Opozycja jest podzielona w sprawie wyborów, a większość potencjalnych kandydatów ma zakaz startu, siedzi w więzieniu albo uciekła za granicę.
Nicolás Maduro doprowadził kraj do gospodarczej ruiny i większość mieszkańców chce jego odejścia, a mimo to najprawdopodobniej znów wygra wybory prezydenckie. W zeszłym tygodniu wenezuelskie zgromadzenie konstytucyjne zdecydowało o przyspieszeniu wyborów – zamiast pod koniec roku mają się one odbyć najpóźniej w kwietniu. Tym samym w praktyce ruszyła kampania wyborcza. Rządzący od 2013 r. Maduro od razu zadeklarował zamiar ubiegania się o drugą kadencję, oskarżając przy okazji opozycję o spiskowanie z USA w celu jego obalenia. – Donald Trump nie jest szefem Wenezueli. W Wenezueli rządzi naród, a nie imperia. Jestem gotowy. Wygramy zdecydowanie – zapowiedział na wiecu. Szybszy termin jest na rękę prezydentowi, ale w czwartek Sąd Najwyższy też postanowił mu pomóc w wygranej. Orzekł, że opozycja nie może zarejestrować wspólnego komitetu i wystawić jednego kandydata.
– Przyspieszenie wyborów jest obliczone na to, żeby osłabić zdolność mobilizacyjną opozycji. Nie ma ona w tej chwili jednego kandydata, a poza tym trwający kryzys infrastrukturalno-techniczny, czyli brak regularnych dostaw prądu czy niemożność płynnego przejechania z jednej części kraju do drugiej, bardzo utrudnia prowadzenie kampanii wyborczej, np. organizowanie komitetów czy dotarcie do wyborców w interiorze – mówi DGP Mateusz Mazzini, ekspert ds. Ameryki Łacińskiej z Polskiej Akademii Nauk.
Wszystkie sondaże wskazują, że gdyby wybory zostały przeprowadzone uczciwie, opozycja nie miałaby najmniejszego problemu z pokonaniem Maduro. Ale w obecnej sytuacji nie ma nawet dobrego kandydata. Dwóm najpopularniejszym – Henrique Caprilesowi i Leopoldo Lopezowi – władze zabroniły (z bardzo naciąganych powodów) startu. Były burmistrz Caracas Antonio Ledezma pod koniec zeszłego roku uciekł z aresztu domowego do Hiszpanii.
Jak na razie do wyborów zgłosiło się dwóch przedstawicieli opozycji – były przewodniczący parlamentu Henry Ramos i były gubernator stanu Lara, Henri Falcon. Obaj jednak nawet w oczach opozycji mają słabe punkty. Poza tym na razie jeszcze nie zdecydowała ona, czy wobec ostatnich działań władz należy bojkotować wybory, czy też wziąć w nich udział, mimo że wszystko wskazuje, że nie będą one przeprowadzone uczciwie.
– Skoro Sąd Najwyższy zabronił opozycji wystawienia wspólnej listy, to wszelkiego rodzaju skargi czy protesty wyborcze na pewno też nie zostaną uczciwie rozpatrzone – uważa Mateusz Mazzini.
Jeśli wybory faktycznie odbędą się w ciągu najbliższych trzech miesięcy, to najbardziej realnym scenariuszem jest zwycięstwo – z mniejszą lub większą pomocą adminresursu – urzędującego prezydenta.
– Opozycji pozostaje liczyć na zwiększoną presję zagraniczną, która zresztą jest już widoczna. Mocne słowa krytyki płyną z Białego Domu, Unia Europejska zapowiada, że jest w stanie zwiększyć zakres sankcji nałożonych na Wenezuelę, a szczególnie krytyczna wobec ostatnich zmian jest Hiszpania, która jest pomostem w stosunkach z Ameryką Łacińską. Przede wszystkim zaś coraz bardziej politycznie i gospodarczo izolują Wenezuelę pozostałe państwa kontynentu – mówi ekspert PAN.