- Sądzę, że została przez niego przekroczona granica godności, bo sprzedawanie swoich kolegów za pieniądze, by zapewnić bezpieczeństwo sobie i rodzinie jeszcze da się jakoś wytłumaczyć i rozgrzeszać. Natomiast nie da się rozgrzeszać sprzedawania kolegów po to, by kupować sobie wygodne i dobre życie - mówi w wywiadzie dla DGP o Lechu Wałęsie senator Jan Rulewski.
Magdalena i Maksymilian Rigamonti w Dzienniku Gazecie Prawnej / Dziennik Gazeta Prawna

Ilu was jest?

Kogo? Polityków?

Nie, opozycjonistów.

Tych antypisowskich?

Nie, takich jak pan.

A, pani mówi o opozycji antykomunistycznej. Ona się dzieli na fundamentalną...

To pan.

Kiedy zacząłem coś rozumieć, to od razu byłem w opozycji i to fundamentalnej. Byli oczywiście opozycjoniści znacznie szlachetniejsi ode mnie, np. Karol Modzelewski, choć jego zaliczam do opozycji racjonalnej. Czasami był po tamtej stronie, należał do PZPR. Jednak to nie jest zarzut. To człowiek o wyjątkowej szlachetności. Nawet największej szlachetności, jeśli chodzi o żyjących opozycjonistów. Oddanie, konsekwencja i inteligencja. Wielka karta. 9,5 roku w więzieniach. Nie wiem, jak on to wytrzymał. Jak on się czuł jako skazany, w dodatku pochodzenia żydowskiego walczący o wolność Polski... Straszne. Jeszcze jest Henio Wujec, bliski mi bardzo. Dałoby się z nich pułk zebrać, tak z osiemset osób. Posługuję się tą terminologią wojskową, bo wojsko się na mnie obraziło i do dzisiaj nie przeprosiło. Wyrzucili mnie ze studiów na WAT za to, że odmówiłem udziału w wyborach do Sejmu i rad narodowych, i za karę powołali do wojska.

A pan uciekł.

Do Czechosłowacji. Złapali mnie i deportowali, zostałem skazany na 5 lat więzienia. I za to powinienem zostać przeproszony.

Ma pan blisko z parlamentu do budynków MON, do min. Antoniego Macierewicza.

Do ministrów obrony Tomasza Siemoniaka i Bronisława Komorowskiego też miałem blisko. I co z tego? Skoro w tym zakresie w Polsce wciąż obowiązuje PRL. Ba, jeszcze pięć czy sześć lat temu rozkaz sowieckiego komendanta WAT dotyczący wyrzucenia mnie z uczelni był objęty tajemnicą wojskową. To był rozkaz z 1965 r. I nikt do tej pory nie dał mi satysfakcji.

Pan oczekuje tylko przeprosin czy też przeprosin i pieniędzy?

W MON się pewnie boją, że jak będą przepraszać, to będą musieli też zapłacić. A ja myślę, że jakby mnie zaprosili na WAT, dali się spotkać z tymi młodymi podchorążymi, pokazali celę, w której mnie zamknęli i w której podjąłem głodówkę i wszedłem na ścieżkę wojny totalnej z komuną i nigdy się nie poddałem, to by wystarczyło. To by była ta satysfakcja. Więc takich jak ja jest jeszcze trochę.

Co robią?

Niektórzy biedują. Od 1 września dostaną z budżetu państwa po 400 zł miesięcznie. Wcześniej wszyscy politycy mówili, że im trzeba pomóc, dać jakieś pieniądze, wynagrodzić ten czas walki, zwolnień z pracy, niszczenia. Chodziłem, prosiłem. Niemal na kolanach błagałem Cezarego Grabarczyka – ministra sprawiedliwości, Krzysztofa Kwiatkowskiego – byłego ministra sprawiedliwości, szefa NIK, potem Andrzeja Halickiego – ministra administracji i cyfryzacji, a nawet samego premiera Donalda Tuska, żeby coś zrobili, żeby wsparli ludzi, którzy walczyli o naszą wolność.

Pan przecież z Platformy.

Jestem senatorem z list PO, ale do partii nie należę. Potakiwali, bo może uznali, że trzeba przytaknąć, a ustawa leżakowała w Sejmie. Poza tym Dariusz Rosati z Hanną Majszczyk z Ministerstwa Finansów uknuli intrygę, że na opozycjonistów trzeba będzie wydać od pięciu do siedmiu miliardów złotych, co miało zniszczyć budżet. I ustawa została odrzucona. Takich rzeczy nie wybaczę – ani Rosatiemu, ani Majszczyk.

Opozycjoniści powinni dziękować PiS.

Nie, powinni podziękować senatorom, Stowarzyszeniu Wolnego Słowa i mediom, w tym TVN. Na początku lipca prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę. Ważne, że 680 opozycjonistów już dostaje ten dodatek, a spodziewamy się, że będzie ich kilka tysięcy.

Niedawno napisał pan, że „wszyscy musieliśmy w jakimś stopniu kolaborować, wręcz spółkować” z komuną.

I za to różni koledzy teraz psy na mnie wieszają, mają pretensję do ZOMO w Bydgoszczy, że kiepsko wykonały swoją robotę, że powinny do skutku mnie bić... Andrzej Ryszard Rozpłochowski, twórca śląskiej Solidarności, mówi i pisze, że jestem zdrajcą. Inni wyrzucają mnie z Polski, jak za komuny. Tyle że komuna to robiła elegancko – wypraszano, ale do Szwajcarii, na stypendium, na rok i z całą rodziną. Teraz są tacy, którzy chcą, bym wyjechał na zawsze. Ale ja nigdzie nie wyjadę. Tych, którzy mnie chcą wsadzić za kratki, informuję, że uniform więzienny już mam, więc nie będę obciążał Skarbu Państwa.

Oryginalny?

Oryginalny. Nie jest to jednak ten, który nosiłem w więzieniu, bo musiałbym go wykraść. Przecież jak więzień wychodzi na wolność, to się go rozbiera do naga, każe się mu zrobić kilka przysiadów z wiadomych względów.

To skąd pan go wziął?

Przez lata skompletowałem. Kanioła, czapka więzienna, jest moja, prawdziwa. W książkę była włożona, jak zakładka. Na niej są podpisy Jacka Kuronia, Karola Modzelewskiego, Henryka Wujca. Więzień 5875 melduje się.

To był pana numer?

Miałem kilka. Z każdym pobytem w więzieniu inny. Ten numer był tu, w Warszawie, na Mokotowie, na Rakowieckiej.

Dlaczego pan występował w tym uniformie podczas debaty w Senacie nad ustawą o Sądzie Najwyższym?

Gdy się mówi o sądach, to się myśli też o więźniach, również politycznych, a ja byłem więźniem politycznym, więc wiem, co to znaczy. Ktoś w Senacie krzyczał: zdejmij czapkę. Nie zdjąłem, bo kanioła jest symbolem pewnego sacrum, czymś takim jak czapka żołnierza Wojska Polskiego, który podczas grania hymnu nie ściąga czapki. Bo ta żołnierska czapka reprezentuje majestat i ludzi walczących o Polskę.

Ale...

Właściwie nawet powinienem uruchomić produkcję uniformów, bo widać, że innych też chcą zamykać. Tego oczywiście jeszcze nie ma w żadnych ustawach i uchwałach, choć jak się poważnie zastanowić, to niedawno, 19 lipca, w Senacie została podjęta uchwała w 25. rocznicę odwołania rządu Jana Olszewskiego, w której znalazły się passusy: „Rząd Olszewskiego odsunął od władzy sowiecka? agenturę umieszczona? w instytucjach państwowych”. I jeszcze: „Akcja odwołania rządu Jana Olszewskiego rozpoczęła się już w maju 1992 r. Brały w niej udział ugrupowania, środowiska i osoby będące beneficjentami umowy okrągłostołowej: postkomuniści oraz część nowej, kontrolowanej przez służby specjalne, pseudoelity III Rzeczypospolitej. Bezpośrednim pretekstem do odwołania stało się? wykonanie przez ministra spraw wewnętrznych Antoniego Macierewicza uchwały Sejmu zobowiązującej do przedstawienia pełnej informacji na temat wysokich urzędników państwowych, posłów i senatorów będących współpracownikami UB i SB w latach 1945–1990. Koalicji strachu donosicieli, powstałej wtedy w Sejmie, patronował prezydent Lech Wałęsa – TW Bolek”. Wynika z tego, że część elit solidarnościowych była ekspozyturą agentury. Uchwała została przegłosowana, a uchwała jest przecież wezwaniem władz, w tym władzy sądowniczej do działania. Nie wątpię, że odnowiona władza sądownicza już będzie wiedziała, co robić.

Pan byłby oskarżony?

Przynajmniej podejrzany. Wałęsa zostanie pewnie ułaskawiony ze względu na stan zdrowia i głosy opinii publicznej, a ja koniec końców pewnie będę siedział, bo nie jestem zwolennikiem PiS. I inni moi koledzy pewnie też. Kiedy w stanie wojennym siedziałem w więzieniu na Białołęce, to prowadzący moją sprawę kapitan SB, kiedy się odszczekiwałem, że nic na mnie nie mają, mówił: mamy dowody. I ujawnił dowód, jak dziś pamiętam, zeznanie członka Solidarności z nadleśnictwa w okolicach Olsztyna, który widział mnie z dwururką kłusującego w olsztyńskich lasach. Opis był dokładny, precyzyjny. Leśnik mówił, że kiedy jeszcze z dwururki unosił się dym, rozpoznał mnie, znanego z telewizji byłego kolegę z Solidarności Jana Rulewskiego. I leśnik się podpisał. I jego żona. Pod spodem też była informacja: pobrałem kwotę 400 zł. Problem w tym, że ja nigdy nie byłem w podolsztyńskich lasach i nigdy nie polowałem, bo nie jestem myśliwym. Strzelać oczywiście bym umiał, ale jakoś nie mam do tego chęci. Esbek powiedział wtedy: sprawdziliśmy, tego dnia był pan w Warszawie.

Uczciwy był.

Mówię o tym, bo świadkowie zawsze się znajdują. W procesie związanym z obaleniem rządu Olszewskiego też się znajdą. Teraz szczególnie, bo ta senacka uchwała jest aktem oskarżenia podpisanym przez marszałka Stanisława Karczewskiego.

Pana kolegę.

Podzieliliśmy się wszyscy i podział nie ma charakteru programowego, tylko religijny. Po jednej stronie jest religia smoleńska.

A druga, to jaka?

Uniwersalna, wyniesiona z Solidarności. Problem w tym, że nie ma możliwości, żeby te dwie religie się porozumiały, uzgodniły wspólne stanowisko, bo wyznają inne wartości. Mogą się tolerować, ale porozumienia nie osiągną. W Polsce podział na religie jest cennym aktywem, dzięki któremu można osiągać sukcesy, np. w wyborach, w sprawowaniu władzy, w mediach. Obie te grupy, obie te religie są daleko od chrześcijaństwa.

Jakie tej grupie – w której pan jest, jest też i PO, i KOD, i obywatele RP, i inne partie opozycyjne – przyświecają wartości?

Dobre pytanie. Bo z tym jest problem, niestety. Z wartościami jest problem. Coś się pomieszało, zagubiło.

Kiedy?

Kiedy przeciwnik pozwalał, by nie określać wartości. Nie było więc konkursu na lepsze programy, uznanie zdobywali politycy, którzy byli nie za czymś, tylko przeciwko czemuś. Rzucano się od ściany do ściany. PO miała być partią środka, umiarkowania, zwolnienia reform. Miała kopiować wartości z systemów zachodnich, czyli przede wszystkim liberalizm. Polska liberalna przeciwstawiona została Polsce solidarnej, nastąpiło wypranie się z pewnej ideologii, a środku tacy ludzie jak ja i towarzysz Marcin Święcicki, były członek KC PZPR.

Dlaczego pan na to poszedł?

Kiedy Platforma mnie zwerbowała, dosłownie na ulicy, to zapewniano mnie, że będzie też miejsce dla mnie, że będę mógł zajmować się tym, na czym mi zależy najbardziej, czyli polityką społeczną. Poseł Paweł Olszewski mówił, że w PO jest miejsce dla związkowców. A zwłaszcza dla tych z ruchu społecznego. I z tej racji propozycję przyjąłem, choć jeszcze niedawno przedstawiciel tej drugiej religii, o którym już dziś wspominałem, proponował, bym wstąpił do ich kościoła.

Stanisław Karczewski?

Hm.

Kiedy?

Trzy lata temu, przed wyborami. Teraz jesteśmy w jednym Senacie, ale jakby nie razem. Ale mam też poczucie, że dokonałem słusznego wyboru, decydując się na współpracę z PO.

Byli PZPR-owcy panu nie przeszkadzają?

Przeszkadzają. Nieraz się denerwowałem. Kiedy Dariusz Rosati, podejrzewany zresztą o współpracę, został nominowany do kandydowania w wyborach do Parlamentu Europejskiego, napisałem list otwarty do szczecińskiej PO i do wyborców. Bez efektu, lepszy wynik osiągnął niż inni. Cóż, ludzie zapominają. Opowiem coś pani: przez ostatni rok pracowałem ciężko, inwestowałem swoje pieniądze, po to, żeby opracować projekt nowego systemu alimentacyjnego w Polsce. Wreszcie projekt został pokazany.

To był projekt Platformy?

Nie, mój autorski. Poprosiłem, żeby poinformowano o tym na stronie Platforma News, żebym mógł o tym opowiedzieć. Dowiedziałem się, że to niemożliwe, ponieważ to nie przeszło przez kierownictwo PO.

To chyba znaczy, że Grzegorzowi Schetynie nie podoba się to, co pan robi.

I oczywiście to każe mi się zastanowić, kim jestem dla PO. Moim zdaniem granica godności została przekroczona, bo wolność do wypowiedzi nie powinna być krępowana. Przez Donalda Tuska była ona zachowywana. Kiedyś, gdy pojawiła się propozycja, żeby mnie usunąć z PO, bo podważam w wywiadach linię partii, Tusk powiedział, że Rulewski za wolność wypowiedzi nie będzie karany. Krępowanie wolności wypowiedzi to jest... Nie wiem, tego nie było w Solidarności, tego nie było w Unii Demokratycznej ani w Unii Wolności. Nie było kneblowania, tłumienia takiego, jak choćby przy mojej alternatywie dla 500+.

To też pan?

Tak. Zakończyło się blamażem PO, bo to, co ta partia wyprawia w tej sprawie, zabiera jej mandat poważnego ugrupowania opozycyjnego. Ludzie oczekują krytyki i kontroli władzy, ale i alternatywy. A tej nie ma, a jeśli jest, to zostaje zablokowana. Uważam, że w tych sprawach, na których się znam, w których siedzę od 20 lat, a w zasadzie dłużej, bo w związkach też się zajmowałem polityką społeczną, mam obowiązek zabierać głos. To więcej znaczy niż milczenie. Nie jestem odpowiedzialny za to, że Platforma zachowywała się jak ogrodnik i dopiero kiedy grabie w łeb ją walnęły, to się trochę ocknęła. Zresztą nie do końca się ocknęła. Za czasów Tuska zaproponowałem elastyczny system emerytalny. Nie spotkało się to z aprobatą. A PiS to właśnie teraz wprowadza. Zaproponowałem rozwiązanie dotyczące refundacji leków dla osób starszych – porzucono projekt. PiS wprowadza, znacznie to rozbudowując. Mówiłem też o śmieciówkach, o ludziach, którzy utracili godność. Ostrzegałem, brałem baty, dostałem nawet kilka tysięcy złotych kary za łamanie dyscypliny partyjnej i wyszło na moje, bo kiedy ludzie stanęli przed urnami, to nie wybrali Platformy. Krzyczałem, sprawdźmy wpływy z VAT. Nikt nie słuchał. A dziś PiS płynie na prostej zasadzie porównawczej. Za PO, gdy pielęgniarki i inne grupy zawodowe mówiły, że chcą podwyżki, to Platforma odpowiadała, że to niemożliwe, bo budżet. Dziś nawet nie muszą prosić, bo PiS mówi: dostaniecie, bo zabierzemy złodziejom. PiS wygrywa filozofią.

Mówi o Platformie złodzieje.

Nieprzypadkowo, choć Platforma nie była złodziejem, tylko wykazywała się nonszalancją, co spowodowało, że zawiedli kontrolerzy, czyli posłowie i senatorowie. Pracowałem w fabryce i wiem, że duże procesy technologiczne są badane i to dwu-, trzykrotnie. Do tego badane są zachowania pracowników. A kontrola w Platformie legła po prostu. Posłowie i senatorowie w Polsce, w małych i większych miastach, musieli stanąć przed ludźmi i ich przekonać, że to nie jest teoretyczne państwo, że to nie jest „kamieni kupa”, nic na niby. Nie przekonali.

W 2014 r. usłyszeliśmy od szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza, że państwo działa teoretycznie.

W Platformie popełniono błąd, kiedy uznano, że ci, którzy zostali nagrani, są ofiarami, a ci, co nagrywali – przestępcami. Wielcy giganci tacy, jak Radek Sikorski i Bartłomiej Sienkiewicz uznali, że wystarczy tylko pokazać paragraf w kodeksie i dochodzić swoich racji. Tylko powinni pamiętać, że nie byli zwykłymi osobami, lecz politykami rządzącymi państwem, które według nich działa tylko teoretycznie. Oczywiście, byli ofiarami kelnera i jego mocodawców, ale polityk musi się wytłumaczyć przed swoimi wyborcami z tego, co powiedział na temat Polski i narodu. I tu kodeks, sąd, dochodzenie swoich praw ma drugorzędne znaczenie.

Co pan jeszcze robi w tej Platformie?

Potrzebą czasu jest skuteczność. Potrzebny jest też ktoś, kto będzie mówił, ostrzegał, przypominał dawną świetność. No cóż, ludzie srebra zostawiają, choć z nich się nie je, a nawet ciągle je czyszczą.

Pan jest tym srebrem?

Teraz myślę, że może to jednak przesada.

Nie zauważyłam, żeby ktoś w PO podzielał pana zdanie.

Bo być może uważają, że nie mam racji. Co pani taka kaczyńska?

Kaczyńska?

Atakuje mnie pani za to, że jestem senatorem Platformy. A gdzie mam być, u Kukiza? Sympatyzuję z ludźmi, którzy podejmują wyzwania wyrastające ponad ich możliwości, zgodne z ich przekonaniami i z moimi również. Takich polityków darzę szacunkiem. Jeśli łączą funkcję partyjną i parlamentarną, to wtedy nadają ton. Ja nie mam funkcji partyjnej, więc nie jestem dopuszczany, i słusznie, do partyjnych spraw.

Nie mówią, co knują?

Nie, nie powiedzą, przekazują tylko polecenia. Mnie interesują idee, a nie stanowiska. Natomiast u wielu ludzi zauważyłem, we wszystkich partiach, że fotel zmienia człowieka. Taki kolega, który teraz ma fotel, w zasadzie ze mną nie rozmawia albo każe na audiencję czekać pół roku. I mówię tu o wielu kolegach z różnych partii. Upokarzające. Kiedyś w Solidarności to takich można było za krawat wytargać. A teraz partie uformowały się w te XIX-wieczne szyki z wodzami, barierami, ministrami. Minister jest ważniejszy od posła, choć to poseł jest wybrany przez naród. Tak samo, jak senator.

Jak pan.

Jestem z tego dumny, że dziesiątki tysięcy ludzi na mnie głosowały. Dwadzieścia lat by się nazbierało, jak jestem w parlamencie. I jak pani zauważyła, punktuję i sprawdzam Platformę. Przecież PO to z założenia ruch obywatelski. 30 proc. posłów i senatorów Platformy to ludzie niezrzeszeni, zobowiązani jednak do kooperacji w zakresie stanowienia prawa, kontroli władz, osiągania rezultatów. Niektórzy, jak pani mówią: rzuć ten mandat. I to jest dla mnie najtrudniejsze, no bo jak dalece można legitymizować to, co się dzieje w PO, a na ile stać mnie, by to oprotestować. Nie mogę znaleźć optimum, bo ciągle uważam, że nie wystarczą już tylko gesty, trzeba być skutecznym. Kiedy wszyscy zapominają o Solidarności, ja jestem po to, żeby o niej przypominać, o zestawie wartości, za którym kryli się żywi ludzie, czyny, wydarzenia i idee.

Jakie to były wartości?

Chce pani tego wszystkiego słuchać? Na etos Solidarności, rodzaj ewangelii, składało się chyba 12 wartości. Przede wszystkim przestrzegaliśmy prawa, byliśmy ruchem bez przemocy. Pokojowym. Takim, który miał demokratyczne zasady i stosunki, do tego był samorządny i niezależny, oparty na wartościach chrześcijańskich, choć otwarty. Byliśmy z Polski, a to znaczy, że interesowała nas prawda o kraju. Byliśmy też ruchem moralnym. Oczywiście, teraz wszyscy są, bądź starają się być, ludźmi moralnymi, ale myśmy to mieli zapisane, mieliśmy moralność w zawołaniu. Kłamstwo wykluczało ze wspólnoty. Poza tym to my wprowadziliśmy w Solidarności „Sierpień miesiąc bez alkoholu”. Żadna partia później z tego nie skorzystała. Mam nadzieję, że ci wszyscy, którzy przeszli ten szlak, pamiętają o tych zasadach. Opozycjonistą nie jest się tylko dlatego, że się to deklaruje, bo przecież różni ludzie zmieniają swoje deklaracje, ale że się wie, co robić, bo jest program, jest plan. Komuniści bali się tego programu, bo on określał, jak ludzie mają się zachowywać w tym świecie ograniczonej wolności i suwerenności, za żelazną kurtyną, jak mają – i tu wrócę do tego, co już powiedziałem – spółkować z komunistyczną władzą. Program Solidarności był programem spółkowania z komunistami, ułożenia stosunków w imię zachowania pewnych treści i wartości. Poza tym nie było wodzów z nieograniczoną władzą. Wódz najwyższy mógł rządzić tylko dwie kadencje. Każdy związkowiec mógł brać udział w obradach najwyższego organu.

Był Lech Wałęsa.

Wódz warunkowy. W demokracji związkowej było coś cudownego. Jeśli nie było porozumienia, nie było działania. I to było wspaniałe. I bardzo trudne, bo przecież byliśmy, bez obrazy, zbieraniną z różnych miejsc, o różnych życiorysach i o różnym poziomie intelektualnym. Obok Modzelewskiego i Wiesława Chrzanowskiego był Rozpłochowski, mechanik. Dużo inżynierów było. Inżynier Andrzej Gwiazda, inżynier Rulewski.

W ostatnim czasie mówi pan, że Lech Wałęsa powinien przeprosić za krzywdy, jakich się dopuścił.

Bo piłka jest po jego stronie i jeśli jest uczciwy, to poddać się testom na uczciwość.

Jak?

Po pierwsze, trzeba było to zrobić, kiedy padały pierwsze zarzuty o współpracę i żyli ludzie, którzy pamiętali tamte chwile. Po drugie, jeśli już współpracował, to powinien tych, którzy padli ofiarą jego współpracy nie tylko przeprosić, ale też im to wynagrodzić. Jeśli nie miał wystarczających sił materialnych, powinien się zwrócić do związku, do Solidarności. Na pewno byśmy pomogli. Wiem oczywiście, że Wałęsa za nic nie zamierza przepraszać. Sądzę, że została przez niego przekroczona granica godności, bo sprzedawanie swoich kolegów za pieniądze, by zapewnić bezpieczeństwo sobie i rodzinie jeszcze da się jakoś wytłumaczyć i rozgrzeszać. Natomiast nie da się rozgrzeszać sprzedawania kolegów po to, by kupować sobie wygodne i dobre życie.

W Platformie nikt tak jak pan nie mówi o Lechu Wałęsie.

Nie wiem dlaczego nastąpiło takie zaczadzenie. To jest politycznie poprawne, bo postać Wałęsy jest dobrą bronią ofensywną i defensywną. Ofensywną, bo z braku innych takich postaci, można mówić: on jest z nami, światowa postać, mędrzec europejski, noblista, triumfator, żywa legenda. A defensywną, bo można mówić, że my z Wałęsów, grzeszyliśmy, błądziliśmy, ale jednak wygraliśmy. Podajemy sobie dłoń, on dowcipkuje, ja udaję, że wszystko w porządku, choć ostatnio nie ma między nami chemii. Nie do przyjęcia jest dla mnie to, niegodne po prostu, kiedy ktoś okrada innych z praw autorskich. A Wałęsa okrada członków Solidarności.

Czyli pana też.

Też, choć w mniejszym stopniu, bo historia mnie gdzieś tam zapisała i trudno mnie okraść. Mówię o okradaniu tych zwykłych ludzi, opozycjonistów, których głosów nie słychać. On ich okrada z walki, męczeństwa i rozsądku. Oni zaczynali bojaźliwie od strajku, a kończyli na zawieszaniu Białego Orła w zakładach pracy, na uczelniach, w różnych instytucjach.

Pan powiedział męczeństwo.

Bo to, co wielu z nas przeszło, to jest męczeństwo.

Pan był w sumie prawie siedem lat więźniem politycznym.

Sześć lat i osiem miesięcy. Za obronę prawdy. Opinia światowa mówiła, że nas wytłuką w więzieniach, że nas załatwią wzorem lat stalinowskich. Spotkało mnie jednak coś, co nazywam męczeństwem, którego celem, moim zdaniem, nie było zniszczenie biologiczne, moja śmierć, choć o mały włos do śmierci nie doszło. Na pewno jednak, by luksus więzienny mi pogorszyć, wywołano ohydną prowokację. Trzeba zacząć od tego, że więzień polityczny w komunie cieszył się dużą estymą wśród kryminalistów. Oni uważali, że kto dotyka „Trybuny Ludu”, którą w więzieniu rozdawano bezpłatnie, to kolaborant. Jeśli już ktoś chciał sprawdzić jakiś nekrolog albo ogłoszenie o amnestii, to się chwytało tę „Trybunę Ludu” przez ręcznik albo szmatę do mycia podłogi. I nagle przychodzi siedzieć facet, który z komuną walczył. Aż tu nagle pewnego dnia okazuje się, że Jan Rulewski to cwel, parówa, czyli mówiąc językiem poprawnym politycznie – LGBT.

Homoseksualista.

Tak, zrobiono ze mnie homoseksualistę. A w więzieniu kogoś takiego nawet nie można dotykać. Gdyby pani była więźniarką i dotknęła, to by pani była skażona i musiałaby pani przejść oczyszczenie. Zakażać mogłem cały czas, wobec tego wskazywano mi miejsce w kącie, na kiblu, tam gdzie gówno jest. Bo według nich byłem gównem. Proszę sobie wyobrazić, że kiedy np. dotknąłem stuosobowego stołu na stołówce, to oni nie jedli zupy. Próbowałem się bronić, do bójek stawać, ale oni nie mogli się ze mną boksować, bo przecież byliby skażeni. Mogli tylko kopać. Bo but nie przewodzi prądów słabości.

Chcieli pana zabić?

Pewnej nocy zgasło światło w tych częściach, gdzie pracowaliśmy. Słyszałem, jak się zbierają, by mnie, tę kurwę, zabić. Stałem w takiej wydzielonej klatce dla kontroli technicznej. Z siatki ta klatka. Zaczęło się ostrzeliwanie metalowymi pierścieniami, które obrabialiśmy na tokarkach. Iskry się sypały. Majstrowie uciekli, służba więzienna uciekła. Próbowałem tę klatkę zamknąć, ale z nerwów, ze strachu nie mogłem trafić w dziurkę zamka. W końcu się udało. Zaczęli się zbliżać. I myślałem, że zginę. Nie jako bohater, tylko jako parówa i cwel. Ale przypomniała się historia i sporządziłem pierwszy w życiu koktajl Mołotowa. Użyłem nafty, którą miałem do smarowania przyrządów pomiarowych. Podpaliłem szmatę, wcisnąłem do butelki, rzuciłem i uciekli.

Ktoś im powiedział, że pan jest homoseksualistą.

W więzieniu był człowiek, który wykonywał wobec mnie ruchy opiekuńcze. Kryminalista skazany na 10 lat za jakieś olbrzymie fałszerstwa księgowe. Miał się ze mną zaprzyjaźnić, zasugerować więźniom, że jestem LGBT, a w zamian za to wyjść po trzech i pół roku. Opowiadam tu pani o tych czasach, o tym, że zabrano mi godność, tę godność, o którą potem w czasach Solidarności wszyscy walczyliśmy. I myślę, że godność to jest to, o co walczę. Godność jako zachowanie niezbywalnych praw do wolności, ale i szacunku, prawdy, niezgody na redukowanie do jednostki statystycznej lub gospodarczej. Tak naprawdę Solidarność to po matce największa moja miłość. A matka to przecież zbiór wartości. Solidarność też.

Magazyn 4.08 / Dziennik Gazeta Prawna/Inne

Jest pan w trudnej sytuacji.

Usiłuję jeszcze zachować, w ślad za słowami zapisków więziennych kard. Wyszyńskiego, siłę. On też był samotny. Przecież 60 proc. episkopatu go opuściło.

Tych, którzy mnie chcą wsadzić za kratki, informuję, że uniform więzienny już mam, więc nie będę obciążał Skarbu Państwa. Właściwie to nawet powinienem uruchomić produkcję drelichów, bo widać, że innych też chcą zamykać