Chodzi raczej o "korekty w sferze amerykańskiego wsparcia militarnego dla naszych partnerów walczących w Syrii", służące stabilizacji w regionie i odbudowie zaufania, co "zagwarantuje, że IS nie powróci na utracone terytoria" - czytamy w komunikacie Białego Domu.
Wcześniej w piątek szef tureckiej dyplomacji Mevlut Cavusoglu poinformował, że podczas piątkowej rozmowy telefonicznej Trump obiecał Erdoganowi, iż Stany Zjednoczone nie będą więcej dostarczać broni bojownikom z Kurdyjskich Ludowych Jednostek Samoobrony (YPG), które walczą z Państwem Islamskim (IS) w Syrii.
Trump miał powiedzieć, że "wydał już stosowne instrukcje", a także wyraził opinię, iż "już dawno należało położyć kres temu nonsensowi".
"Taka decyzja prezydenta byłaby całkowitym zaskoczeniem dla resortu spraw zagranicznych i Pentagonu, które powinny być odpowiednio wcześniej poinformowane" - zauważa w komentarzu Reuters.
W ocenie agencji, Biały Dom dopuszcza raczej pod uwagę "pewne korekty w polityce wobec Kurdów", zwłaszcza teraz, gdy leżąca w północnej Syrii Ar-Rakka, była stolica samozwańczego kalifatu, została odbita z rąk dżihadystów.
Decyzja o dozbrajaniu kurdyjskich oddziałów YPG, które Ankara uważa za przedłużenie Partii Pracujących Kurdystanu (PKK), zapadła w maju, jeszcze przed rozpoczęciem ofensywy. Stany Zjednoczone wspierały YPG i - jak dotąd - wysyłały im broń, bo oddziały te stanowiły kluczowy element kurdyjsko-arabskich Syryjskich Sił Demokratycznych (SDF) skutecznie walczących przeciwko IS.
Ankara zapatruje się na sprawę inaczej. Twierdzi, że w przeszłości dostawy broni dla YPG trafiały do PKK, a broń przekazywaną Kurdom stała się zagrożeniem dla bezpieczeństwa Turcji.
"Wciąż nie wiemy, czy Biały Dom notyfikował zmianę swej polityki i zawiadomił Kurdów o zamiarze wstrzymania dostaw" - pisze Reuters. "Trudno też ocenić, jaką wagę miałaby decyzja o przerwaniu dostaw, zważywszy, że walka z Państwem Islamskim jest już właściwie na ukończeniu" - dodaje Reuters.
Agencja przyznaje, że zawieszenie dostaw uzbrojenia dla YPG byłoby "potężnym ciosem dla Kurdów", "podważającym ich nadzieje na większe uznanie w regionie", ale "przyczyniłoby się do poprawy relacji amerykańsko-tureckich".
Prezydenci Turcji i Stanów Zjednoczonych rozmawiali w piątek właśnie o stosunkach dwustronnych, ale też o sytuacji w Syrii i na Bliskim Wschodzie. Poruszyli również sprawę przyszłych dużych zamówień na sprzęt wojskowy, jakie Ankara zamierza złożyć w Stanach Zjednoczonych.
Źródła w kancelarii Erdogana podały, że prezydenci USA i Turcji rozmawiali też o niedawnym szczycie w Soczi, na którym omawiano przyszłość Syrii. W środę o sytuacji w Syrii rozmawiali tam przywódcy Rosji, Turcji i Iranu - Władimir Putin, Recep Tayyip Erdogan i Hasan Rowhani.
Z piątkowej rozmowy Trumpa z Erdoganem wynika, że oba kraje - USA i Turcja - uważają, iż właściwym forum do rozmów na temat przyszłości Syrii są prowadzone pod egidą ONZ negocjacje w Genewie. Ich kolejna runda ma się rozpocząć 28 listopada. Również syryjska opozycja uważa je za jedynie prawomocne.
Nowo mianowany szef delegacji syryjskiej opozycji na rozmowy w Genewie, Nasr Hariri zadeklarował w piątek, że opozycja weźmie udział we wtorkowych negocjacjach i jest gotowa do przedyskutowania wszystkich opcji, "jakie leżą na stole".
Hariri ocenił rosyjską inicjatywę zorganizowania oddzielnych rozmów w Soczi, jako "nie służącą uregulowaniu politycznemu w Syrii".