Zgodnie z obyczajem następcą europosła PiS na stanowisku wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego powinien być Polak z ECR, ale chęć na przejęcie stanowiska mają liberałowie
Ryszard Czarnecki zapewne za kilka dni straci stanowisko wiceprzewodniczącego PE. Nie daje ono realnej władzy, tym niemniej gdyby zwolnione przez niego miejsce zajął przedstawiciel innego państwa lub innej frakcji, byłby to kolejny znak, że relacje Warszawy z Brukselą wyglądają źle.
Wiceprzewodniczący nie będzie się kajał
– Matematyka jest prosta – ci, którzy chcą odwołać Polaka, mają wyraźnie więcej głosów, niż potrzeba. Głosowanie jest tajne – mówił wczoraj Czarnecki w Polskim Radiu. Dzień wcześniej odbyły się mediacje między nim, Różą Thun i przewodniczącym PE Antoniem Tajanim, które nie załagodziły sporu. Chodzi o wypowiedź, w której europoseł porównał krytyczne wobec polskiego rządu wypowiedzi Thun do działań szmalcowników z czasów II wojny światowej. Wnioskiem o odwołanie Czarneckiego PE ma się zająć 1 lutego. Potrzeba do tego większości 66 proc. i minimum 376 głosów poparcia, ale ponieważ cztery frakcje, które ten wniosek złożyły, mają łącznie 529 deputowanych, wynik faktycznie wydaje się przesądzony. Żaden z eurodeputowanych PO nie wydał jeszcze oświadczenia, jak będzie głosować w tej sprawie.
Według regulaminu Parlament Europejski ma 14 wiceprzewodniczących wybieranych na 2,5-letnią kadencję z możliwością jej ponawiania. Wraz z przewodniczącym i pięcioma kwestorami tworzą biuro, które zajmuje się sprawami organizacyjno-administracyjnymi. Te niezbyt wielkie kompetencje powodują, że wiceprzewodniczący są zazwyczaj nieznani opinii publicznej spoza kraju, z którego pochodzą – w tej kadencji wyjątkami są Olli Rehn, były komisarz ds. rozszerzenia, i Anneli Jäätteenmäki – była premier Finlandii.
Verhofstadt chce swojego kandydata
Wiceprzewodniczący wybierani są w drodze ustaleń między frakcjami parlamentarnymi, tak aby ich podział mniej więcej odpowiadał układowi sił. Ale nie do końca tak jest – Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy (ECR), czyli frakcja, która zgłosiła Czarneckiego, jest trzecia co do wielkości, a ma tylko jednego deputowanego, podczas gdy mniejsza od niej grupa liberałów ALDE dwóch. A dwie grupy eurosceptyczne z definicji są wyłączane z podziału stanowisk.
Zgodnie z europarlamentarnym obyczajem w przypadku rezygnacji wiceprzewodniczącego (odwołanie się jeszcze nie zdarzyło) zastępuje go deputowany z tego samego państwa i tej samej frakcji. Tak było w tej kadencji, gdy reprezentującą socjalistów Rumunkę Corinę Cretu zastąpił jej rodak Ioan Mircea Pascu, zaś Rehna – Jäätteenmäki. Według tej zasady Czarneckiego powinien zastąpić inny polski eurodeputowany z ECR. Swojego kandydata zamierza jednak ponoć wystawić Guy Verhofstadt, lider liberałów, mimo iż ta frakcja jest nadreprezentowana wśród wiceprzewodniczących. Liczy on, że w sytuacji napiętych stosunków między Warszawą a Brukselą eurodeputowani nie będą chcieli poprzeć następnego przedstawiciela PiS, a frakcja Konserwatystów i Reformatorów nie będzie w stanie temu zapobiec. Ta kalkulacja nie jest bez szans, bo trzon 74-osobowej frakcji ECR tworzą dwa ugrupowania – brytyjska Partia Konserwatywna i PiS, a reszta to pojedynczy deputowani z różnych krajów. Brytyjczycy zresztą nie dotrwają do końca kadencji, bo z powodu brexitu ich mandat wygaśnie, więc ECR przez ostatnie kilka tygodni będzie czwartą co do wielkości frakcją, a nie trzecią, bo tą stanie się właśnie ALDE.
Podział mandatów po Brytyjczykach
Oprócz Czarneckiego i jego następcy eurodeputowani zajmą się w lutym jeszcze jedną sprawą – podziałem miejsc zwalnianych przez 73 brytyjskich europosłów. Komisja Spraw Konstytucyjnych PE przyjęła we wtorek propozycję rozdzielenia tylko 27 mandatów, dzięki czemu całkowita ich liczba zmniejszy się z 751 do 705. Chce przy okazji złagodzić niedoskonałości dotychczasowego przeliczania liczby ludności na mandaty. Najwięcej zyskają na tym Hiszpania i Francja – po pięciu dodatkowych deputowanych, a następnie Holandia – trzech. Polska, tak jak kilka innych państw, zyska jednego europosła, co zwiększy naszą reprezentację do 52. W przypadku 13 państw liczba się nie zmieni. Komisja zaproponowała też, żeby 16 brytyjskich mandatów trzymane było w rezerwie na wypadek przyjęcia do Unii jakiegoś państwa, 30 było zaś w przyszłości obsadzane z paneuropejskiej listy, choć ta ostatnia sprawa budzi kontrowersje. Najbliższe wybory do Parlamentu Europejskiego odbędą się w maju przyszłego roku, niespełna dwa miesiące po wyjściu z UE Wielkiej Brytanii.