Nie szczęścia chodzą parami. Najpierw prezydent Ukrainy Petro Poroszenko pozbawił – niezgodnie z prawem – swego byłego przyjaciela Micheila Saakaszwilego ukraińskiego obywatelstwa. Ten zaś w rewanżu nielegalnie przekroczył granicę, urządzając przy okazji polityczny happening i zadając cios wizerunkowy Ukrainie i Poroszence.
Zemsta się udała. Saakaszwilemu już nic nie zaszkodzi. Solidnie zapracował na miano politycznego awanturnika i zadymiarza. Szkoda, że do swojej akcji wybrał Polskę, gdzie ma garstkę politycznych sojuszników w obozie władzy, których rozczula opowieściami o oskarżeniach gruzińskiej prokuratury za zakup wieńców pod pomnik Lecha Kaczyńskiego w Tbilisi. Wybierając Polskę, wiedział, że Słowacja i Węgry nie pozwoliłyby sobie nawet na rolę niemego świadka w tym spektaklu. W Polsce miał full service prasowy i polityczny. U swego boku miał nawet eurodeputowanego Jacka Saryusza-Wolskiego, patrona błyskotliwych zwycięstw politycznych.
Saakaszwili dobrze zaplanował swoją akcję. Zapowiedział i zamarkował atak na przejście graniczne w Krakowcu. Tam jednak Poroszenko zgromadził duże siły policyjne, Saakaszwili wycofał się do pociągu Przemyśl – Lwów. Poroszenko udaremnił tę podróż i zatrzymał pociąg (piękna akcja w stylu Dzierżyńskiego). I gdy wydawało się, że były prezydent Gruzji wróci z Przemyśla do Warszawy, zaatakował w Medyce, gdzie – jak się okazało – miał zawczasu przygotowany oddział najemników, który wdarł się na przejście z ukraińskiej strony i – jak przystało na historyczną chwilę – na rękach wniósł kochanego Miszę do ojczyzny. Jak onegdaj „pomarańczową księżniczkę” Julię Tymoszenko na scenę Majdanu, która w Medyce broniła Miszy przed ukraińskimi pogranicznikami. Motyw kiczu – nie tylko w ukraińskiej polityce – pojawia się często. Ale sprawa jest chyba poważniejsza.
Akcja Saakaszwilego może być początkiem kolejnej gorącej jesieni na Ukrainie. Nie mogłaby się zakończyć powodzeniem bez wsparcia ze strony ukraińskiej. Niedawnego gubernatora obwodu odeskiego wspiera Julia Tymoszenko i jej frakcja w Radzie Najwyższej oraz oligarcha Ihor Kołomojski (stworzony przez niego batalion Donbas ochrania Saakaszwilego we Lwowie). Poparcia udzielił mu też mer Lwowa Andrij Sadowy, zaliczany do ludzi Kołomojskiego. Być może jesteśmy świadkami powstania nowego oligarchiczno-politycznego sojuszu przeciwko prezydentowi Petro Poroszence, którego celem jest jak najszybsza zmiana władzy w Ukrainie. Tym razem marsz na Kijów może rozpocząć się we Lwowie, gdzie bohater Misza, nieniepokojony przez policję i prokuraturę, zapowiada szybki koniec złodziejskiego systemu Poroszenki. Poroszenkę dogania historia, w której walczył pod hasłami „precz z Kuczmą” i „precz z Janukowyczem”. Dzisiaj sam może zająć ich miejsce.
Saakaszwili dobrze zaplanował swoją akcję. Wybierając Polskę, wiedział, że Słowacja i Węgry nie pozwoliłyby sobie nawet na rolę niemego świadka w tym spektaklu. W Polsce miał full service prasowy i polityczny
Cała historia jest niezwykle barwna, ale zarazem szalenie smutna. Ukraińcy potykają się o własne nogi. Okazuje się, że stworzony w czasach Leonida Kuczmy system oligarchiczny trwa, żyje, z powodzeniem walczy o przetrwanie, jest niezniszczalny, potrafi przejść próbę rewolucji godności lat 2013–2014, a nawet włączyć do swojej ideologii ofiarę niebiańskiej sotni, 100 ofiar ostatniego Majdanu. Happening Saakaszwilego jako reakcja na bezprawne działania prezydenta Ukrainy dowodzi, że ukraińscy politycy nadal sytuują siebie ponad prawem. Konstytucyjny system prawny, instytucje i procedury traktują jak balast utrudniający realizację ich osobistych interesów, z którymi utożsamiają interes państwa.
Saakaszwili miał wszystkie możliwości, by zaskarżyć decyzję Poroszenki o pozbawieniu go ukraińskiego obywatelstwa. Eurodeputowany Janusz Saryusz-Wolski zapewne mógł bronić jego interesów w sądach i instytucjach europejskich. Nawiasem mówiąc, litewska dyplomacja radziła Saakaszwilemu pójście tą drogą, gdy zamierzał odwiedzić Wilno w ramach zaplanowanego przez siebie europejskiego tournée „skrzywdzonego przez skorumpowanego Poroszenkę”. Jak zwykle mądrzejsza od Wilna była Warszawa. W ewidentnym łamaniu prawa wspiera go też kilku deputowanych Rady Najwyższej, mer Lwowa – dotychczas człowiek, wydawało się, europejskiej orientacji – podkreślający związek Lwowa z zachodnią cywilizacją. Minister spraw wewnętrznych Ukrainy Arsen Awakow przez radio radził Saakaszwilemu, by zgłosił się na policję lub do służb emigracyjnych w celu określenia swego obecnego statusu. Kamieni kupa.
Prezydent Poroszenko stanął tymczasem przed starym, wschodnioeuropejskim dylematem. Albo wycofa się z ezprawnej decyzji i przypadek Saakaszwilego – oraz swój – wprowadzi na drogę prawną, administracyjną i sądową, albo weźmie udział w kolejnym, tajnym dla opinii publicznej, przetargu z oligarchami, kierującymi działaniami zdesperowanego byłego prezydenta Gruzji, kupując chwilę spokoju, zapewne za państwowe pieniądze. Czy Poroszenko rozbroi bombę, którą sam skonstruował, czy też – jak przystało na nonszalanckiego sapera – pomyli się tylko raz?