Przeniesienie wyborów prezydenckich z 2020 na 2022 rok dałoby władzom dwa dodatkowe lata względnego bezpieczeństwa.
W lutym przyszłego roku na Białorusi może zostać przeprowadzone referendum zwiększające długość kadencji prezydenta z pięciu do siedmiu lat. Zmniejszyłoby to częstotliwość przeprowadzania wyborów, a co za tym idzie – ryzyko politycznych wstrząsów, których władze coraz bardziej się obawiają.
Ostateczna decyzja, czy organizować plebiscyt razem z planowanymi wyborami lokalnymi, jeszcze nie zapadła. Łańcuch zdarzeń pokazuje jednak, że władze w Mińsku na poważnie rozpatrują wariant referendalny. – Gdyby decyzja zapadła – co na razie nie jest pewne – pod głosowanie zostałby poddany cały kompleks poprawek – zastrzega w rozmowie z DGP politolog z Białoruskiego Instytutu Studiów Strategicznych Dzianis Mieljancou. Rolę głównego lobbysty idei plebiscytu przejęła Liberalno-Demokratyczna Partia Białorusi (LDPB) Siarhieja Hajdukiewicza. To koncesjonowane przez władze ugrupowanie, którego głównym zadaniem jest tworzenie z głosowania na głosowanie złudzenia pluralizmu.
Partia „wzywa kierownictwo państwa do poparcia jej propozycji połączenia w lutym 2018 r. wyborów do rad lokalnych z republikańskim referendum w sprawie zmiany ordynacji wyborczej” – czytamy w przyjętym 13 sierpnia postanowieniu zjazdu ugrupowania. Wprawdzie w oświadczeniu jest mowa o przejściu z systemu większościowego na mieszany, co wzmocniłoby słabiutkie na Białorusi partie polityczne, w tym LDPB. Ale wcześniej liderzy liberalnych demokratów proponowali też poddanie pod osąd społeczny długości kadencji szefa państwa i członków parlamentu. Pomysł pojawił się po raz pierwszy w listopadzie 2016 r.
– Nasza propozycja jest normalna. Nikogo nie dziwi, że Amerykanie w ogóle chcą zmienić system wyborczy. We Francji, w Rosji i innych krajach zmieniono długość kadencji prezydentów – przekonywał wówczas senator Hajdukiewicz w rozmowie z „Biełorusskimi nowostiami”, tłumacząc pomysł m.in. możliwością poczynienia oszczędności. Przypomnijmy, że od 2012 r. Rosjanie wybierają szefa państwa na sześć lat zamiast na cztery, Francuzi zaś w 2002 r. skrócili kadencję swojego lidera z lat siedmiu do pięciu.
Propozycję Hajdukiewicza przychylnie przyjęła bliska prezydentowi Alaksandrowi Łukaszence Lidzija Jarmoszyna, która od 1996 r. nieprzerwanie stoi na czele Centralnej Komisji ds. Wyborów i Referendów. – Ta propozycja nie stoi w sprzeczności z praktyką międzynarodową, a jej realizacja w pewnym sensie mogłaby wpłynąć na stabilność społeczną i pewną oszczędność wydatków na wybory – dowodziła. W bardziej ogólnych słowach o możliwości przeanalizowania celowości reformy konstytucji mówił też sam prezydent.
W ten sposób władze w Mińsku mogłyby wykorzystać doświadczenie prezydenta Azerbejdżanu Ilhama Aliyeva, który we wrześniu 2016 r. przeprowadził własne referendum konstytucyjne. Według oficjalnych, podważanych przez opozycję danych, każdą z 29 poprawek naród poparł większością 90–95 proc. głosów. Plebiscyt m.in. wydłużył kadencję szefa państwa z pięciu do siedmiu lat, dał mu prawo rozwiązywania parlamentu i wprowadził instytucję wiceprezydenta. Na to stanowisko Aliyev wkrótce powołał... własną żonę Mehriban.
„Rezultaty referendum dobitnie świadczą o wysokim stopniu zaufania azerskiego społeczeństwa do prowadzonego przez pana kursu politycznego i gospodarczego, który ma na celu ochronę stabilności, umocnienie wartości demokratycznych i dalszy wszechstronny rozwój państwa oraz postęp” – napisał Łukaszenka w depeszy gratulacyjnej. Stabilność i zaufanie do władz to także naczelne hasła białoruskiej propagandy państwowej.
O wpływie ewentualnego wydłużenia kadencji Łukaszenki na stabilność państwa mówiła też Jarmoszyna. Wybory każdorazowo wprowadzają władze w stan najwyższego napięcia. Opozycji znacznie łatwiej mobilizować wówczas niezadowoloną część elektoratu. W 2006 r., na wzór wcześniejszych kolorowych rewolucji w Serbii, Gruzji i na Ukrainie, na głównym mińskim placu opozycja rozbiła nawet miasteczko namiotowe, rozpędzone potem przez milicję. W 2010 r. służby nie dopuściły nawet do tego, ale na największe od lat protesty odpowiedziały gwałtownymi represjami.
Tymczasem początek tego roku upłynął pod znakiem manifestacji przeciwko wprowadzeniu podatku od bezrobocia (albo pracy w szarej strefie). Władze szykowały procesy polityczne, z których jednak na razie się wycofały. W tym roku udało się Białorusi wyjść z trzyletniej recesji, jednak najczarniejszy dla władz scenariusz zakłada połączenie wyborów z dołkiem w koniunkturze ekonomicznej, który wpłynąłby na poziom niezadowolenia społecznego. Prezydent już wcześniej sięgał po plebiscyt jako narzędzie do zwiększania swoich pełnomocnictw. W 1995 r. poprosił w ten sposób naród o prawo do rozwiązywania parlamentu. Plebiscyt 1996 r. zmienił ustrój z parlamentarno-prezydenckiego na prezydencki i jednorazowo wydłużył Łukaszence kadencję o dwa lata, a głosowanie z 2004 r. pozwoliło mu kandydować na prezydenta nieograniczoną liczbę razy. W tym ostatnim przypadku również połączono plebiscyt z wyborami – tyle że parlamentarnymi. Żadne z tych głosowań nie zostało uznane przez międzynarodowych obserwatorów za spełniające wymogi demokracji.
Stabilność i zaufanie do władz to hasło białoruskiej propagandy.