Przeciętny polski kierowca miesięcznie pokonuje 2000 km i rzadko dostaje mandaty. Innych krytykuje za jazdę na podwójnym gazie, choć przyznaje, że jemu samemu też się to zdarza.
Między innymi takie wnioski można wyciągnąć z badania przeprowadzonego przez Kantar TNS dla Ergo Hestia pt. „Codzienna jazda polskich kierowców”. Okazuje się, że posiadacze prawa jazdy sporo czasu spędzają za kółkiem. Średnia miesięczna wynosi 1958 km. Statystyki podnoszą użytkownicy aut służbowych – w ich przypadku średnia jest o 516 km wyższa. Niemal co trzeci kierowca deklaruje, że jego miesięczny dystans nie przekracza 500 km.
Aż 88 proc. kierowców deklaruje, że w ciągu ostatniego roku nie otrzymało ani jednego mandatu za nadmierną prędkość. Nie oznacza to jednak, że jeżdżą wolno. Raczej trzeba zapytać o skuteczność kontroli – zarówno ze strony policji, jak i systemu fotoradarów. – Wszystkich złapać się nie da. Z innych badań wynika, że nawet ok. 75 proc. kierowców przekracza dozwoloną prędkość – przypomina Andrzej Grzegorczyk ze stowarzyszenia Partnerstwo dla Bezpieczeństwa Drogowego.
Z danych przytaczanych przez Krajową Radę Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego (działającą przy resorcie infrastruktury) wynika, że stopniowo przybywa policjantów kierowanych bezpośrednio do służby na drodze. Na koniec 2016 r. średnio na dobę było ich 3885, podczas gdy jeszcze w 2014 r. – o 405 mniej. W czym więc tkwi problem?
Zdaniem Andrzeja Grzegorczyka polscy kierowcy nauczyli się jeździć w sposób sprytny, a niekoniecznie bezpieczny. – Wiemy, gdzie może stać policja z tzw. suszarkami. Część kierowców kieruje sprawy do sądu, słysząc o mankamentach ręcznych radarów stosowanych przez drogówkę – wylicza. Rośnie też liczba użytkowników nawigacji i aplikacji, w których kierowcy ostrzegają się nawzajem przed kontrolami i radarami.
Sporo przebadanych kierowców nie dochowuje zasad bezpieczeństwa na drodze. Prawie co trzeci przyznaje, że spowodował wypadek lub stłuczkę – zdecydowana większość z nich (62 proc.) przyznała się do jednego takiego zdarzenia z ich winy, aż 27 proc. spowodowało dwie stłuczki lub wypadki, 6 proc. – trzy, 1 proc. – cztery, a 4 proc. ankietowanych – aż pięć.
infa2 / Dziennik Gazeta Prawna
Najwyraźniej to nie powoduje głębszej refleksji wśród kierowców. Wręcz przeciwnie – z badań wyłania się obraz liberalnego nastawienia do kwestii bezpieczeństwa. Większość ankietowanych (57 proc.) uważa, że dopuszczalna prędkość poza terenem zabudowanym powinna zostać podwyższona. Tylko nieco mniej (51 proc.) jest zdania, że przekraczanie prędkości nie jest niczym złym, gdy potrafi się dostosować jazdę do warunków na drodze.
Więcej ostrożności wykazujemy w przypadku terenów zabudowanych – tu już tylko 38 proc. z nas uważa, że dopuszczalna prędkość 50 km/h powinna zostać podwyższona.
Niepokojące jest podejście do spożywania alkoholu. Z jednej strony 94 proc. nie zgadza się ze stwierdzeniem, że można wypić i prowadzić samochód, o ile jedzie się ostrożnie, a zdecydowana większość (82 proc.) jest przeciwna temu, by jazda nawet po spożyciu niewielkiej ilości alkoholu była dozwolona. Sęk w tym, że te deklaracje nie przekładają się na indywidualne zachowania. Ponad jedna czwarta ankietowanych przyznaje, że zdarzyło im się prowadzić na podwójnym gazie. Jeszcze więcej (43 proc.) zaliczyło jazdę na kacu. Niepokojące jest pogorszenie wyników. W ramach tych samych badań, przeprowadzonych w 2015 r., do jazdy po pijanemu przyznała się jedna piąta kierowców, a do jazdy na kacu – jedna trzecia.
Psycholog transportu Andrzej Markowski zwraca uwagę na paradoksalnie pozytywny aspekt tego zjawiska. – Im więcej osób przyznaje się do tego typu zachowań, tym większa jest świadomość tego, jakie skutki wywołuje alkohol w naszym organizmie. I tym większa szansa, że tych zachowań nie będą powtarzać w przyszłości. Z moich doświadczeń zawodowych wynika, że co najwyżej jedna piąta osób przyłapanych na jeździe na podwójnym gazie to osoby mające problem alkoholowy – mówi nam specjalista.
Jednocześnie radzi, by ostrożnie podchodzić do publikowanych badań. – Z tegorocznej edycji „Europejskiego Barometru Odpowiedzialnej Jazdy”, badania przeprowadzonego w 12 krajach europejskich, wynikało np. że aż 28 proc. Greków przyznało się do prowadzenia po spożyciu alkoholu, 26 proc. Belgów, 17 proc. Francuzów i... zaledwie 4 proc. Polaków. To uplasowało nas na końcu zestawienia, na równi ze Szwedami czy Anglikami. – Trudno więc uogólniać, że jesteśmy krajem zalkoholizowanych kierowców. Tym bardziej że w wielu państwach europejskich obowiązują wyższe limity dopuszczalnej ilości alkoholu we krwi – zwraca uwagę Markowski.
Szczęśliwie dysonans pomiędzy deklarowanymi postawami a faktycznymi zachowaniami nie przekłada się na większą liczbę wypadków po spożyciu wyskokowych trunków. Z policyjnych danych wynika, że w 2016 r. użytkownicy dróg (kierujący, piesi, pasażerowie) będący pod działaniem alkoholu uczestniczyli w 2967 wypadkach (prawie 9 proc. wszystkich), w których śmierć poniosły 383 osoby (niemal 13 proc. ogółu zabitych). W porównaniu z rokiem 2015 liczba wypadków była mniejsza o 161, a zabitych – o 24.
Polisy będą zależały od tego, jak jeździmy, a nie czym
Samochód jest tylko narzędziem. To, czy z wygodnego i szybkiego środka transportu przemieni się w śmiercionośną broń, w dużej mierze zależy od tego, kto siedzi za kółkiem. Powoli zaczyna być to uwzględniane przez firmy ubezpieczeniowe. Wprowadzają one na rynek polisy, w których wysokość składki jest uzależniona od stylu jazdy kierującego.
Im bardziej agresywnie jeździ kierowca, tym większe ryzyko wystąpienia szkody. I odwrotnie – im ostrożniejszy kierowca, tym mniejsze zagrożenie, że spowoduje kolizję czy wypadek. A to może się przełożyć na niższą cenę polisy. Teoretycznie, rozsądnie jeżdżący kierowca, mający „czystą kartę” już teraz powinien mniej wydawać na ubezpieczenie. Jednak tradycyjny sposób szacowania ryzyka sprawia, że nie może skorzystać z premii za styl jazdy, bo znajduje się w statystycznie bardziej szkodowej grupie. Dotyczy to szczególnie młodych kierowców czy osób, które są objęte wyższą składką ze względu na rodzaj pojazdu, jakim jeżdżą, albo miejsce zamieszkania.
Infografika / Dziennik Gazeta Prawna
Aż dwie trzecie młodych kierowców jest zainteresowanych ubezpieczeniem, którego wysokość jest uzależniona od stylu jazdy – wynika z badań Ubezpieczeniowego Funduszu Gwarancyjnego. Zawarcie takiej umowy wymaga zgody kierowcy na monitorowanie zachowania na drodze. Wykorzystuje się do tego albo urządzenie montowane w samochodzie, albo dane z aplikacji na telefon. – Telefon jest w stanie dostarczyć bardzo dużo informacji, nie tylko, z jaką średnią prędkością porusza się jego posiadacz. Dostarcza danych o zmienności prędkości i relatywnej prędkości do ograniczeń, jak i do innych pojazdów. Nowoczesne smartfony są wyposażone w czujniki, dzięki którym dokładnie wiadomo, jakie przeciążenia działają na urządzenie. A to pozwala np. określić, jakie manewry wykonuje kierowca podczas jazdy – mówi Witold Jaworski z firmy YU! oferującej ubezpieczenie Pay How YU! Drive (płać jak jeździsz), w którym dane o stylu jazdy kierowcy są analizowane przy współpracy z popularną aplikacją Yanosik.
Wykorzystanie aplikacji pozwala na pozyskanie danych o tym, czy kierowca np. przekracza dozwoloną prędkość, czy jeździ agresywnie, czy częściej porusza się po autostradach, czy po mało uczęszczanych drogach. W ten sposób polisa może być skrojona pod konkretnego klienta. – Okazuje się, że styl jazdy mówi dużo więcej o kierowcy niż marka pojazdu, a nawet historia jego szkodowości – dodaje Witold Jaworski.
Zyskać na takim ubezpieczeniu mogą tylko kierowcy, którzy jeżdżą odpowiedzialnie. Niemniej jednak z badania Codzienna jazda polskich kierowców 2017, zrealizowanego dla Ergo Hestia, wynika, że 88 proc. kierowców, którzy wzięli w nim udział, uważa, iż uzależnienie ceny ubezpieczenia od stylu jazdy wpłynie na poprawę bezpieczeństwa na drogach, a 68 proc. respondentów jest zdania, że dzięki temu będą płacić mniej. Z drugiej strony 62 proc. badanych obawia się, że dane o wykorzystywaniu auta zostaną przekazane innej firmie, a 48 proc. – że zostaną one przekazane policji, która wykorzysta je np. do nakładania grzywien za przekroczenie prędkości.
– Gdyby okazało się, że jakaś firma ubezpieczeniowa przekazuje tego typu dane innym firmom lub instytucjom, byłby to jej koniec. Natomiast gdyby policja miała pomysł na wykorzystywanie informacji, które zbierają o nas telefony, do czego nie ma żadnych podstaw prawnych, to wystarczyłoby, by zwróciła się o nie do operatorów komórkowych. Trudno mi to sobie jednak wyobrazić, szczególnie udowodnienie, kto prowadził pojazd – uspokaja Witold Jaworski.
Jak przyznaje Marcin Tarczyński z Polskiej Izby Ubezpieczeń, rynek polis, w których składka zależy od stylu jazdy, dopiero raczkuje, ale będzie się rozwijał. – Ubezpieczyciele zawsze będą poszukiwać sposobu, by jak najdokładniej szacować ryzyko, a ten sposób w większym stopniu niż na historii szkodowości bazuje na zachowaniu kierowcy w czasie rzeczywistym. Dla niektórych kierowców stworzy to szanse na niższe stawki.