W Paryżu, Saint-Denis czy Lyonie są kawiarnie, stacje metra, ulice, gdzie kobiety nie są mile widziane. Od roku w Chapelle-Pajol w Barbes, znajdującej się na styku X i XVIII dzielnicy Paryża, grupy młodych mężczyzn utrudniają kobietom wstęp do pobliskiej stacji metra la Chapelle.
W kawiarniach i pubach, na skwerach oraz na kilku najbliższych ulicach jest podobnie. Handlarze, przemytnicy, paserzy, koczujący imigranci – głównie pochodzenia sudańskiego –zaczepiają i napastują kobiety niezależnie od ich wieku, stroju i koloru skóry. Steki wyzwisk wykrzykiwane w kilku językach kierowane są ze szczególnym upodobaniem w kierunku młodych kobiet ubranych w szorty lub minispódnice. – Takie stroje noszą prostytutki, a nie szanujące się kobiety – słyszą Francuzki.
– Życie tutaj stało się nieznośne – skarży się Meryl, młoda nauczycielka mieszkająca w Barbes od kilku lat. Kiedyś była to popularna dzielnica ludzi niespecjalnie bogatych, ale przyjaznych. Kobieta, która dwa lata mieszkała i uczyła francuskiego w Maroku, nie obwinia imigrantów o zaistniałą sytuację, raczej policję o nieskuteczność. – Kwestia imigrantów to bardziej skomplikowany problem – komentuje. Trudno ją podejrzewać o nienawiść. Sama uczy ich nowych umiejętności, które pozwalają lepiej odnaleźć się na rynku pracy, wyjaśnia, jak się zaadaptować. Przyznaje: wyjechała z Maroka z powodu różnic kulturowych, których nie mogła znieść. – Kobieta nie powinna sama wychodzić z domu – powtarzano mi to bez przerwy. Sąsiedzi i znajomi zawsze towarzyszyli mi podczas wyjść, bo tak bezpieczniej. W tej dzielnicy zaczyna się robić podobnie.
Od stycznia policja w Barbes odnotowała 19 000 skarg. Aresztowano 884 osoby. Operacja pod kryptonimem „Barbes respire” (tł. Barbes oddycha) nie przyniosła jednak oczekiwanych efektów. Mieszkańcy wciąż są zastraszani.
Do incydentów dochodzi też w innych miastach: w Lyonie czy w Saint-Denis. „Męskie” kawiarnie, restauracje to miejsca, gdzie kobietom nie tylko daje się do zrozumienia, że nie powinny tam wchodzić, ale po prostu wyprasza się je stamtąd. Proceder ten udokumentowała ukrytą kamerą Nadia Remadna, pisarka i założycielka stowarzyszenia „Brygada matek”, która od lat walczy z dyskryminacją kobiet we Francji i z radykalizacją muzułmanów. Nadia, pochodzenia algierskiego, nie akceptuje przemocy wobec kobiet w przestrzeni publicznej. Pomaga też rodzicom dzieci, które przyłączyły się do dżihadystów. Aktywistka, autorka książki „Jak uratowałam swoje dzieci” i zwolenniczka laickiej republiki, organizuje akcje społeczne i demonstracje, ostentacyjnie wchodząc do męskich rewirów, jak np. w Rillieux-la-Pape, na przedmieściach Lyonu. W tę akcję włączyła się też Brigitte Desmet, radna z Partii Republikańskiej. W Lyonie problemem jest także zastraszanie pracownic socjalnych pracujących na trudnych przedmieściach.
– Strefy bez kobiet są już faktem – uważa szefowa „Brygady matek” – a merowie nie reagują na to zjawisko, pozwalając na arabizację i islamizację przedmieść. Nadia Remadna razem z Azizą Sayah, również aktywistką stowarzyszenia, przygotowały głośny we Francji reportaż na temat „męskich” barów, – w Sevran na północy Paryża kobiety zostały wyproszone z lokalu. – To nie Paryż, tu jest inna mentalność, tu jesteśmy jak w domu – usłyszały od właściciela.
Według Nadii Remadny problem z separacją kobiet od mężczyzn zaczął się już w 2005 r., kiedy po zamieszkach na przedmieściach francuskich miast pozwolono na wzrost wpływów Bractwa Muzułmańskiego. Według Azizy Sayah segregacja jest elementem realizacji zaleceń islamu.
Do dyskusji na temat przemocy wobec kobiet włączyły się wszystkie ugrupowania polityczne. Benoît Hamon, polityk Partii Socjalistycznej, komentując separację kobiet od mężczyzn, wskazał na kontekst historyczny francuskich barów robotniczych, które też w przeszłości „należały tylko do mężczyzn”, oraz na „odpowiedzialność państwa za powstanie socjalnych gett, gdzie przestrzeń publiczna również została zawłaszczona”. Hamona oskarżono o relatywizowanie problemu. Wiceprzewodniczący ultraprawicowego Frontu Narodowego Florian Philippot określił sytuację jako „rezultat dekad uległości”. Z kolei „Uległość” (fr. Soumission) to znana książka francuskiego pisarza Michela Houellebecqa wydana w tym samym dniu, w którym nastąpił atak terrorystyczny na redakcję satyrycznego tygodnika „Charlie Hebdo” w styczniu 2015 r. Akcja powieści toczy się w 2022 r., kiedy to wybory we Francji wygrywa Bractwo Muzułmańskie, a dziedziną, którą szczególnie interesuje się nowy fikcyjny prezydent Mohammed Ben Abbes, jest edukacja i obyczajowość, w tym weryfikacje wyznania i strojów obowiązujących kobiety.
Pod koniec maja mieszkańcy Barbes demonstrowali przeciwko przemocy wobec kobiet. Złożyli również petycję do mera Paryża w tej sprawie. Mer Anne Hidalgo z Partii Socjalistycznej zapewniała na Twitterze, że należy zwalczać zjawisko napastowania kobiet. I że policja prowadzi wiele akcji w tym regionie miasta. Ma zostać powołana specjalna brygada policji do zwalczania tego typu przestępstw.
W odpowiedzi na protest mieszkańców Barbes lewica zorganizowała tego samego dnia kontrmanifestację z transparentami: „Seksizm i dyskryminacja nie mają narodowości ani koloru skóry”. Jedna z inicjatorek protestu mieszkańców Barbes, Valérie Pécresse, przewodnicząca konserwatywnej partii Republikanie w regionie Ile-de-France, została oskarżona przez kontrmanifestantów o... rasizm oraz bezpodstawne łączenie ataków na kobiety z obecnością imigrantów w tej dzielnicy.
Dyskryminacja kobiet łączy się z radykalizacją muzułmanów.