Za nieprzyjęcie uchodźców nie grozi wam wstrzymanie wypłat z unijnego budżetu, choć pojawiają się głosy, że istnieje taka możliwość w perspektywie finansowej po 2020 r. – mówi Günther Oettinger
Dlaczego Komisja Europejska wszczęła przeciw Polsce, Węgrom i Czechom procedurę w sprawie nieprzestrzegania unijnego prawa w związku z odmową przyjęcia uchodźców, a Austria czy Dania, które również nie wzięły udziału w relokacji, nie zostały postawione pod pręgierzem?
Wszczęcie procedury było naszym obowiązkiem. Jako Komisja musieliśmy sprawdzać, czy działania państw członkowskich są właściwe z punktu widzenia unijnego prawa. Analizy pokazały, że obecnie trzy kraje zachowują się w sposób sprzeczny z zobowiązaniami UE. Austria to zupełnie inna historia, ponieważ ten kraj zobowiązał się w sposób konkretny do przyjęcia uchodźców w szybkim tempie. Natomiast Polska, Czechy i Węgry w sposób zdecydowany sprzeciwiają się unijnym zasadom.
Czy w przypadku niepodporządkowania się ustaleniom grożą nam kary związane z płatnościami z unijnego budżetu?
Unijne fundusze są oparte na funkcjonujących już wieloletnich ramach finansowych i nie ma powiązania między wypłatami pieniędzy z polityki spójności, funduszy strukturalnych czy innych a nieprzestrzeganiem pewnych zasad, w tym przypadku związanych z kryzysem migracyjnym. Pojawiają się oczywiście głosy, aby takie mechanizmy istniały w kolejnym wieloletnim budżecie UE po 2020 r., ale dyskusja na ten temat jest dopiero przed nami.
Jak na perspektywę finansową 2014–2020 wpłynie brexit? Czy jest ryzyko, że unijny budżet zostanie obcięty już w tych ramach finansowych?
Wspieramy i udzielamy wszelkiej pomocy Michelowi Barnierowi, naszemu głównemu negocjatorowi w tej sprawie. Ma pełen mandat do prowadzenia rozmów z Brytyjczykami i reprezentuje również nasze stanowisko w sprawie wieloletnich ram finansowych. Budżet do 2020 r. został przez Wielką Brytanię zaakceptowany w grudniu 2013 r. i jest dla nas jasne, że cała unijna „28” jest zobligowana do dokonania zadeklarowanych wpłat. Nawet jeśli z końcem marca 2019 r. Brytyjczycy formalnie opuszczą UE, to luka, jaka powstanie w budżecie, będzie miała znaczenie dopiero po zakończeniu tej perspektywy finansowej.
Jaki ubytek w kolejnej siedmiolatce przyniesie wyjście Brytyjczyków z UE?
Wielka Brytania jest płatnikiem netto do unijnego budżetu, więc po brexicie stracimy około 15 proc. przychodów. W budżecie UE będziemy mieli lukę rzędu 10–13 mld euro rocznie.
Czy to znaczy, że wszystkie państwa członkowskie muszą się szykować do wzrostu ich składki?
Następne wieloletnie ramy finansowe będą już na pewno dotyczyły jedynie 27 państw. Dlatego pytanie, czy kraje te będą musiały dołożyć więcej do budżetu, jest dzisiaj otwarte. Rzeczywiście potrzebujemy wypracowania pewnego kompromisu co do tego, jak rozwiązać problem straty 10–13 mld euro rocznie. Żeby pokryć tę lukę, na pewno trzeba będzie się zdecydować na pewne cięcia, ale jest za wcześnie, aby mówić, których polityk finansowanych przez UE będą one dotyczyły. Konieczna może się też okazać potrzeba zwiększenia dochodów i wyższych wpłat od pozostałych państw członkowskich. Trzeba będzie znaleźć akceptowalny dla wszystkich balans między tymi dwiema kwestiami.
Czy w takiej sytuacji Polska nadal pozostanie beneficjentem netto unijnego budżetu?
Polska gospodarka świetnie sobie radzi, a wzrost PKB jest naprawdę dynamiczny. Jednak doganianie Europy Zachodniej jest wciąż trwającym procesem. Moim zdaniem Polska po 2020 r. wciąż będzie więcej otrzymywała niż wpłacała do budżetu UE (inaczej będzie po roku 2030). Napływ funduszy będzie miał miejsce, chociaż być może nie w takiej skali, jak to ma miejsce w obecnej perspektywie finansowej na lata 2014–2020. Właśnie rozpoczynam serię wizyt i dyskusję z państwami członkowskimi na te tematy. W środę w Warszawie rozmawiałem z wicepremierem Mateuszem Morawieckim oraz ministrami odpowiedzialnymi za sprawy gospodarcze i politykę spójności w Grupie Wyszehradzkiej, Bułgarii, Chorwacji, Rumunii i Słowenii. Spotkanie dotyczyło przede wszystkim przyszłego kształtu polityki spójności w kontekście zbliżających się negocjacji wieloletnich ram finansowych UE po roku 2020. Chcę poznać, jakie oczekiwania są w tych krajach, gdzie jest pole do kompromisu, a gdzie jego granice. Zapewniłem przedstawicieli rządu, że wasz kraj będzie beneficjentem netto unijnego budżetu przez następną dekadę.
Czy nie powinniśmy się jednak obawiać, że Europa dwóch, a może nawet wielu prędkości zacznie się mocniej odbijać na budżecie UE i tym, kto do niego więcej dokłada, a kto czerpie?
Unia Europejska dwóch prędkości jest faktem od wielu lat. Weźmy chociażby podział na strefę euro i kraje, które pozostały przy swoich narodowych walutach. Polska może w przyszłej dekadzie, w każdej chwili przyjąć euro, ale nie powinna się obawiać, że jeśli tego nie zrobi, spotkają ją za to konsekwencje związane z funduszami strukturalnymi, a Europa dwóch prędkości będzie narzędziem wykorzystywanym w unijnej polityce.
Co pan w takim razie sądzi o oddzielnym budżecie dla strefy euro?
Jestem otwarty na tę propozycję. Bez wątpienia byłby to przydatny, dodatkowy instrument. Jednak dzisiaj mamy na głowie ważniejsze obowiązki – pokrycie luki po brexicie w nowej perspektywie finansowej i nowe wyzwania związane z terroryzmem, kryzysem migracyjnym czy ochroną granic. Konstruowanie wieloletnich ram finansowych jest jak budowanie domu: najpierw trzeba postawić fundament, później pierwsze i drugie piętro, a jeśli zostaną pieniądze, można zastanawiać się, czy dobudować kolejne.
Czy Komisja Europejska faktycznie chce zmusić państwa członkowskie pozostające poza strefą euro do przyjęcia wspólnej waluty do 2025 r.? Takie informacje pojawiły się w zachodnich mediach.
Nie ma z naszej strony takiej presji. Uważam jednak, że w średniej i długiej perspektywie bycie członkiem strefy euro jest lepsze niż pozostawanie poza wspólnym obszarem walutowym. Przekonanie do takiego kroku musi jednak w pierwszej kolejności powstać w Polsce, Czechach czy na Węgrzech, a nie w Brukseli. Najpierw trzeba ustabilizować strefę euro, co właśnie robimy. Polska zaś i inne kraje muszą mieć pewność, że rezygnacja z walut narodowych jest w ich interesie i przyniesie korzyści. Myślę, że przed 2030 r. kolejne państwa dołączą jednak do strefy euro.
Czy Bruksela popiera wprowadzenie euroobligacji jako wspólnego instrumentu finansowego dla Eurolandu?
Ja nie jestem szczególnie mocnym zwolennikiem tego rozwiązania i uważam, że to nie jest obecnie przekonujący instrument, za pomocą którego powinniśmy rozwiązywać problemy strefy euro. Mamy już Europejski Mechanizm Stabilności. Dużo dla uspokojenia sytuacji zrobił też, i wciąż robi, Europejski Bank Centralny. Wiele państw członkowskich dzięki temu poprawiło sytuację swoich gospodarek i narodowych budżetów. Członkowie UE, jak np. Włochy, muszą rozwiązać swoje problemy drogą reform, a nie euroobligacji. Dzisiaj tego typu instrument nie jest nam potrzebny.
Jeśli będą kary, to za kilka lat
W ubiegłym tygodniu Komisja Europejska rozpoczęła pierwszy etap postępowania przeciwko Polsce, Czechom i Węgrom za odmowę wzięcia udziału w relokacji uchodźców. Kraje te mają miesiąc na przedstawienie wyjaśnień, dlaczego nie zastosowały się do decyzji unijnych przywódców z 2015 r. w sprawie podziału uchodźców. Zdaniem Komisji odmowa ich przyjęcia to również brak poszanowania dla zobowiązań wobec Grecji, Włoch, do których trafiło najwięcej osób, ale i pozostałych państw członkowskich. Węgry od początku nie podjęły żadnych działań w tej sprawie, natomiast Polska nie dokonała żadnej relokacji ani nie zadeklarowała miejsc dla niej od grudnia 2015 r. Czesi, chociaż przyjęli 12 osób, to od sierpnia ubiegłego roku nie wykonali żadnego kolejnego kroku i od ponad roku nie podjęli nowych zobowiązań. KE uznaje to za naruszenie unijnego prawa i wezwała nas oraz pozostałe dwa kraje do rozpoczęcia w ciągu miesiąca procesu przyjmowania uchodźców. Eksperci nie mają wątpliwości, że wszczęta w Brukseli procedura będzie długotrwałym procesem, który może się skończyć w Trybunale Sprawiedliwości UE. Ewentualne kary finansowe nie będą jednak łatwe do wyegzekwowania, a jeśli do nich dojdzie, to najwcześniej za kilka lat. Rządy wszystkich krajów objętych procedurą odrzucają zarzuty Komisji i zamierzają przekonywać Brukselę do swoich racji. Obecna ekipa rządząca w Polsce od początku sprzeciwia się unijnym pomysłom na rozwiązanie kryzysu migracyjnego i deklaruje, że nie ulegnie w sprawie przymusowej relokacji