości i odmówi prawa mniejszości do reprezentowania obywateli, będzie to oznaczało proklamowanie dyktatury. Słaba opozycja ułatwia ewentualną przemianę formy rządów w tym kierunku. Dlatego też dla demokratów o różnych profilach ideowych nadmierna słabość mniejszości powinna być powodem do zmartwienia. Niepokoić się powinni także wszyscy ci – zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy większości parlamentarnej – którym zależy na jakości stanowienia prawa. Opozycja, która nie formułuje propozycji skierowanych do nieprzekonanych i nie wprowadza do debaty publicznej wiedzy potrzebnej do ewentualnej korekty błędnych decyzji, sama rezygnuje z ubiegania się o władzę.
Cały polski system partyjny choruje na wodzostwo i zamknięcie się na argumenty innych. Pluralizm, który jest racją istnienia partii, w systemie demokratycznym jest dla nich samych problemem. Etyka samoograniczenia oraz szacunku dla wyborców jest coraz bardziej obca politykom różnych opcji. Słynne frazy „moherowe berety” czy „komuniści i złodzieje” nie powinny nigdy padać z ust demokratów. Szczególnie że dotykają i stygmatyzują nie konkurencyjne stronnictwa, tylko ich wyborców. Ktoś to musi przełamać, jeżeli demokrację traktujemy poważnie.