Równie kontrowersyjny biznesmen, co polityk. Andrej Babisz. Nowy czeski premier. Najprawdopodobniej.
Magazyn 4.08 / Dziennik Gazeta Prawna/Inne
W co była ubrana panna młoda? Kto był na weselu? Jaki wyglądał pierwszy pocałunek pary? – czeskie media od tygodni prześcigają się w relacjonowaniu ślubnych perypetii jednego z najbogatszych Czechów, byłego ministra finansów i czarnego konia zbliżających się wyborów parlamentarnych. Eksperci nie mają wątpliwości, że wystawny ślub na trzy miesiące przed głosowaniem to kolejne mistrzowskie pociągnięcie 62-letniego Andreja Babisza, uznawanego za pewnego kandydata do fotela premiera.
Dzięki ślubowi z wieloletnią partnerką Moniką udało mu się upiec trzy pieczenie na jednym ogniu. Po pierwsze – zaczął kampanię wyborczą (przygotowania do ślubu i samą imprezę można było śledzić w internecie, a pikantne szczegóły relacjonowały nie tylko tabloidy, ale również poważniejsze gazety). Po drugie – odwrócił uwagę od mniej wygodnych wiadomości na swój temat (artykuły o sejmowej komisji śledczej badającej udział Babisza w dostępie do tajnych dokumentów policyjnych przykryły wiadomości o cenie sukni ślubnej panny młodej i francuskim pocałunku pary). I po trzecie – zapewnił sobie możliwość „załatwienia” niewygodnej politycznie sytuacji majątkowej. Teraz część biznesu będzie mógł przepisać na żonę.
Jak Arystoteles
Historia Babisza porównywana jest do tej Donalda Trumpa czy Silvio Berlusconiego. Bogacz przebił się do polityki niecałe cztery lata temu, zaskakując wszystkich politycznych komentatorów – jeszcze na miesiące przed wyborami sondaże dawały jego partii ANO (skrót od: Akcja Niezadowolonych Obywateli – tworzy czeskie TAK) niecałe 5 proc. szans. Ostatecznie otrzymał aż 18 proc. poparcia, które zapewniło mu nie tylko silną pozycję w sejmie, ale i udział w koalicji. Kilka miesięcy później Babisz został pierwszym wicepremierem i ministrem finansów.
Dziś – mimo utraty stanowiska w rządzie, podejrzeń o unikanie płacenia podatków i wykorzystywanie stanowiska „głównego księgowego” w państwie do dotowania własnych firm, a także wpływania na media – poparcia nie traci. Jeszcze w kwietniu należał do najbardziej popularnych polityków z niemal 60-proc. wynikiem. Sondaż przeprowadzono już po tym, kiedy wyszło na jaw kilka afer z jego udziałem. Badania opinii publicznej sprzed kilku dni zaś pokazują, że w jesiennych wyborach parlamentarnych ANO może liczyć na niemal 30 proc. głosów. Na drugim miejscu znajduje się partia komunistyczna, którą popiera dwukrotnie mniej wyborców.
Choć błyskawiczna polityczna kariera Babisza wywołała niemałą sensację, jego osoby nie trzeba było nikomu przedstawiać. Nazwisko miliardera jest Czechom znane od lat. Według ostatniego rankingu „Forbesa” zajął 564. miejsce w grupie najbogatszych ludzi świata, z majątkiem 3,3 mld dol. (prawie tyle samo co Trump). Jego wpływ na rzeczywistość jest ogromny – dziś Czesi właściwie nie mogą zrobić kroku, żeby nie natknąć się na jedną z babiszowych marek. Jak pisali dziennikarze tygodnika „Respekt”, supermarkety są pełne jego produktów od pieczywa przez mięso po jogurty i mleko, na stacjach benzynowych tankuje się jego biopaliwa, jego nawozy należą do najpopularniejszych w rolnictwie, chorzy leczą się w należących do niego klinikach, w budowlance wykorzystuje się drzewo z jego lasów, a ten, kto chciałby odpocząć po pracy, może sięgnąć po jego gazety czy posłuchać jego radia. Andrej Babisz (z pochodzenia Słowak) jest właścicielem holdingu Agrofert, w skład którego wchodzi ponad 250 firm, przede wszystkim działających w przemyśle chemicznym, spożywczym i rolnictwie. Jest też potentatem na rynku medialnym: jako właściciel domu mediowego MAFRA posiada dwie najpoczytniejsze gazety i radio, a także telewizję muzyczną.
Według komentatorów biznesowe dokonania Babisza powodują konflikt interesów z jego pozycją w rządzie. Problem uwypuklił się, kiedy obejmował stanowisko ministra finansów. On sam przekonywał, że tylko dzięki temu, że jest bogaty, mógł sobie pozwolić na zaangażowanie się w politykę dla idei, a nie dla zarobków. – Całe życie byłem skupiony na sobie, teraz chcę zrobić coś dla społeczeństwa – przekonywał. Chętnie powołując się przy tym na Arystotelesa, który mówił, że do polityki powinni przychodzić ludzie, którzy osiągnęli sukces na innym polu.
Zdaniem części czeskich ekspertów rzeczywistość jest jednak trochę inna niż ta, którą kreuje biznesmen.
Oligarcha, który pomnaża majątek
Opozycja i media zarzucają Babiszowi wykorzystywanie pozycji politycznej do promowania własnego biznesu – kiedy był ministrem finansów wpływał m.in. na dotacje zasilające przemysł czy rolnictwo. W efekcie najczęściej korzystały na nich firmy ministra. Z danych z lat 2009–2015 wynika, że firmy należące do Agrofertu zyskały 1,6 mld koron (ok. 240 mln zł) z funduszy strukturalnych. Dzięki wsparciu dla rozwoju rolnictwa kolejne spółki uzyskały dalszych 2,9 mld koron (ok. 270 mlz zł). Dopłaty mogą być jeszcze większe, bo dane nie obejmują lat 2015–2016. Jednym z najbardziej kontrowersyjnych przykładów mieszania polityki i biznesu była sprawa hotelu Bocianie Gniazdo, na którego budowę Babisz otrzymał 50 mln koron unijnej dotacji. Ponieważ nie mógł przyznać jej sam sobie, właścicielem obiektu na krótki czas została grupa zaprzyjaźnionych z nim prawników.
Już jako wpływowy polityk prowadził również skuteczny czarny PR przeciw polskim produktom spożywczym, które są dla niego konkurencją. Słynne było jego wystąpienie w telewizji, podczas którego odmówił skosztowania polskiej kiełbasy – przekonując, że „takiego g...a jadł nie będzie”. W grudniu 2014 r. wyszło na jaw, że czeski sanepid otrzymał od niego specjalne wytyczne nakazujące nadzwyczajne kontrole produktów z Polski.
Jednak ani razu nie złapano Babisza za rękę na łamaniu przepisów, wszystko jest transparentne, choć na granicy prawa. Sprawą Bocianiego Gniazda zajęły się co prawda OLAF (Europejski Urząd ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych) oraz czeska policja. Jednak wyniki śledztwa, które miały być już w marcu, poznamy dopiero po wyborach.
Ostatecznie Babisz stracił stanowisko w rządzie z powodu sprawy sięgającej czasów sprzed jego wejścia w politykę. Chodziło o unikanie płacenia podatków – w 2012 r. Babisz za 1,5 mld koron (235 mln zł) kupił jednokoronowe obligacje wyemitowane przez Agrofert ze stawką odsetkową 6 proc. Dzięki temu uniknął opodatkowania dywidendy, które wyniosłoby ok. 90 mln koron (ok.14,5 mln zł). Wykorzystał lukę prawną, dzięki której właściciele jednokoronowych obligacji nie musieli od zysku płacić podatków.
Teraz z jednej strony musi się bronić przed oskarżeniami, że chciał oszukać państwo, z drugiej przekonująco odpowiedzieć na pytanie – skąd miał takie pieniądze? Dziennikarze tygodnika „Echo” wyliczyli, że gdyby nawet nie jadł i nie pił, to odliczając koszty, które pochłonęły inwestycje, nie miałby za co kupić obligacji. Kluczowe jest pytanie, czy był to manewr w celu uniknięcia płacenia podatków i własnego wzbogacenia się, czy też, jak udowadniał Babisz, w celu zainwestowania w dalszy rozwój firmy. Sprawą zajął się policyjny wydział ds. zorganizowanej przestępczości.
Po nagłośnieniu premier zażądał od Babisza wyjaśnień, a następnie zwrócił się do prezydenta o jego odwołanie. Milosz Zeman, który jakiś czas temu stworzył z Babiszem nieformalną koalicję, długo nie chciał się na to zgodzić. Ostatecznie – po tym, jak premier zagroził, że sprawa trafi przed Trybunał Konstytucyjny – ministra odwołał. Na jego miejsce powołał innego członka partii ANO, którego Babisz wskazał jako następcę.
Jednak trudno mówić, żeby czeski miliarder odchodził w niesławie. Prezydent, odwołując go, zapewniał społeczeństwo, że to najlepszy minister finansów, że żadnemu z poprzedników nie udało się osiągnąć tyle, co Babiszowi i że cała sytuacja jest efektem zawiści innych polityków.
Telefon na biurko
Jednak nie tylko kwestie finansowe budzą kontrowersje. Kolejnym punktem jest wpływ byłego wicepremiera na media. W czasie kiedy premier żądał od niego wyjaśnień, do sieci wypłynęły nagrania ze spotkań Babisza z reporterem dziennika „Mlada fronta Dnes” (MFD). Dziennikarz pracujący w gazecie należącej do miliardera pokazywał politykowi tajne akta spraw prowadzonych przez policję, które mogłyby zaszkodzić politycznym konkurentom Babisza. Na nagraniu słychać, jak ówczesny wicepremier sugeruje, że najlepiej byłoby je wypuścić tuż przed wyborami.
Konflikt interesów – medialnych i biznesowych – ma ukrócić wprowadzone ponad rok temu prawo, które zakazuje ministrom posiadania firmy, ubiegania się o zamówienia czy dotacje publiczne. Nowe prawo przyjęło się jako lex Babisz, ale biznesmen niewiele sobie z tego robi. Już ogłosił, że firmę przekaże w ręce specjalnego funduszu powierniczego, nad którym będzie sprawował kontrolę. A poza tym może większość przepisać na żonę Monikę.
Choć sprawa może się skomplikować, bo w Komisji Europejskiej trwają prace nad przepisami mające ograniczyć możliwość otrzymywania dotacji przez europejskie firmy, które w jakiś sposób są powiązane z aktywnymi politykami. I nie chodzi tylko o powiązanie formalne, ale także o biznesy należące do rodziny, a nawet osób zaprzyjaźnionych.
Euro? Nie, dziękuję
Na czym zatem polega siła Andreja Babisza i tak duże poparcie społeczeństwa? Populizm, pracowitość i dobry PR.
Babisz nie ma jasnego programu politycznego. Do wyborów szedł z hasłem walki z korupcją (co się sprawdziło tym bardziej, że z powodu afer korupcyjnych poprzedniego rządu doszło do przedterminowych wyborów). Babisz hasło to powtarza jak mantrę podczas wywiadów, spotkań z wyborcami i wystąpień sejmowych. – Z polityki nie odejdę, muszę walczyć z korupcyjną hydrą – krzyczał podczas posiedzenia sejmowego zwołanego po ukazaniu się w sieci nagrań. Często też podkreśla, że nie jest politykiem, tylko przyszedł naprawiać to, co politycy zepsuli. „To wy – skorumpowana prawica – zmusiliście mnie, żebym został politykiem”. To przekaz, który trafia do wyborców.
Jego partia ma – teoretycznie – profil centroprawicowy. Jednak kiedy z czasem zaczął tracić poparcie młodych oraz przedsiębiorców (szczególnie po tym, gdy jako szef resortu finansów wprowadził obowiązkowy elektroniczny paragon połączony z centralną bazą prowadzoną przez ministerstwo finansów), a zaczął zdobywać głosy starszych i biedniejszej części obywateli, zmieniła się także jego retoryka. Widoczne to było chociażby w tym, jak zmieniały się jego opinie na temat UE. Jeszcze w 2013 r. mówił, że Czechy powinny przyjąć euro, dwa lata później przekonywał, że być może w tej sprawie powinno być ogłoszone referendum, aby ostatecznie w 2017 r. oznajmić, że Czesi nie potrzebują europejskiej waluty. Tłumaczył, że „strefa euro jest bankrutem” i że w celu walki o suwerenność trzeba zachować niezależną czeską walutę i banki. Czyli to, co uważa większość społeczeństwa.
Antyeuropejską narrację również widać przy poglądach na temat uchodźców („Nikt nie będzie nam mówił, kto ma mieszkać w naszym kraju”). Także stosunek do Putina i polityki rosyjskiej jest konformistyczny (m.in. negował zasadność wprowadzania sankcji gospodarczych wobec Rosji po aneksji Krymu).
Z drugiej strony ceniony jest za pracowitość. Jego bogactwo aż tak nie razi, bo konsekwentnie buduje wizerunek człowieka, który dorobił się majątku od zera. I który dzięki wyczuciu biznesowemu, umiejętności poruszania się w rzeczywistości prawnej i wykorzystywaniu sprzyjających okoliczności zbudował biznesowe imperium.
Pracę rozpoczął w latach 80. w firmie chemicznej Petrimex w centrali handlu zagranicznego i wyjechał m.in. do Maroka. Z tego czasu pojawiły się dokumenty świadczące o współpracy z tajnymi służbami. Sąd go uniewinnił, orzekając, że był nieświadomym współpracownikiem – tak się bronił Babisz, potwierdzili to prowadzący go agenci. Na początku lat 90. wykorzystał dziki kapitalizm i prywatyzację. Od 1994 r. skupował kolejne firmy, tworząc Agrofert, by w końcu osiągnąć pozycję jednego z najbogatszych osób w regionie.
I choć zarzuca mu się, że wykorzystał dziką prywatyzację do wykupowania państwowych firm po całkiem wygodnych cenach, to jednak nikt mu nie wykazał łamania prawa (choć jednym z przewijających się tropów jest to, że w latach 1997–98 mógł przez spółkę w Panamie finansować ówczesną partię socjaldemokratyczną z obecnym prezydentem Miloszem Zemanem w roli premiera, czemu zawdzięczał przejmowanie państwowych firm. Jednak Babisz i Zeman zaprzeczają tym oskarżeniom).
Nie wszystkie przejęcia dokonano z sukcesem – na początku XXI w. zawarł tajną umowę, dzięki której po zakupie przez PKN Orlen czeskiego Unipetrolu polska spółka miała przekazać Agrofertowi część Unipetrolu. Ostatecznie Orlen wolał zapłacić kary umowne i nie oddał nic firmie Babisza. Od lat walczy on w sądach z Orlenem, żądając ok. 3 mld zł odszkodowania za niedotrzymanie umowy. Bezskutecznie.
To go jednak nie zniechęciło do szukania w Polsce pola do rozwoju biznesu. W lipcu, jak pisał „Puls Biznesu”, otrzymał zgodę czeskiego Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów na przejęcie polskiej firmy zajmującej się przerobem benzolu koksowniczego – Petrochemii-Blachowni.
Pączki w metrze
Za jego sukcesem stoi też świetny PR. Dzięki temu, choć jest miliarderem, utrzymuje wizerunek osoby, która jest blisko ludzi. Jeździ po kraju, spotyka się, ściska rękę, rozmawia i przekonuje, że on jeden mówi to, co inni myślą. Zachowuje się niekonwencjonalnie, przemawia w prosty sposób i przekonuje, że on jest od tego, żeby działać. A nie gadać.
Podczas kampanii wyborczej w 2013 r. przez cały prawie dzień rozdawał pączki na stacji metra, a na YouTubie można obejrzeć filmik, na którym żebrakowi wciska do ręki 5 tys. koron (800 zł), żeby poszedł na kawę. Kiedy zaś został odwołany z funkcji ministra finansów, zaprosił Czechów na spotkanie przy praskim zoo. Informację o tym zamieścił na swoim profilu facebookowym. „Wyrzucili mnie, ale mogę przynajmniej z wami porozmawiać” – mówił podczas spotkań.
Na początku maja zaś – kiedy premier zażądał dymisji – we wszystkich czeskich dziennikach pojawiła się całostronicowa reklama. Na czytelników spoglądał Babisz z zaklejonymi taśmą ustami z hasłem „Dlaczego?”. Podpis pod zdjęciem sugerował, że premier chce się go pozbyć, bo ten po prostu za wiele wie. Dzień przed wypuszczeniem reklamy pokazał ją na Facebooku, pytając, co o niej sądzą jego fani. Została podana dalej niemal półtora tysiąca razy i polubiło ją ok. 2 tys. osób.
Eksperci przekonują, że umiejętności Babisza mogą doprowadzić go do przejęcia władzy w Czechach. Erik Tabery, redaktor naczelny tygodnika „Respekt”, przekonuje, że największym zagrożeniem jest paradoksalnie to, że Babisz wcale nie przyszedł kraść, ale że jego marzeniem jest zostanie ojcem narodu. Nagrodą dla niego nie będzie zysk finansowy, tylko władza. „Po wyborach możemy znaleźć się w sytuacji, w której jedna osoba będzie miała taką władzę, jakiej od 1989 r. nikt u nas nie miał” – ostrzega czeski publicysta.