Słowa uznania należą się DGP za próbę wywołania nowej fazy dyskusji na temat korzyści i kosztów przystąpienia Polski do strefy euro. Trudno o lepszy moment, by taką dyskusję reanimować, niż nawrócenie się na euro prof. Marka Belki, jednej z najważniejszych postaci Polski okresu transformacji. Wykonał on pierwszy, psychologicznie trudny krok – zmienił zdanie.
Szkoda, że nie wcześniej, gdy sprawował funkcję prezesa NBP. Wówczas jego opinia wywarłaby większy wpływ na przebieg dyskusji, a jego następcy trudniej byłoby obrać kurs na wyraźne zerwanie ciągłości zainteresowania NBP członkostwem w strefie euro. Ważne jest jednak to, by profesor zechciał pozostać na dłużej w tej dyskusji, bo wtedy rośnie szansa, że inne wybitne postacie transformacji (prof. Leszek Balcerowicz czy prof. Jerzy Hausner) również przemyślą swoje stanowisko w kwestii euro. Nie chodzi o to, by zmienili zdanie, ale żeby publicznie sprecyzowali i pogłębili swoją argumentację, tak jak zrobił to prof. Grzegorz Kołodko, i w ten sposób pomogli rozwinąć się dyskusji.
Dyskusja o euro miała już kilka odsłon. Jej ogólną słabością było to, że uczestniczący w niej autorzy w zasadzie nie odnosili się bezpośrednio do tekstów swoich koleżanek i kolegów. Każdy zamykał się w mikroświecie własnej argumentacji. Istnieje niebezpieczeństwo, że podobnie stanie się i tym razem. Profesor Danuta Hübner (DGP z 29 listopada 2017 r.) włączyła na przykład do eurodebaty rzadko podejmowane u nas wątki, ale w ani jednym miejscu nie nawiązała do wywiadu z prof. Belką. Podobnie ma się rzecz z artykułem dr Henryki Bochniarz (DGP z 23 listopada 2017 r.).
Żeby obecny etap dyskusji przyniósł lepiej uporządkowane stanowiska i wnioski, każdy autor powinien odnieść się do następującej kwestii: czy w swojej analizie zakłada, że rzeczywistym celem obecnej władzy jest trwałe pozostanie poza strefą euro przy zachowaniu członkostwa w UE, czy też że celem tym jest polexit. Od odpowiedzi na to podstawowe pytanie zależy kierunek, aczkolwiek nie sam sens dalszej dyskusji.
Z każdym tygodniem coraz więcej wskazuje na to, że obecne władze stopniowo przygotowują grunt do wyprowadzenia Polski z UE. Przygotowawszy go, będą czekać na stosowny zbieg okoliczności, który obniży wskaźniki poparcia społecznego dla członkostwa w UE, tak jak to wcześniej stało się z poparciem dla euro. Oczywiście jest to określone założenie, ale jak inaczej wyjaśnić działania władz polegające na destrukcji dotychczasowego systemu politycznego i gospodarczego. Znaczenie tego założenia dla eurodebaty staje się jasne, jeśli pod tym kątem spojrzymy na formułowane argumenty. Profesor Hübner wyraża zaskoczenie tym, że „Polska nie wykazuje żadnego zainteresowania z trudem wywalczoną w Parlamencie Europejskim możliwością udziału państw bez wspólnej waluty (...) w niektórych nowo powstałych „skutecznych mechanizmach ochronnych i stabilizacyjnych”, takich jak Unia Bankowa.
W podobny sposób dr Bochniarz dziwi się, dlaczego mimo „ponad 80 proc. poparcia społeczeństwa dla członkostwa w UE”, które „zapewniło Polsce skok cywilizacyjny” (...) „politycy nadal nie podejmują tematu silniejszego połączenia naszej gospodarki z Europą i związania polskiej waluty ze strefą euro”.
To zachowanie władz przestaje być zagadkowe, jeśli przyjmie się założenie o przygotowaniach do polexitu. Założenie to pozwala też wyjaśnić dwie inne zagadki: 1) unijność, a właściwie antyunijność Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju wicepremiera Morawieckiego. Można by się spodziewać, że w tym kluczowym dla gospodarki dokumencie rządu członkostwo w UE będzie traktowane jako jeden z najważniejszych mechanizmów realizacji celów rozwojowych, szczególnie w obszarze zwiększania innowacyjności;
2) brak zaangażowania władz w dyskusję nad przyszłością UE. Jeśli zależałoby im na pozostaniu w UE, to należałoby się spodziewać, że silnie zaangażują się w dyskusję nad przedstawionymi przez Komisję w Białej Księdze z 1 marca 2017 r. potencjalnymi kierunkami zmian w modelu integracji. A przede wszystkim w forsowanie preferowanego przez siebie scenariusza.
Oficjalna strategia władz jest z definicji inna niż ta skrywana. Gdyby przyjąć, że władze faktycznie realizują strategię „nie wchodzimy do strefy euro, ale chcemy być w UE”, to powinny być widoczne starania, by wykorzystać możliwości europejskiej jazdy na gapę. Polegałaby ona na tym, aby odnosić korzyści zarówno z nowych unijnych instytucjonalnych zabezpieczeń przed ryzykiem kryzysu finansowego, jak i z posiadania własnej waluty. Nasuwa się więc pytanie, czy nie rozsądniej byłoby zaakceptować pewien gorset instytucjonalny strefy euro i częściową utratę autonomii niż oznaczające pełną jej utratę ryzyko bankructwa kraju i/lub hiperinflację?
Wierząc w sens walki o euro jako sposobu obrony naszego członkostwa w UE, chciałbym odnieść się do niektórych wątków podniesionych przez prof. Belkę. Cenna jest próba uwzględnienia w dyskusji wad i zalet modelu rozwoju poprzez realną aprecjację wywołaną szybszym wzrostem płac i cen. Przekonująco wyjaśnia, że deprecjacji złotego przypisuje się zbyt duże znaczenie w wyjaśnieniu syndromu „zielonej wyspy”. Aby zachęcić prof. Belkę do drugiej rundy dyskusji, chciałbym przedstawić kilka wątpliwości, jakie nasunęły mi się w trakcie lektury wywiadu:
– Po pierwsze, kontrproduktywna z perspektywy budowania poparcia dla euro jest tytułowa metafora „skoku do basenu z zamkniętymi oczami”. Dlaczego mamy „zamykać oczy”, jeśli na temat kosztów i korzyści przystąpienia oraz przygotowania naszej gospodarki wiemy już tak dużo? Bardziej trafne byłoby przyjęcie, że już stoimy w rzece integracji i zastanawiamy się, czy jesteśmy wystarczająco silni, by walczyć, płynąc pod prąd.
– Po drugie, bardzo ryzykowna, szczególnie przy obecnej władzy, jest teza, że „bez przyspieszenia dynamiki wzrostu wynagrodzeń i nacisku na pracodawców nasza gospodarka się nie zmodernizuje i nie będzie innowacyjna”. Profesor Belka ma nadzieję, że „wejście do strefy euro, a nawet sama deklaracja takiego kroku” może taki mechanizm uruchomić. Podkreśla on dyscyplinujące znaczenie ograniczenia budżetowego wynikającego z realnej aprecjacji. Żeby lepiej zrozumieć korzyści przypisywane temu mechanizmowi, konieczne byłoby rozważenie skuteczności jego działania w warunkach płynnego kursu walutowego. Zarysowany przez autora mechanizm przejścia na wzrost oparty na innowacjach jest jednak ryzykowny, bo całkowicie pomija konieczność, aby wzrostowi płac realnych towarzyszył wzrost wydajności pracy.
– Po trzecie, prof. Belka jest mało konsekwentny w kwestii wysokości kursu walutowego, którą to kwestię, podobnie jak prof. Kołodko, uważa za bardzo ważną. Trudno się zorientować, jaki kurs uważa on za bliski optymalnemu. Raz wskazuje, że przy wchodzeniu do strefy euro „najlepiej, aby on był taki, jak obecnie”, ale w innym miejscu zauważa, że „słaby złoty działa usypiająco” i że po deklaracji wejścia „wreszcie mielibyśmy realne umocnienie naszej waluty, którego nie możemy się od kilkunastu lat doczekać”. Tu ciekawa byłaby bliższa opinia, jak ten długi okres słabego złotego powiązać z zachowaniem cen i bilansu handlowego.
Na koniec chciałbym powrócić do kwestii dalszej debaty na temat euro w Polsce. Odpowiedź na najważniejsze pytanie, a mianowicie dlaczego obecne władze w ogóle dążą do polexitu, jest w ogólnym zarysie znana. Chodzi o taki zakres zmian ustrojowych, które nie są do pogodzenia z członkostwem w UE. Zmiany te w wymiarze politycznym w dużej mierze już się dokonały i w ekspresowym tempie próbuje się je sfinalizować. Główny obowiązek nas, ekonomistów, polega na identyfikowaniu zagrożeń, jakie będą pojawiać się w procesie dostosowywania się systemu gospodarczego do rewolucyjnych zmian w systemie politycznym. Kontynuowanie dyskusji o euro jest potrzebne, bo może w jakimś stopniu pomóc odsunąć realizację scenariusza polexitu. To jest potrzebne, by zmusić władze do ujawnienia prawdziwych intencji co do naszego członkostwa w UE.