Naukowcy mówią głośno, że młodzież jest coraz gorzej przygotowana do studiów. Reforma edukacji jest nie do cofnięcia. Musimy jej dać się rozpędzić - mówi działacz opozycji antykomunistycznej z czasów PRL, uczestnik głodówki w obronie lekcji historii w 2012 r, radny Krakowa (PiS) , Adam Kalita.

Jest marzec 2012 r. Wspólnie z kilkoma działaczami antykomunistycznej opozycji z czasów PRL rozpoczynacie 13-dniową głodówkę w obronie nauczania historii w szkole. Dlaczego do tego doszło?

AK: Rozpoczynaliśmy tę głodówkę w obronie polskiej tożsamości narodowej, a przy okazji przedmiotu historia. Rzeczywiście tak się stało, że media nas tak zakwalifikowały i ten strajk głodowy był postrzegany jako strajk w obronie historii. Jak do tego doszło? To się wzięło z naszych długich rozmów z prof. Andrzejem Nowakiem, który już pół roku wcześniej zwracał uwagę na to, że sytuacja nauczania historii jest bardzo poważna, dlatego że zostało ono ograniczone, szczególnie na poziomie licealnym. Tzn. tak naprawdę program ogólnokształcący historii został ograniczony do pierwszych klas, później co prawda były jeszcze jakieś elementy historii czy WOS-u w drugiej i w trzeciej, ale już w stopniu znikomym. Większość młodzieży była pozbawiona nauki historii w drugiej i trzeciej klasie. Prof. Andrzej Nowak zwracał na to uwagę i napisał w tej sprawie kilka artykułów. I krakowskie środowiska niepodległościowe, szeroko rozumiane, doszły do wniosku, że nie ma innej rady, że trzeba podjąć protest.

I wyszedł z tego bardzo radykalny protest. Głodówka.

AK: Oczywiście bardzo poważnie zastanawialiśmy się, jaki to ma być protest. Doszliśmy do wniosku, że skoro poważni naukowcy zwracają się do władzy i ta władza ich ignoruje, to jeśli nie podejmiemy poważnego protestu, to na pewno władza nas wszystkich zignoruje. Zdecydowaliśmy się na najbardziej radykalną formę: głodówkę. Przez pierwsze dni byliśmy generalnie lekceważeni, tzn. media o nas nie pisały, nikt się do tego nie ustosunkowywał. Sprawa jakby nie istniała. Jednak ten protest, jego pierwsze dwa dni spowodowały, że zaczęło się o nim mówić w całej Polsce. Głównie docieraliśmy z naszymi komunikatami przez internet. Przyszli do nas nauczyciele, a także młodzież, i to nie zapędzana przez nauczycieli, ale sama z siebie. Zaczęli się pojawiać politycy, samorządowcy, ludzie związani też z Uniwersytetem Jagiellońskim. I władza zaczęła w końcu o tym mówić.

Wydaje się, że Państwa akcja miała wpływ na poczynania władzy, a z pewnością odbiła się echem w polskim sejmie?

AK: W trakcie naszego strajku głodowego doszło do nocnego posiedzenia sejmowego na temat sytuacji w szkolnictwie. Wtedy podjęto taką decyzję, że powstanie przy prezydencie Komorowskim ciało, które zajmie się tą sprawą, i rzeczywiście powstało. To grono ludzi, wśród nich prof. Andrzej Nowak, wypracowało model, w którym lekcje historii w drugiej i trzeciej klasie zostały zwiększone o dwa podstawowe bloki. Tak, ten protest głodowy przyniósł sukces, ponieważ Polacy zrozumieli, że lekcja historii jest czymś ważnym dla tożsamości. A z drugiej strony możemy mówić o porażce, bo jednak nie zmieniono wtedy całości programu nauczania historii i języka polskiego.

Kto brał udział w proteście? Jak wyglądało poparcie waszych wysiłków?

AK: Protest głodowy podjęliśmy: ja, Bogusław Dąbrowa-Kostka, Grzegorz Surdy, Kazimierz Korabiński, Leszek Jaranowski, Ryszard Majdzik, i syn śp. prezesa IPN Janusza Kurtyki – Paweł. Poparło nas wiele instytucji, od Solidarności poczynając, przez NZS. Ważne było też poparcie Wydziału Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, jeszcze Uniwersytet Wrocławski nas poparł, organizacja Studenci dla Rzeczypospolitej, stąd pojawienie się tam m.in. Kurtyki i Kęcika. Był jeszcze Marcin Szymański i mój syn Tomasz. Głodowaliśmy 13 dni. Nasza krakowska głodówka była kontynuowana w innych miastach: w Warszawie, i w Katowicach, i we Wrocławiu. To było dla nas ważne bo pokazało pewną wspólnotę idei w różnych środowiskach, w całej Polsce.

Co się działo w 2012 roku w oświacie, dlaczego dochodziło do sytuacji, że historia i język polski zostały jakby zepchnięte na margines?

AK: Moim zdaniem to była świadoma polityka pozbawiania młodych ludzi wiedzy o historii, a przede wszystkim o historii najnowszej. Władza moim zdaniem świadomie dążyła do tego, żeby tę wiedzę ograniczać. Młodzi ludzie mieli zapomnieć o historii Polski, a budować jakąś historię wspólnej Europy. A jednak nasza historia, to dzisiaj widać wyraźnie, przeżywa odrodzenie. Obserwujemy pewien boom historyczny, zainteresowanie żołnierzami wyklętymi podziemia niepodległościowego. Wielu młodych ludzi autentycznie, bo nikt ich do tego nie zmusza, jest zainteresowanych historią. I stąd te wszystkie grupy rekonstrukcyjne, marsze, działania IPN w sferze poszukiwań szczątków ludzi, których pomordowano i nie wiadomo, gdzie są pochowani. Ten nasz protest w pewnym sensie natrafił na podatny grunt, bo już wtedy zainteresowanie, może nie władzy, ale młodych ludzi, było duże. Ludzie zdali sobie sprawę, że to jest coś ważnego. Może na początku to jeszcze nie było uświadomione, ale dzisiaj coraz bardziej nie tylko młodzi ludzie, ale także starsi są już świadomi tego, że nasza współczesna historia, mówię o tej historii XX i XXI wieku, jest dla nich ważna i szukają swoich korzeni. Nie mamy się czego wstydzić.

Czy zna Pan ogólne założenia obecnej reformy edukacji?

AK: Mam kontakt z prof. Suleją (Włodzimierz, współtwórca reformy – przyp. red.). Część naszej grupy protestującej była u niego we Wrocławiu i rozmawialiśmy wówczas na temat zmian programowych. Nam odpowiada ta reforma. Z naszego punktu widzenia dobrze się stało, że jest przedłużona szkoła podstawowa do 8 lat i liceum 4-letnie. Także zmiany w liczbie godzin, bo to jest istotne, jeżeli chodzi o program historii. Ta podstawa programowa nie jest jeszcze gotowa w całości. Ona jest gotowa, jeśli się nie mylę, dla siódmych klas i już w tej chwili dla pierwszych klas liceum. Moim zdaniem to jest obiecujące – zwiększenie liczby godzin, ale także pomysł na ten program. Jeżeli cała podstawa programowa będzie taka, to brzmi to bardzo optymistycznie.

Z jednej strony słyszymy z wielu środowisk, że ta reforma jest bardzo zasadna, a z drugiej strony mamy też wiele głosów, że tu trzeba referendum. Jak według Pana będzie się rozwijała sytuacja?

AK: Ponieważ jestem też radnym, to patrzę też z punktu widzenia Krakowa. Największe obawy moim zdaniem nie dotyczą programu wychowania młodzieży, tylko miejsc pracy. Na podstawie mojej wiedzy dotyczącej Krakowa nie jest źle, ludzie nie zostaną pozbawieni pracy.

A jeśli chodzi o klimat społeczny, zapowiadane przez ZNP niepokoje?

A.K: Bunt związków zawodowych, polega głównie na utrzymaniu miejsc pracy. Totalna opozycja się nie zmieni i zawsze będzie krytykować wszystko, nawet najlepsze rzeczy. Związki zawodowe, głównie ZNP, i totalna opozycja wykorzystują wszystko, co może uderzyć we władzę. Ale ta reforma dziś jest nie do cofnięcia i musimy jej dać się rozpędzić. Naukowcy z uniwersytetów mówią głośno, że z każdym rokiem spotykają się z młodzieżą coraz gorzej przygotowaną do studiów. To znaczy, że szkoła po prostu nie przygotowała młodych ludzi do samodzielnego startu na studia i później w życie. Jestem przekonany, że ta reforma idzie w bardzo dobrym kierunku. Myślę, że wszyscy będą z niej zadowoleni. I rodzice, i dzieci, i młodzież.

***

Adam Kalita w latach 1979-1980 był uczestnikiem spotkań Studenckiego Komitetu Solidarności. Od 1980 w NZS UJ, w 1981 członek Zarządu, w Sekcji Kultury. W marcu 2012 współorganizator, uczestnik głodówki w kościele św. Stanisława Kostki w Krakowie przeciwko degradacji polskiej edukacji; współzałożyciel, członek sekretariatu Obywatelskiej Komisji Edukacji Narodowej. Od 2011 radny Miasta Kraków z listy PiS.