Markus Blechner, konsul honorowy RP w Zurychu, opowiada o polskich dyplomatach ratujących Żydów.
Kiedy po raz pierwszy natrafił pan na informacje o działalności polskich dyplomatów w Bernie – Aleksandra Ładosia, Juliusza Kühla, Konstantego Rokickiego i Stefana Ryniewicza? Podczas II wojny światowej ratowali oni polskich Żydów, organizując dla nich, w ścisłej współpracy z Żydami ze Stanów Zjednoczonych i Szwajcarii, paszporty południowoamerykańskie.
Po raz pierwszy usłyszałem o tej historii siedem lub osiem lat temu. Wtedy miałem okazję poznać pierwsze dokumenty na temat ich działalności. Pochodziły one od rodziny Eissów. Precyzując – od potomków Israela Chaima Eissa, który był liderem szwajcarskiego oddziału ortodoksyjnej organizacji Agudat Israel i brał udział w operacji paszportyzacyjnej razem z polskimi dyplomatami.
Miał pan okazję poznać osobiście przynajmniej jednego z bohaterów operacji – Juliusza Kühla.
Spotkałem go w dzieciństwie, około 1945 lub 1946 r. Miałem wtedy pięć lat. Mój ojciec, obywatel Polski, udał się wówczas do poselstwa w Bernie, by odnowić swój paszport. Wtedy spotkał się też z doktorem Kühlem. Później widziałem go jeszcze w 1954 r., gdy przyjechał na moją bar micwę do Zurychu. Był gościem naszej rodziny.
Jak pan go zapamiętał? Relacje na jego temat mówią, że w czasie swojej pracy w polskim poselstwie był uznawany za lwa salonowego. Człowieka, który przyjaźnił się z każdym i każdego w Szwajcarii znał.
Doktor Kühl był bardzo wykwintny, elegancki. Bardzo dobrze się ubierał, zawsze pod krawatem. Mówił spokojnie, w sposób stonowany. Tak go zapamiętałem. Miał wizerunek dżentelmena. W tamtych czasach był dobrze znany w środowisku żydowskim. Jednak dziś jego historia i historia pozostałych dyplomatów polskich z Berna nie jest szerzej znana. Jedynie w pewnych kręgach środowisk żydowskich, głównie religijnych, ortodoksyjnych, do których należał Israel Chaim Eiss. Wiedza o działalności polskich dyplomatów nie była powszechna. Kiedy zostałem polskim konsulem honorowym w Szwajcarii w 2012 r., rozmawiałem o dokumentach na temat operacji paszportyzacyjnej z ówczesnym ambasadorem Rzeczypospolitej. Zgodził się, że należy przyjrzeć się sprawie i pomóc w znalezieniu dokumentów. Ale współpraca nie ruszyła do przodu. Zainteresowanie tematem okazywał i okazuje za to obecny ambasador Jakub Kumoch.
Jak pan z własnej perspektywy ocenia działalność polskich dyplomatów w Szwajcarii z okresu wojny?
Jednoznacznie – to byli bohaterowie. Zrobili wszystko, co mogli, by uratować tylu ludzi z gett, ilu się dało. Pracowali na rzecz ratowania Żydów przed machiną Zagłady. Ryzykowali może nie tyle życie – poseł Ładoś miał immunitet dyplomatyczny – ale na pewno swoje kariery dyplomatyczne. Za swoją działalność mogli zostać uznani w Szwajcarii za persona non grata, choć władze w Bernie na szczęście tego nie zrobiły. Być może nie chciały przedsiębrać żadnych kroków wymierzonych w dyplomatów państwa okupowanego, by nie zostało to źle odebrane w świecie. Szwajcaria tradycyjnie utrzymywała wówczas status państwa neutralnego. Dodatkowo, gdyby Niemcy najechali Szwajcarię – a takie plany przecież były – Kühl jako polski Żyd najpewniej zostałby deportowany do obozu zagłady i zamordowany. Podobnie zresztą jak moja rodzina. Ładoś i jego dyplomaci dokonali wielkiej rzeczy. Dyplomaci z Berna, razem z ludźmi takimi jak Israel Chaim Eiss – nie zapominajmy o nim, Eiss pracował nad tą sprawą dniami i nocami – powinni zostać odznaczeni w Polsce. Sam Eiss był nieodłączną częścią układu berneńskiego. Pracował dzień i noc na rzecz ratowania Żydów. Po pierwsze, historia ich działalności powinna być znana na całym świecie. Po drugie, wszyscy uczestnicy operacji paszportyzacyjnej powinni zostać odznaczeni i uhonorowani zarówno w Polsce, jak i w Izraelu, a może również w Szwajcarii. To jest historia z gatunku listy Schindlera. Dla mnie jest też oczywiste, że polscy dyplomaci z grupy Ładosia powinni zostać uznani za Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Instytut Yad Vashem, tak jak w przypadku pozostałych osób, które były zaangażowane w ratowanie Żydów, powinien przyznać im ten tytuł. Juliusz Kühl nie może go otrzymać, mimo że współtworzył grupę dyplomatów zaangażowanych w akcję ratunkową, ponieważ był Żydem, podobnie jak Israel Chaim Eiss. Dlatego oni z kolei powinni zostać odznaczeni i upamiętnieni przez państwo polskie.
Pana rodzina zbiegła z hitlerowskich Niemiec w ostatniej chwili. Jak wyglądała ich droga?
Moja rodzina pochodzi z Polski, z Galicji. Ojciec Jakob urodził się w Dukli (obecne woj. podkarpackie – red.). Gdy był dzieckiem, w 1912 lub 1913 r. jego rodzice przeprowadzili się z Polski do Monachium. Po 1918 r. mogli wybrać obywatelstwo – wcześniej byli obywatelami Austro-Węgier – i wybrali polski paszport. Rodzice odlecieli z Niemiec w sierpniu 1939 r. ostatnim przedwojennym lotem Lufthansy do Szwajcarii. W Szwajcarii znaleźli schronienie na cały okres wojny. Ja urodziłem się w 1941 r. Dziadek Markus nie zdążył wyjechać i w 1939 r. zginął w Buchenwaldzie. Babcia Mina, wysiedlona do Kowna, została zamordowana dwa lata później.