Nie uciekłem z Polski, już wcześniej zaplanowałem swój wyjazd; jak trzeba to pojadę do Polski i na pewno wszystko wytłumaczę w prokuraturze, nie zrobiłem niczego niezgodnego z prawem - powiedział przebywający w USA Wacław Berczyński w wywiadzie dla "Super Expressu".

Berczyński, b. szef powołanej w MON podkomisji smoleńskiej opuścił Polskę 13 kwietnia po wywiadzie dla Dziennika Gazety Prawnej, w którym mówił m.in., że to on "wykończył caracale". Opozycja żąda ścigania go za bezprawny dostęp do niejawnych materiałów i wpływanie na przetarg w tej sprawie. MON zapewnia, że prawa nie złamano. Po wyjeździe do USA Berczyński zrezygnował z kierowania podkomisją smoleńską i radą nadzorczą Wojskowych Zakładów Lotniczych nr 1 w Łodzi.

"Nie uciekłem i nigdzie się nie ukrywam. Bilet do USA kupiłem pod koniec lutego tego roku. Moja +ucieczka+ była planowana na 13 kwietnia. +Uciekłem+ do domu, w którym mieszkam od 1987 r. Chciałem spędzić Wielkanoc z rodziną. A to chyba nie przestępstwo" - mówił Berczyński amerykańskiej korespondentce "Super Expressu", pytany "czemu uciekł z Polski".

Berczyński przyznał, że miał "do wglądu dokumenty, w których były zapytania ofertowe". "Wszystkie one miały najniższą klauzulę tajności. Dokumenty są klasyfikowane jako: poufne, zastrzeżone, tajne, ściśle tajne. Te, które miałem do wglądu, nie wymagały przechowywanie w sejfie. Procedura dostępu do nich jest bardzo dokładna, o czym byłem poinformowany. Z inspektoratu dokumenty przesyłane są do Tajnej Kancelarii, potem do kogoś, kto może je bezpiecznie przechować w sejfie, a potem do adresata, czyli do mnie. Miałem do niedawna Security Clearence, czyli autoryzację dostępu do tajnych informacji w USA, gdyż pracowałem nad projektem dla armii amerykańskiej, więc te procedury doskonale znam. Byłem w tym zakresie szkolony zarówno w USA, jak i w Polsce" - zapewnił.

Według niego posłowie PO Tomasz Siemoniak, Cezary Tomczyk i Marcin Kierwiński wiedzą o tym; "ale udają zaskoczenie, czyli rżną głupa". Berczyński zapewnił, że jeśli dostanie wezwanie do prokuratury, to przyjedzie do Polski. "Jak trzeba, to pojadę i na pewno udzielę wszelkich wyjaśnień" - powiedział.

Jego zdaniem francuskie helikoptery są "przeciętne i były dwa razy za drogie". "To była próba kradzieży z Polski miliarda albo więcej dolarów. To był duży, a może największy przekręt w historii Polski. Moje polskie sumienie, a są jeszcze tacy ludzie, nie pozwoliło mi przejść nad tym obojętnie" - dodał.

Berczyński podkreślił, że nie miał nic wspólnego z wyborem samolotów dla VIP-ów. "Z nikim na ten temat nie rozmawiałem. Można było kupić boeingi lub airbusy, innych nie ma. To są dwie firmy produkujące te samoloty na świecie. Nikt inny ich nie robi. Są mniej więcej w tej samej cenie, od 100 milionów dolarów za sztukę plus wyposażenie. Na przykład samolot prezydenta USA kosztuje prawie miliard dolarów" - powiedział.

Indagowany czy jako były pracownik boeinga nie lobbował za tą firmą w Polsce Berczyński zaprzeczył i dodał, że nie pracuje dla niej od 10 lat. Pytany o pożyczkę jaką uzyskał od Boeing Credit Union, Berczyński ujawnił, że był to kredyt hipoteczny, który wziął, bo oferowali mu "niższy procent niż inni". "Dawno już go spłaciłem. Taki kredyt może dostać każdy obywatel, nawet nie pracownik Boeinga".

Zapytany skąd wziął w 2016 r. 850 tysięcy dolarów w gotówce na zakup domu w Kalifornii, Berczyński odparł, że 31 grudnia 2015 r. sprzedał kawałek działki przy domu pod Filadelfią za 1,2 miliona dolarów. "Za to kupiłem upatrzony już wcześniej dom w Kalifornii za 850 tys. dolarów plus koszty niestety. Resztę pieniędzy ze sprzedaży działki musiałem zapłacić do urzędów podatkowych" - powiedział.