Sukces „Gazety Polskiej” – ogłosiły tydzień temu media związane z „Gazetą Polską”. „Sukces »Wprost«” – ogłosił tego samego dnia portal Wprost.pl. Obydwa tygodniki były dumne, że ich okładki pokazała telewizja Fox News w porannym serwisie informacyjnym. Na stronach tytułowych opublikowały one wielkie portrety Donalda Trumpa i wezwanie „Make Poland Great Again”. Te promocyjne akcje można by rzeczywiście uznać za dowcipne i udane, gdyby nie to, że intencje autorów były poważne. Podobnie jak oczekiwania wielu Polaków, którzy spodziewają się, że amerykański prezydent sprawi teraz, że Polska będzie naprawdę wielka. A to już jest, jak pisze w takich sytuacjach na Twitterze sam Donald Trump, very bad. Czyli bardzo źle.
Magazyn DGP 14.07 / Dziennik Gazeta Prawna
To naturalne, że każdy lubi być chwalony. W Polsce ta potrzeba jest szczególnie rozpowszechniona. Rzadko mówimy ciepło o innych i sami często czujemy się niedowartościowani. Dużo uwagi poświęcamy problemom i nie bardzo potrafimy cieszyć się z sukcesów. Wspominając własną historię, więcej zajmujemy się honorowymi porażkami i przykładami gloria victis (chwała zwyciężonym) niż zwycięstwami. Kiedy więc ktoś obcy mówi nam, że nie byliśmy i nie jesteśmy tak słabi, popadamy w skrajność. Smutek i przygnębienie szybko ustępują stanom euforycznym. Mimo że sobie wzajemnie prawie nie ufamy, to łatwo zawierzymy nieznajomemu, który jest miły i nas chwali. A co wtedy, gdy ktoś pozna nasze kompleksy i zechce je wykorzystać? Nawet wśród licencjonowanych terapeutów nie wszyscy działają etycznie.
„Tak jak w latach 30. USA i Japonia znajdą się w stanie zimnej wojny, która w ekstremalnej sytuacji może przekształcić się w wojnę gorącą” – pisali w 1991 r. w książce „Przyszła wojna z Japonią” politolodzy George Friedman i Meredith LeBard. Ich zdaniem upadek Związku Radzieckiego sprawił, że obydwa państwa będą realizować „wielkie strategie”, z powodu których znajdą się na kolizyjnym kursie. Japończycy będą chcieli ponownie dominować w południowo-wschodniej Azji i w regionie Oceanu Indyjskiego, których będą potrzebować ze względu na surowce i rynki zbytu. Z drugiej strony Amerykanie nie pozwolą na to, by ktoś kwestionował ich hegemonię w basenie Pacyfiku. Ten amerykańsko-japoński konflikt miał zdominować lata 90. Tamte kasandryczne przepowiednie się nie sprawdziły, co nie przeszkodziło Friedmanowi poślubić współautorki książki oraz założyć i z sukcesem prowadzić ośrodek badań wywiadowczych Stratfor w Teksasie.
Od prawie dziesięciu lat, a dokładniej od wydania książki „Następne 100 lat. Prognoza na XXI wiek”, George Friedman zajmuje się także przewidywaniem scenariuszy dla Polski. W jego wizjach stajemy się regionalnym mocarstwem. Polska będzie coraz silniejsza, bo w tym samym czasie znacznie osłabną Niemcy i Rosja. Oprócz nas nowymi potęgami mają być Turcja i Japonia, która w tym wieku ma wykorzystać słabość Chin. Te prognozy od kilku lat robią furorę w rodzimych mediach, a ich autor zapraszany jest do debat o strategii rozwoju kraju. Głównym warunkiem realizacji tego wielkiego planu są inwestycje w polską armię, w tym zakupy sprzętu i technologii u amerykańskich dostawców. Dzięki temu Polska ma stać się również europejską wersją Izraela, względnie Południowej Korei.
Iluzje i informacje
To bardzo dobrze, że Polacy marzą teraz o wielkości. Pokolenie wstecz byliśmy politycznym i gospodarczym bankrutem zdanym na łaskę innych. Kiedy jesienią 1989 r. do Warszawy przyjechał kanclerz RFN Helmut Kohl, do tematów rozmów należało nie tylko uznanie przez Niemcy granicy na Odrze i Nysie czy umorzenie długów zaciągniętych przez kierownictwo PRL. Władze odzyskującej wówczas wolność Polski prosiły Niemców nawet o wsparcie przy nabyciu od koncernu VW pojazdów dla policji. Polski PKB per capita był wtedy ponad dziesięciokrotnie niższy od niemieckiego i każda niemiecka marka miała nad Wisłą gigantyczną siłę.
Przez ostatnie ćwierćwiecze nieprzerwanego wzrostu gospodarczego sytuacja znacząco się zmieniła i jak wyliczył ekonomista Marcin Piątkowski, można znów mówić o złotym polskim wieku. Wartość polskiego PKB w przeliczeniu na głowę mieszkańca wynosi teraz dwie trzecie tego wskaźnika dla zachodniej Europy, czyli tyle samo co w XVI w. Pod względem poziomu rozwoju ekonomicznego żyjemy w najlepszym okresie naszej historii – podobnie jak nasi przodkowie z czasów Jagiellonów, Stefana Batorego i pierwszych Wazów. Wtedy Rzeczpospolita była nie tylko silna gospodarczo i kulturowo, ale też potężna militarnie i rozciągała się od Morza Bałtyckiego po Morze Czarne. W takiej sytuacji kolejne analogie mogą nasuwać się same. Tylko czy naprawdę znów mamy wojować?
Dzień przed szczytem Trójmorza, w którym wzięli udział przywódcy Europy Środkowo-Wschodniej, „Wiadomości” telewizji publicznej porównały mapę 12 reprezentowanych państw z mapą krajów rządzonych 500 lat temu przez Jagiellonów. Podobieństwa były oczywiste. Obecna inicjatywa polityczna miałyby być według tej audycji również kontynuacją idei Międzymorza marszałka Józefa Piłsudskiego, które w zamierzeniu twórcy polskiej niepodległości miało stanowić przeciwwagę dla ZSRR. Tymczasem zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku te wielkie plany szybko straciły realne znaczenie. Zresztą nawet jeśli panowanie Jagiellonów w Czechach i na Węgrzech okazałoby się trwalsze, to jaki sens mają porównania z czasami, kiedy pojęcia państwa i narodu miały zupełnie inne znaczenia, a władcy realizowali interesy własnych dynastii. Mieszanie iluzji i mitów z informacjami nie sprawi, że polska debata publiczna stanie się przez to mądrzejsza. Podobnie złudne jest oczekiwanie, że z pomocą Donalda Trumpa uda się nam osiągnąć to, co marzyło się Jagiellonom i Piłsudskiemu.
Oczywiście szczyt w Warszawie był sukcesem. Tak samo jak zeszłoroczny szczyt NATO, uroczystości z okazji 25 lat wolności z udziałem prezydenta Baracka Obamy dwa lata temu czy inne wielkie wydarzenia, których Polska jest gospodarzem. Jeśli jednak uwierzymy propagandowym interpretacjom, to jasność myślenia i realpolitik zostaną wyparte przez narodową megalomanię. Boleśnie przekonamy się wtedy, że znów przecenialiśmy własne siły, a pochlebstwa innych nie muszą oznaczać konkretnego wsparcia. Patrząc na mapy z 12 uczestnikami szczytu Trójmorza, łatwo można było mieć historyczne skojarzenia i cieszyć się, że do Warszawy zjechali przywódcy całej Europy Środkowej, stanowiącej jedną trzecią terytorium UE. Kiedy zagląda się do kalendarza, można też mieć wrażenie, że to inna wersja szczytu G20.
Gdyby jednak bliżej zanalizować siłę państw, których reprezentanci przyłączyli się do inicjatywy Polski, to natychmiast ulatują sny o tej wspólnej potędze. W sumie ich gospodarki przedstawiają zaledwie 10 proc. PKB całej Unii albo połowę tego, co wytwarzają sami Niemcy. Również, mówiąc dyplomatycznie, dość umiarkowana jest ich pozycja polityczna w UE. Nawet działając jednomyślnie, ta dwunastka nie byłaby teraz w stanie zablokować żadnej decyzji podejmowanej w procedurze głosowania większościowego w Unii. A może to jest nazbyt defetystyczne myślenie? Może nadchodzi właśnie czas, by przewrócić europejski stolik w Brukseli, przy którym podejmowane są decyzje wbrew polskiemu głosowi? Może trzeba będzie stworzyć nowy układ sił? O nieuchronnym końcu Unii Europejskiej mówi przecież sam George Friedman, a inni Amerykanie zachęcają, by myśleć o wielkich rzeczach (think big).
Potrzeba komplementów
To, jak bardzo łakniemy bycia docenianymi przez innych, widać było też wiosną tego roku. Kiedy Wolfgang Schäuble zaprosił Mateusza Morawieckiego na spotkanie ministrów finansów grupy G20 do kurortu Baden-Baden, media prorządowe ogłosiły, że Polska weźmie udział w szczycie najważniejszych państw świata. Ten nagły wzrost znaczenia był wykreowany, bo na szczyt do Hamburga Niemcy nie zaprosili nikogo z polskich władz. By nie psuć dobrego samopoczucia widzów i czytelników, nie prostowano jednak wcześniejszych doniesień. Jako specjalni goście szczytu G20 pojawili się za to m.in. Holendrzy. Ich gospodarka jest co prawda nadal większa od polskiej, ale takie potraktowanie powinno zostać uznane za jawnie niesprawiedliwe. W końcu to my – jak mówił w Warszawie Donald Trump – jesteśmy „wiodącym krajem Europy”.
Opowiadając o naszej historii, amerykański prezydent mocno poruszył Polaków. Usłyszeliśmy o naszej wspaniałej przeszłości, o naszym bohaterstwie i przywiązaniu do wolności. Trump pochwalił nas też za zakup „sprawdzonych w boju systemów obrony powietrznej i przeciwrakietowej Patriot, najlepszych na świecie”. Obiecał ważną rolę w przyszłości, jeśli nadal będziemy „inwestować w nią swoje własne pieniądze”. Przemówienie Donalda Trumpa było świetną promocją Polski na świecie, ale czy nie była to też pięknie opakowana oferta handlowa? Kupując amerykańską broń i gaz oraz przyciągając inwestycje z USA, rzeczywiście sprawimy, że w Waszyngtonie będą się bardziej interesować naszym bezpieczeństwem. Zapewne nawet bardziej niż wtedy, gdyby w Polsce stacjonowało więcej niż teraz żołnierzy US Army. Ale nawet realizując propozycje prezydenta Stanów Zjednoczonych, nie sprawimy, że Polska będzie bezpieczna i wielka.
W dawnych czasach także w Polsce mówiło się, że „les amis de nos amis sont nos amis”, czyli że przyjaciele naszych przyjaciół są naszymi przyjaciółmi. Po historycznym wystąpieniu w Warszawie Trump miał – jak sam powiedział – „wspaniałe spotkanie” z Władimirem Putinem. Podczas tej rozmowy mieli m.in. ustalić powstanie amerykańsko-rosyjskiej jednostki ds. cyberbezpieczeństwa. Po fali krytyki – w końcu dopiero rozpędza się śledztwo w sprawie ingerencji Rosjan w amerykańskie wybory w ubiegłym roku – Trump napisał na TT, że taka jednostka raczej nie powstanie. Ale kiedy należy mu wierzyć? Wtedy, kiedy coś mówi czy pisze w sieci? A może tym razem rację mają współpracownicy Putina, którzy przekonują, że podjęte w Hamburgu ustalenia nadal obowiązują? Kim są inni przyjaciele naszych przyjaciół?
Myślenie życzeniowe
W Warszawie Donald Trump bardzo dużo mówił o zachodniej cywilizacji, której znów musimy bronić i która ostatecznie zatriumfuje. Jej podstawą jednak nie są tylko tradycyjne wartości, lecz też instytucje takie jak wolna prasa i niezależne sądy oraz sojusz europejsko-amerykański. Czy osłabiając te fundamenty, można zbudować coś mocniejszego? Jeśli Amerykanie rzeczywiście wprowadzą cła na niemieckie samochody, to zapewne ucieszy to niektórych polskich polityków i publicystów, ale zaszkodzi przecież również fabrykom w Polsce. Gra na osłabianie Unii Europejskiej także nie wzmocni polskiej pozycji, co dobrze widać na przykładzie Wielkiej Brytanii. Jeszcze półtora roku temu Brytyjczycy mieli kluczowy wpływ na sprawy europejskie. Dziś kraj ten pogrążony jest w politycznym chaosie, a pomysłem na uzdrowienie tamtejszego publicznego systemu opieki medycznej jest przejęcie przez amerykańskie fundusze. A to dopiero początek brytyjskiego „powrotu do wielkości”.
Myślenie życzeniowe bardzo szybko prowadzi do autodestrukcji. Także pokładanie nadziei w obcych przywódcach nie przynosi niczego dobrego. Ich hasłem nie jest przecież „Poland first”. Tylko Polacy mogą zbudować wielką Polskę, która znajdzie się w gronie 20 najsilniejszych państw świata i którą będzie stać na to, by pomagać innym. W ostatnim ćwierćwieczu osiągnęliśmy już naprawdę wiele – i to bez wojen i nienawiści. Stać nas na jeszcze więcej, ale podstawą nowych sukcesów nie będą państwowa biurokracja, tęsknoty za przeszłością i konflikty z innymi narodami. W XXI w. siłę Polski mogą wzmocnić talenty obywateli, duch innowacyjności i dynamiczny biznes. By tak się stało, potrzeba nam więcej trzeźwego myślenia oraz normalnej współpracy w kraju oraz z sąsiadami. Tylko że to nie mobilizuje już tak elektoratu jak przemówienia o zagrożonej cywilizacji, której trzeba bronić przed wewnętrznymi i zewnętrznymi wrogami. Taką wizję trudniej również przedstawić na propagandowych mapach i plakatach.