Amerykańscy seniorzy właśnie odkryli, że emerytury nie wystarczają na życie i opiekę medyczną, a państwo nie robi nic, by im pomóc.
Magazyn 4.08 / Dziennik Gazeta Prawna/Inne
Emeryt w podróży to jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli USA. Kolorowa koszulka polo, szorty, wygodne adidasy i podciągnięte do połowy łydek skarpety (ubierają się tak zarówno mężczyźni, jak i kobiety) – z nikim nie można go pomylić. Do tego zadowolony z życia. Nieco naiwny, ale życzliwy. Oraz – przede wszystkim – nienarzekający na brak gotówki. Pożądany gość hoteli, restauracji i pasażer taksówek, bo nikt nie zostawia tak dużych napiwków jak on.
Stereotyp, że każdy starszy Amerykanin musi być zamożny, dodatkowo wzmacnia przekonanie, że tylko w USA – dzięki ciężkiej i uczciwej pracy, której owoce łatwo pomnożyć – można mieć spokojną starość. Oczywiście umilaną podróżami – i to po świecie. A jeśli ktoś nie czuje takiej potrzeby, to po własnym, rozległym kraju w domu na kółkach. To za sprawą emerytów w powojennych Stanach wybuchła moda na kampery. W zdecydowanej większości reklam tych pojazdów bohaterami spotów do dziś są osoby starsze. A wyniki sprzedaży aut przez dziesięciolecia były niezmienne: 80 proc. nabywców to osoby z przedziału wiekowego 50–64 lata.
Ale wiele wskazuje na to, że te czasy dobiegają końca. – Kto chce w kamperowym biznesie przetrwać, musi szybko zmienić adresata marketingu – mówił w ubiegłym roku szef Recreation Vehicle Industry Association. Po kilku latach zbierania danych stało się jasne, że choć kamperowa branża ma się świetnie, to do przodu pchają ją już nie emeryci, ale 35–44-latkowie. Którzy w niepewnych gospodarczo czasach usiłują zjeść ciastko – wyjechać z rodziną na wakacje, a jednocześnie zostawić go jak najwięcej na talerzu – czyli maksymalnie ograniczyć koszty podróży.
A emeryt coraz częściej zostaje w domu. Bo nie stać go już na kampera i podróże. Właśnie odkrył, że emerytura nie wystarcza na życie i opiekę medyczną, a państwo nie robi nic, by pomóc.
Sami bankruci
Z danych National Bureau of Economic Research wynika, że już prawie połowa Amerykanów umiera bez grosza przy duszy, a jedna trzecia w chwili śmierci ma na kontach mniej niż 1 tys. dol. oszczędności. W przypadku nagłej potrzeby losowej – jak choroba i wypadek – nie byliby w stanie jej finansowo sprostać. Jeśli weźmiemy pod uwagę wartość majątku emerytów – domu, mieszkania, samochodu czy innych dóbr nabytych – to sytuacja przedstawia się nieco lepiej. Ale tylko nieco. Ledwie połowa seniorów, po odliczeniu kredytów i długów, może się wykazać „majątkiem” w wysokości 10 tys. dol. Choć potrzeby starszych ludzi są mniejsze niż młodych, to eksperci przypominają, że aby w spokoju – ciała i ducha – przeżyć w USA jesień życia, miesięczny dochód powinien stanowić minimum dwie trzecie wcześniejszych zarobków. Tymczasem rządowa emerytura Social Security już od dawna takiego progu nie zapewnia. Konieczny jest dochód z innych filarów. Tych jednak u amerykańskiego seniora brak. Amerykanie są światowymi liderami w życiu na kredyt. Z raportu portalu GoBankingRates.com z 2015 r. wynika, że aż 70 proc. Amerykanów w wieku 19–64 lata ma na koncie mniej niż 1000 dol., z czego 34 proc. nie ma żadnych oszczędności. Z kolei Departament Handlu dodaje, że na kontach oszczędnościowych Amerykanie odkładają dziś ledwie 3,9 proc. swojego rozporządzalnego dochodu. W 1975 r. było to 17 proc.
To „życie na bieżąco” tłumaczy brak odpowiedniego zabezpieczenia na starość. Ale prawdziwą przyczyną pogarszającej się sytuacji seniorów jest wypadkowa rozwiązań systemowych oraz specyficznej amerykańskiej mentalności, która mimo zmieniających się realiów społecznych oraz cywilizacyjnych ze ślepym zacięciem broni przestarzałych rozwiązań. Jednym z nich jest założenie, że tak jak 100 lat temu, tak i dzisiaj jednostka jest w stanie zaspokoić wszystkie swoje potrzeby bez pomocy rządu. Choć więc rządowa ubezpieczalnia Social Security ma coraz mniej pieniędzy, a wysokość emerytur coraz bardziej spada, hasło „ręce precz od moich podatków” skutecznie blokuje inicjatywy podniesienia składki emerytalnej.
Mizernie prezentuje się również rynek alternatywnych emerytalnych funduszy oszczędnościowych. Ostatnim znaczącym działaniem było uruchomienie przed 30 laty programu 401(k) – pracownicy zyskali konta, na które mogli odkładać część zarobków, nim zostaną one opodatkowane, a pracodawcy mogli się do ich emerytalnych składek dorzucać. I nawet chętnie to robili – gwarancja udziału w programie 401(k) była bonusem zachęcającym do zatrudnienia się w tej czy innej firmie, tak jak dziś karnet na siłownię.
Jednak postępująca globalizacja wymuszająca cięcie kosztów i kolejne załamania gospodarcze sprawiły, że pracodawcy zaczęli się z tego programu wycofywać. – I już tylko połowa pracujących Amerykanów ma dostęp do programu emerytalnego za pośrednictwem swojej firmy. Ten stan można by oczywiście szybko naprawić, np. poprzez wprowadzenie automatycznych, podobnych do tych, jakie obowiązują w Wielkiej Brytanii, planów. Niestety taka legislacja jest w Ameryce nie do przepchnięcia. Za bardzo „pachnie socjalizmem” – wyjaśnia Geoffrey Sanzenbacher, ekonomista w Centrum Badań Emerytalnych przy Boston College z Newton w Massachusetts.
Studenckie długi
Na pogarszającą się kondycję finansową amerykańskich emerytów ma ogromny wpływ jeszcze jeden czynnik. To dług studencki. Z danych Fedu za 2015 r. wynika, że zadłużenie amerykańskich seniorów na rzecz nauki wzrosło w ostatniej dekadzie aż czterokrotnie – z 43 mld do 183 mld dol., a oni sami są najszybciej rosnącą grupą pożyczkobiorców w całym segmencie tego typu pożyczek.
Przyczyn tego stanu rzeczy jest kilka. Po pierwsze – coraz wyższe czesne, któremu nie sposób studentowi sprostać samemu, nawet jeśli podejmie pracę zarobkową. To powoduje, że coraz więcej rodzin bierze pożyczki dzieci na siebie, zastawiając pod nie nieruchomości i oszczędności emerytalne. Zdaniem Biura Ochrony Praw Konsumenta aż 68 proc. emerytów finansuje w ten sposób edukację swoich dzieci bądź wnuków. Po drugie – spłacają uczelniany dług, jaki zaciągnęli w dorosłym życiu w związku ze zmianą profesji.
Ten studencki dług seniorów to wynik kampanii kolejnych amerykańskich rządów. Gdy komputerowa i internetowa rewolucja zaczęła zmieniać świat, Waszyngton rozpoczął akcję propagandową nawołującą społeczeństwo do inwestowania w dalszą edukację. Miał być to jedyny skuteczny środek chroniący przed bezrobociem. Począwszy od Billa Clintona, wszyscy prezydenci uczynili z uniwersyteckiego dyplomu najważniejszą wartość i cnotę, do jakiej może aspirować człowiek współczesny. W czasach recesji powrót na uniwersytet stał się dla wielu bezrobotnych Amerykanów jedynym światełkiem w tunelu. Między 2007 a 2011 r. liczba studentów w wieku 40–64 lata podskoczyła o 25 proc. Średnia wysokość długu w tym przedziale wiekowym wzrosła jednocześnie o 70 proc., do ok. 30 tys. dol. na głowę w chwili obecnej.
Jakie są szanse, że emeryci swoje należności spłacą? Bez wątpienia dużo mniejsze niż u ludzi młodych z perspektywami zawodowymi. Jakie są szanse, że udzielanie wysokich pożyczek ludziom w starszym wieku ostatecznie przekreśli ich szanse na godziwe życie na emeryturze? Tym większe, im większy apetyt rządu na dojenie każdego seniora, który nawinie mu się pod rękę. Brzmi to kuriozalnie, ale emeryt ze sznurem studenckiej pożyczki wokół szyi jest dla Waszyngtonu wyjątkowo atrakcyjnym dłużnikiem. Bo tylko rząd ma prawo, z którego zresztą skrupulatnie korzysta, ściągać z emerytury do 15 proc. jej miesięcznej wysokości na spłatę studenckiej pożyczki.
Sprawa to tym bardziej kuriozalna, że prawo takie nie przysługuje instytucjom prywatnym. Najbardziej prominentną krytyczką tego ustawodawstwa jest znana demokratyczna senator Elizabeth Warren. „Podczas gdy reszta świata zajęta jest reformami, by w zmieniających się realiach demograficznych zapewnić seniorom godziwą starość, Ameryka przeciwnie, zachowuje się wobec swoich seniorów jak drapieżca bez sumienia, świadomie spychając ich w ubóstwo” – grzmi przy każdej okazji.
Jak więc amerykańscy seniorzy odpowiadają na zmieniające się realia? Ci, którzy są w dobrym zdrowiu, kontynuują pracę i po prostu zapominają o jakiejkolwiek emeryturze. Według ubiegłorocznego raportu Biura Statystyki Pracy aktywnych zawodowo jest dzisiaj prawie 20 proc. osób powyżej 65. roku życia, więcej niż kiedykolwiek od 1900 r. – czyli od momentu, gdy tego typu statystykę zaczęto prowadzić. Od początku nowego tysiąclecia ten trend cały czas się umacnia.
Nie wiadomo tylko, czy zawodowa aktywność seniorów to dla gospodarki błogosławieństwo. Zdecydowana większość emerytów podejmuje pracę w wymiarze godzinowym lub na pół etatu, najczęściej lądując w sektorze handlowo-usługowym na pozycjach z kategorii entry-level, czyli wymagających najniższych kwalifikacji. Takie miejsca pracy w dzisiejszej ekonomii tradycyjnie rezerwowane są dla ludzi młodych, stawiających dopiero pierwsze kroki na rynku, nierzadko łączących tego typu zarobkowanie z edukacją. Aktywni zawodowo emeryci stanowią więc dla tej grupy naturalne zagrożenie, tym bardziej że współczesny pracodawca zorientowany na maksymalne oszczędności chętniej wybierze seniora, na którego nie musi dodatkowo łożyć. Ubezpieczenie medyczne, w przeciwieństwie do człowieka młodego, ma przecież emeryt zagwarantowane przez federalną ubezpieczalnię Medicare.
Emigracja na starość
Duchowi spadkobiercy Jeffersona, Franklina i Adamsa nie byliby jednak sobą, gdyby nie usiłowali realizować swoich marzeń mimo wszelkich niedogodności i przeszkód. Skoro perspektywa starości we własnym kraju nie wygląda różowo, to dlaczego nie zdecydować się na emigrację? Z danych departamentu Social Security Administration od 2005 r. liczba amerykańskich emerytów ekspatów podwoiła się. Rząd wysyła dziś za granicę prawie 400 tys. emerytur. Preferowane kraje docelowe to najbliżsi sąsiedzi: Kanada i Meksyk, ale na popularności szybko zyskują także Ekwador, Kostaryka, Nikaragua i Dominikana. We wszystkich tych krajach amerykański senior dysponujący tysiącem dolarów miesięcznie (średnia wypłata Social Security) może wieść spokojne życie klasy średniej, a nadto mieć dostęp to powszechnej ubezpieczalni medycznej, której koszty to ułamek tego, co trzeba płacić za usługi medyczne w USA, nawet jeśli ma się ubezpieczenie.
Choć to smutny paradoks, seniorzy, którzy decydują się na spędzenie emerytury za granicą, twierdzą, że tylko w ten sposób udaje im się poczuć ów amerykański sen, za którym w ojczyźnie próżno dziś zwykłemu człowiekowi gonić. Gdy w ubiegłym roku portal TheBestPlacestoRetire (Najlepsze miejsca na emeryturę) zapytał tę grupę, co ceni sobie w swojej zagranicznej emeryturze najbardziej, odpowiedzieli, że... możliwość odtworzenia klimatu życia z lat 50. i 60. w Ameryce, z czasów ich młodości – życia z poczuciem silnej tożsamości lokalnej, mniej materialistycznego i o wiele mniej stresującego niż to, czego doświadczali w ojczyźnie. Aż 85 proc. stwierdziło, że nigdy nie czuli się bardziej szczęśliwi oraz spełnieni.
Demografii nie da się oszukać i niedługo, w związku z masowym przechodzeniem na emeryturę najliczniejszego powojennego pokolenia, USA staną się krajem starych ludzi. Czy bogata Ameryka zmieni się w bogaty kraj biedaków?
– Żyjemy dłużej, to życie kosztuje nas coraz więcej, a Social Security nie tylko oferuje coraz mniej, ale za 20 lat może zbankrutować. Jeśli nie zdecydujemy się na drastyczne reformy, za chwilę będziemy mieli do czynienia z wielką częścią populacji pchanej w ubóstwo, zmuszonej do dużego ograniczenia konsumpcji. Coraz więcej z nas będzie uzależnionych od rządowej pomocy, tymczasem Waszyngton właśnie zabiera się za kolejne cięcia w budżecie. Zdumiewające, że nie prowadzimy na ten temat narodowej debaty, nie mierzymy się z problemem, w jaki sposób sytuacja ta zaważy na stanie całej naszej gospodarki. Obawiam się, że będzie musiało dojść do katastrofy, zanim przejrzymy na oczy i zaczniemy działać – podsumowuje Geoffrey Sanzenbacher.