W tym roku jestem gwiazdą, ale kim będę za rok? Czarną dziurą? – pytał Woody Allen. Kiedy jednak amerykański reżyser będzie pisał scenariusz do kolejnego filmu, bohaterów tego tekstu pokryje kurz niepamięci
Magazyn DGP / Dziennik Gazeta Prawna
Zaczęło się od nieudolnego coveru piosenki Edyty Górniak i Krzysztofa Antkowiaka „Pada śnieg”. Nagranie sióstr Godlewskich obejrzało na YouTubie w ciągu niecałego tygodnia niemal 2 mln internautów. To wystarczyło, by media oszalały.
Gdy wpiszemy w polskiej wyszukiwarce Google słowo „siostry”, na pierwszym miejscu wśród podpowiedzi jest ich nazwisko. Kilka dni po internetowym debiucie zaproszono Godlewskie do programu śniadaniowego jednej z największych stacji telewizyjnych, a kilka dni potem gościły na konkurencyjnej antenie. – Dawno się tak dobrze nie bawiłam – skomentowała występ Małgorzaty i Moniki prezenterka pierwszej śniadaniówki. Dziennikarka drugiej miała coraz większe oczy i zdziwioną minę, gdy siostry Godlewskie opowiadały, że chcą podbić rodzimy rynek muzyczny i zaskoczyć fanów niejednym wspaniałym projektem.
Licznik bije. Klipy z kilkoma piosenkami sióstr Godlewskich oraz nagrania z programów z ich udziałem zamieszczone na YT mają już ponad 8 mln odsłon. O nowych kandydatkach na gwiazdy wiadomo też coraz więcej. Wychowały się w Malborku i pochodzą z wielodzietnej rodziny. Małgorzata ma 27 lat, pracuje jako pielęgniarka. Po godzinach jest fanką bodypaintingu (malowanie ciała) i konwentów miłośników komiksów. 25-letnia Monika, która używa również pseudonimu Esmeralda, samotnie wychowuje syna, studiuje psychologię i wspólnie z trzecią siostrą prowadzi salon medycyny estetycznej w Łodzi. 34-letnia Magdalena, tak jak jej młodsze siostry, próbowała sił w programach typu reality show o tematyce miłosno-erotycznej oraz odważnych sesjach zdjęciowych, ale rzadko teraz występuje razem z nimi; woli zamieszczać fotki na Instagramie. O ile już na pierwszy rzut oka widać, że Monika i Małgorzata nie stronią od możliwości, które daje chirurgia plastyczna i medycyna estetyczna, o tyle Magda podchodzi do tej sprawy z dużo większym dystansem.
Narcyz z korporacji
Podobnie jak prezenterki programów śniadaniowych na fenomen sióstr Godlewskich zareagowali internauci. Czy to oznacza, że na salony i do mainstreamu wkracza nowy, wywołujący skrajne emocje, rodzaj celebryty – beztalencia bez artystycznego dorobku, za to z dziwnym wyglądem, ogromną pewnością siebie i parciem na szkło?
Tomasz Stawiszyński, filozof i publicysta, uważa, że to zjawisko wcale nowe nie jest. Przypomina, że podobne postaci pod koniec lat 70. XX w. opisywał amerykański historyk Christopher Lasch w książce „Kultura narcyzmu. Amerykańskie życie w czasach malejących oczekiwań”. Autor uważa, że współczesna kultura, a co za tym idzie, również społeczeństwo, nie tylko umożliwia osobowościom narcystycznym osiągnięcie rozgłosu, ale też je w tym umacnia. – To, jak się prezentujemy i jak jesteśmy postrzegani, decyduje o miejscu, które zajmujemy w hierarchii społecznej. Kompetencje, dokonania czy umiejętności, które zdobywamy dzięki edukacji – wynika z badań przeprowadzonych przez Lascha m.in. w kulturach korporacyjnych – stają się pieśnią przeszłości – wyjaśnia Stawiszyński.
Umiejętności nie są więc do niczego potrzebne. Najważniejsze jest to, jak nas postrzegają inni, zgodnie ze starym porzekadłem, że jak cię widzą, tak cię piszą. Rozwój telewizji, fotografii czy mediów operujących obrazem, którym daleka jest metafora i które przedstawiają świat 1:1, powoduje, że w cenie jest rozpoznawalność i widowiskowość. – Sytuację mocno podkręcił rozwój mediów cyfrowych. Dzięki nim siostry Godlewskie mogą zaprezentować umiejętności wokalne szerokiej publiczności i nawiązać kontakt ze swoimi potencjalnymi fanami – tłumaczy Stawiszyński. Kapitałem podstawowym, o który zabiegają wszyscy, jest uwaga. – Walczą o nią zarówno wielkie korporacje, które sprzedają produkty, jak i celebryci, których ofertą jest ich wyrazisty, czasem krzykliwy, grający na nutach psychologicznych wizerunek – mówi.
A o tym, że o wizerunek w sieci i w mediach społecznościowych trzeba dbać szczególnie, żadnego szanującego się celebryty nie trzeba przekonywać. Profesor Małgorzata Molęda-Zdziech, socjolożka ze Szkoły Głównej Handlowej i autorka książki „Czas celebrytów. Mediatyzacja życia publicznego”, podkreśla, że promują się nie tylko ludzie show-biznesu, ale również politycy i naukowcy. – Ci, którzy chcą dbać o swój wizerunek, popularyzować własne osiągnięcia lub szybko dotrzeć do dużej grupy odbiorców, korzystają z nowych, internetowych narzędzi. Nie sposób nie zauważyć, że tradycyjne media też podporządkowują się logice internetu i promują się za jego pośrednictwem – stwierdza.
Lekkie, łatwe i nieznane
Zdaniem profesor ogromna liczba odsłon klipu sióstr Godlewskich świadczy o tym, że świetnie sprzedaje się rozrywka lekka, łatwa i przyjemna, która nie wymaga wysiłku intelektualnego ze strony odbiorcy. – Internet i media społecznościowe mają ważną dla potencjalnych gwiazd zaletę. Dają możliwość pominięcia trudnej drogi, którą trzeba było pokonać przed laty. Takie osoby nie muszą brać udziału w castingach, wysyłać swoich zgłoszeń, zabiegać o to, aby ktoś je zauważył. Teraz wszystko robią same, a czas od realizacji nagrania czy napisania tekstu do upublicznienia nie jest długi. Jeśli raz się nie uda, próbują do skutku. To, że ich publikacje nic nie wnoszą, to już zupełnie inna sprawa – mówi.
Co jeszcze sprawia, że ludzie bez dorobku i talentu nagle zdobywają ogromną popularność? Odpowiedzią może być definicja cewebryty, która idealnie pasuje do błyskawicznej kariery sióstr Godlewskich. W przeciwieństwie do pojęcia sformułowanego przez Daniela Boorstina z 1961 r., które mówi, że celebryta to „osoba znana z tego, że jest znana”, cewebryta „znany jest z tego, że jest nieznany”, przychodzi znikąd, wyrasta na innym, przeważnie internetowym gruncie, a jego cechą charakterystyczną jest „zwykłość” (z ang. cewebrity, zbitka słów „celebrity” oraz „web” – internet).
Każdy przeciętny człowiek może się z nim identyfikować. Michał Janczewski, autor książki „Cewebryci. Sława w sieci”, podaje przykład Jodie-Amy Riviery występującej na YT pod pseudonimem VenetianPrincess, która rzuciła wyzwanie aktorce Miley Cyrus. Gwiazda, wykorzystując swoją popularność dzięki roli w serialu „Hannah Montana”, założyła na YouTubie kanał, który zasubskrybowało tysiące osób. Amy Riviera apelowała, aby „zwykłość” wygrała ze sławną Miley. Udało się jej – jak pisze Janczewski – w 2011 r. różnica między kanałami wynosiła ok. 300 tys. subskrybentów na korzyść VenetianPrincess.
Skąd zatem bierze się chęć oglądania zwykłości, która często nie potrafi śpiewać, jest przerysowana i nie wpisuje się w tradycyjne kanony piękna? Przede wszystkim ludzie kierują się zwykłą ciekawością i skłonnością do podglądania. – Poza tym żyjemy w kulturze zwierzeń, lubimy eksponować prywatność. Trauma czy cierpienie mają medialny potencjał, a wady bywają cnotą. Miało to odzwierciedlenie np. w przemówieniach podczas ceremonii wręczania Złotych Globów. Aktorki, które mówiły o traumie związanej z molestowaniem seksualnym, dawały jasny sygnał: naszym kapitałem jest opowiadanie naszych historii, dzielenie się naszym trudnym doświadczeniem. I to jest akurat pozytywny wymiar tego zjawiska – wyjaśnia Stawiszyński.
Cały katalog obaw
W klikach pod piosenkami Godlewskich widzi coś jeszcze. Jego zdaniem wyglądem, zachowaniem i kiepskim wykonaniem siostry wyrażają niewypowiedziane obawy tych, którzy je oglądają. – Największym lękiem współczesnego człowieka jest obawa przed publicznym upokorzeniem, zdemaskowaniem, obnażeniem. Ludzie boją się, że staną się przedmiotem drwin. Dlatego tak chętnie oglądają tych, którzy kompromitując się, realizują cały katalog ich obaw. Realizują to, co najbardziej przerażające i ogniskują zarówno negatywne emocje, jak i komentarze – tłumaczy Stawiszyński.
„Koniec internetu jest bliski”, „Ile by się tym silikonem uszczelniło okien”, „Dziewczyny dajcie spokój z tym wyciem” – to tylko niektóre, w miarę łagodne, oceny śpiewu oraz wyglądu sióstr. Większość to okrutny, pełen wulgaryzmów hejt. Zdaniem Stawiszyńskiego internauci karzą w ten sposób Godlewskie za próbę przekroczenia zakazanej granicy. – Te panie w poczuciu społeczności hejterów nie mają mandatu, by przejść do sfery celebrytów, tych prawdziwych półbogów, którzy występują we wspaniałych programach telewizyjnych i budzą zachwyt. Ich zdaniem te kobiety chcą zbyt wiele, za dużo sobie wyobrażają, za dużo pragną. Hejterzy sądzą więc, że biletem wstępu do tej idealnej krainy jest choć minimalna dawka talentu, a nie nieudolna imitacja – mówi Stawiszyński. Tłumaczy, że ten internetowy hejt lub lajki dają wielu obserwatorom poczucie władzy nad cewebrytami. – Wydaje im się, że mogą decydować o czyjejś karierze i wirtualnym życiu – mówi.
To poczucie kontroli i sprawczości wobec cewebrytów pojawiło się na polskim gruncie 17 lat temu – w 2001 r., gdy stacja TVN wyemitowała pierwszą edycję programu „Big Brother”. Przez 15 tygodni 24 godziny na dobę mieszkańców domu „Wielkiego Brata” podglądały kamery. Widzowie oglądali wybrane przez autorów programu fragmenty z życia uczestników reality show. O programie mówili prawie wszyscy, chwalili i ganili. Mediów społecznościowych, takich, jakie znamy dzisiaj, wtedy nie było, inna była więc temperatura publicznej dyskusji. Co tydzień telewidzowie głosowali, kto powinien opuścić dom „Wielkiego Brata”. Pierwszą edycję wygrał Janusz Dzięcioł – pracownik straży miejskiej ze Świecia. Rozgłos, który zyskał dzięki programowi, przekuł w karierę polityczną. Najpierw na szczeblu lokalnym – został radnym w Grudziądzu, a potem przez dwie kadencje zasiadał w ławach parlamentarnych z ramienia PO. Po zakończeniu politycznej kariery zajął się pracą w pomocy społecznej. Był najstarszym i najspokojniejszym mieszkańcem domu „Wielkiego Brata”. Być może dlatego on, swój chłop, wygrał program.
Darmowy karnet na basen
„Chłopak lub dziewczyna z sąsiedztwa” to kolejny rodzaj cewebryty. Jego lub jej kariera nie zaczyna się w sieci, lecz zazwyczaj w telewizyjnym show, gdzie zdobywa sympatię, szukając miłości lub biorąc ślub z nieznajomym. Potem mniej lub bardziej intensywnie konsumuje popularność. – Taki zwykły człowiek jest uosobieniem marzeń o życiowej stabilizacji, znalezieniu drugiej połówki czy założeniu rodziny – wyjaśnia Stawiszyński.
O ile Krzysztof Zrobek z programu „Ślub od pierwszego wejrzenia” ograniczył się do wrzucania zdjęć ze wspólnych imprez z poślubioną w ciemno partnerką oraz pozostałymi uczestnikami programu i zbierania lajków, o tyle Adam Kraśko, rolnik, który szukał żony, od kilku lat udziela się medialnie i próbuje zostać piosenkarzem. – Gatunek, który gram, to folk disco – mówi. Piosenka „Oj, Aniu, Aniu”, która stała się wizytówką śpiewającego rolnika, miała ponad 3 mln odsłon w sieci i zyskała miano żenady roku. Internautom nie podobało się, że śpiewa o porzuconej wybrance, nabija się z „wiejskich bab” i w teledysku jeździ traktorem pod wpływem alkoholu. – Nie wszyscy spojrzeli na to z przymrużeniem oka – tłumaczy się muzykalny rolnik.
Mimo krytycznych głosów kariera Kraśki nabrała tempa. Wystąpił w kolejnym telewizyjnym show „Celebrity Splash”, w którym wraz z innymi celebrytami skakał do wody, schudł 40 kg na diecie owocowo-warzywnej dr Dąbrowskiej, reklamował urządzenia czyszczące, ubrania, jest twarzą parku wodnego, męskich much oraz kolczyków dla bydła.
– Na każdym kroku staram się udowadniać, że szanuję rolników, ich pracę. Może miałem po drodze potknięcia, ale to już przeszłość. Dziś jestem innym człowiekiem. Dbam o to, jak wyglądam, co robię i co mówię – tłumaczy. Przyznaje, że dzięki gaży, którą otrzymał za skoki do wody, mógł sobie pozwolić na to, aby przez kilka miesięcy nie pracować. – Zacząłem nowe życie, nie chcę wracać do tego, co było, do pracy w fabryce mebli – mówi. Ze swoim nowym repertuarem prezentuje się m.in. na rolniczych targach. – Moja nowa piosenka o kultowym rowerze Wigry 3 miała premierę w „Pytaniu na śniadanie”, a na koncerty zabieram ze sobą autentyczny składak, rodem z PRL. To absolutny hit – mówi. Czasem razem z nim w akcjach promocyjnych udział biorą Ania i Monika, które również szukały szczęścia w programie „Rolnik szuka żony”. Kraśko – mimo marzeń o karierze – nie zapomina o rodzinnej wsi. – Chciałbym kiedyś prowadzić pensjonat z dietą dr Dąbrowskiej. Nadal szukam takiej dziewczyny, która chciałaby to robić ze mną – wyznaje.
Czy na byciu cewebrytą da się zarobić? Na tegorocznej liście 25 najcenniejszych polskich celebrytów takich osób brak. W pierwszej piątce znalazły się dziennikarki Martyna Wojciechowska i Dorota Wellman, piłkarz Kuba Błaszczykowski, aktorka Barbara Kurdej-Szatan oraz dziennikarka Dorota Szelągowska. Nie pojawiła się na niej Natalia Siwiec, której wartość reklamowa wyceniana była na ponad 1 mln zł. Dziewczyna znikąd zaistniała w świadomości Polaków i całego świata podczas Euro 2012, gdy „przypadkiem” pojawiła się na stadionowej trybunie w koszulce w polskich barwach narodowych, która eksponowała jej obfity biust. Od tamtej pory zaczęła bywać na salonach, przyjmować propozycje reklamowe i intensywnie prowadzić profil na Instagramie, który obserwuje ponad 800 tys. użytkowników. Niektórzy uważali, że za jej karierą stoi bogaty mąż, a zdjęcie było ustawione. Natalia odparła zarzuty w jednym z wywiadów. Przyznała jednocześnie, że owszem, miała ustawki z paparazzi, ale pierwsze zdjęcie z Euro 2012, które przyniosło jej popularność, to był łut szczęścia.
– Internauci szukają prawdy, są na nią wyczuleni. Jeśli wyczują fałsz, odwracają się od kandydata na celebrytę – mówi Karolina, która pomaga osobom znikąd zaistnieć w świecie show-biznesu. Jej zdaniem głównie to stoi za sukcesem sióstr Godlewskich. – Poza tym, sukces, także finansowy, wiąże się z pomysłem na siebie – dodaje. Przyznaje, że takich, którym się udaje, jest niewielu. Ci, którzy utrzymują się na pokładzie show-biznesowego statku, mogą liczyć głównie na prezenty – darmowy wyjazd do spa, karnet na basen, torbę kosmetyków albo dobrą zabawę na imprezie.
Żmudna walka o sławę
– To zaistnienie w show-biznesie jest w ich przypadku naprawdę bardzo trudne. Nie stoi za nimi żadna firma, bogata rodzina. Wielu chwyta się wszystkiego, co pozwoli na przetrwanie. Często pracują za darmo, jeżdżą na własny koszt i płacą za hotel, by móc wypromować się na imprezie – mówi Karolina. Na pytanie, jakie ona sama ma z tego zyski, odpowiada, że niewielkie. – Głównie satysfakcję, że ktoś zaistniał i nie opowiada głupot. Procent od tych większych, intratnych kontraktów, jest naprawdę niewielki – wyjaśnia.
Karolina tłumaczy, że gdy jej podopieczny wie już, jak chce się sprzedać, zaczyna się żmudna praca. – Wysyłanie ofert, nawiązywanie kontaktów, rozdawanie wizytówek, dopytywanie, czy przypadkiem gdzieś by się nie przydał. Zwykły człowiek, który do tej pory nie miał kontaktu z show-biznesem, nie zdaje sobie sprawy, jak to działa. Czy chce, czy nie, po wrzuceniu filmiku do sieci albo występie w programie staje się popularny. Najpierw załamuje się, gdy czyta negatywne komentarze o sobie, potem się z nimi oswaja i zauważa, że ma też zwolenników – mówi.
Adamowi Kraśce w pamięć zapadł szczególnie jeden komentarz. – Jego autorką była Joanna, która mieszka w Gdyni. Napisała do mnie, że podobnie jak ja zmaga się z otyłością. Przez kilka lat nie wychodziła przez to z domu. Kiedy zobaczyła mnie, jak skaczę do basenu i nie wstydzę się siebie, to był dla niej impuls, by zacząć walczyć o siebie. Do dziś przyjaźnimy się wirtualnie, kibicujemy sobie w gubieniu kilogramów. Takie sytuacje mi też dodają skrzydeł – wyznaje Adam. Siostry Godlewskie po tym, jak dostały pseudonim śpiewające karpie, na kolejnym nagraniu śpiewały nad zbiornikiem pełnym tych ryb.
Doktor Anna Jupowicz-Ginalska, medioznawca z UW badająca m.in. marketing show-biznesu, uważa, że kreacje wizerunkowe cewebrytów mają zazwyczaj dosyć krótki żywot. – Kto dziś pamięta Gracjana Roztockiego albo Luntka? Niewielu z nas. Jest duża szansa, że użytkownicy sieci, gdy tylko się znudzą, przeniosą swoją uwagę na innego skandalistę. Dlatego ktoś, kto chce przetrwać, musi cały czas szokować nowymi skandalami – mówi. Pewnie dlatego niejaka SexMasterka, która zasłynęła nagraniem piosenki z podtekstem erotycznym „Poka sowę”, w kolejnym utworze zaśpiewała o „nudesach”, czyli nagich zdjęciach robionych i wysyłanych za pomocą smartfona. – To była najczęściej kierowana do mnie prośba od moich fanów, stąd tytuł utworu „Wyślij mi nudesa” – tłumaczyła w jednym ze swoich filmików na YT.
Zdaniem dr Jupowicz-Ginalskiej osoby te same na własne życzenie stają się „produktami medialnymi, z krótkim terminem przydatności”. – Skandal jest dobry na krótko – mówi. Siostry Godlewskie, wykorzystując swoje pięć minut, ruszają właśnie w trasę koncertową – cena biletu na ich występ to 15 zł. Odwiedzą Białystok, Łódź, Warszawę i Częstochowę. Organizatorzy deklarują, że podczas imprezy będzie można zrobić sobie z nimi zdjęcie, zamienić kilka słów czy poprosić o autograf. Czyżby obawiali się, że siostrom nie wystarczy repertuaru?
„Gwiazdor to człowiek, który latami pracuje jak opętany, by zyskać popularność, a potem zakłada ciemne okulary, żeby go nie rozpoznano” – mówiła Coco Chanel. Większość cewebrytów, zanim zdąży je założyć, już zniknie. Może po drodze załapie się na darmowe zaproszenie do spa albo dostanie zniżkę na markowy zegarek.