Viktor Orbán umiejętnie rozgrywa wewnętrzne sprzeczności w unijnej polityce. Rezolucja Parlamentu Europejskiego mu nie zaszkodzi. Parlament Europejski wezwał wczoraj do uruchomienia przez Radę Unii Europejskiej przeciwko Węgrom osławionego, zastosowanego już wobec Polski, art. 7 traktatu z Lizbony, czyli procedury monitorowania praworządności. Za opowiedziało się 393 posłów, przeciwko było 221.
W sprawie Warszawy w 2016 r. PE był bardziej jednoznaczny: analogiczną rezolucję poparło 513 posłów, a przeciwnego zdania było 142. Przyjęty wczoraj dokument nie powinien jednak zaszkodzić węgierskiemu rządowi.
Złożono dwa projekty rezolucji – jeden autorstwa Europejskiej Partii Ludowej (EPP) i drugi od czterech frakcji lewicowych. EPP, do której należy Fidesz Viktora Orbána, znalazła się w sytuacji nie do pozazdroszczenia, między polityczną lojalnością (dzięki Fideszowi EPP ma przewagę 27 posłów nad socjalistami) a spełnianiem oczekiwań dużej części europejskiej opinii publicznej. Przewodniczący frakcji Manfred Weber tuż przed głosowaniem zamieścił na Twitterze komunikat, w którym stwierdził, że EPP nie wyklucza zastosowania art. 7, ale rząd Węgier musi dostać możliwość zareagowania na rezolucję. Sam Weber nie poparł rezolucji, co jest politycznym sygnałem dla premiera Węgier.
Ostatecznie głosowano projekt przedłożony przez lewicę. Spośród europosłów EPP 67 go poparło, 40 się wstrzymało, a przeciwko było 98. To dowód, że największa unijna frakcja nie ma pomysłu, jaki kurs obrać wobec premiera Węgier. Ta niejednoznaczność jest Budapesztowi na rękę. Przyjęta rezolucja jest szóstą uchwaloną za rządów koalicji Fidesz-KNDP. Po drodze, w 2013 r., był jeszcze raport Rui Tavaresa w sprawie przestrzegania praw podstawowych na Węgrzech. Co dalej? Rezolucja nie jest wiążąca, ale wyraża stanowisko PE. Poprzednie dokumenty niewiele zmieniły w węgierskim prawodawstwie. Choć Budapeszt wchodził w dialog z Brukselą, poprawki miały charakter kosmetyczny.
Parlament Europejski wezwał ponadto do wycofania się ze zmian w prawie dotyczącym organizacji pozarządowych, do zapewnienia niezależności Uniwersytetowi Środkowoeuropejskiemu (CEU) i do wypracowania porozumienia z USA w tej sprawie. Jak pisaliśmy, projekt dotyczący obowiązkowego deklarowania przez organizacje pozarządowe zagranicznych grantów wartych powyżej 25 tys. dol. jest w fazie przygotowawczej. Co się tyczy CEU, po stanowczej postawie USA i wezwaniu do niestosowania ustawy minister szkolnictwa wyższego w zasadzie sam określił, jak można omijać nowe przepisy. W węgierskim Trybunale Konstytucyjnym leży także skarga opozycji na niezgodność ustawy z konstytucją.
Wczorajsza rezolucja dowodzi niespójności działań instytucji unijnych. W kwietniu w czasie posiedzenia PE, w którym brał udział Orbán, informowano, że Komisja Europejska wniosła do Trybunału Sprawiedliwości UE sprawę przeciwko Węgrom o naruszenie unijnego prawa. Materia tej skargi była tożsama z uchwaloną rezolucją. Nie wydaje się, by Rada UE zajęła się procedowaniem art. 7, kiedy postępowanie w tej samej sprawie toczy się w innej instytucji. Brak jednolitego stanowiska EPP wskazuje, że nie ma politycznej woli doprowadzenia sprawy do końca i nałożenia na Budapeszt sankcji.
To dowód na sukces prowadzonej przez Budapeszt polityki zawiązywania sojuszów i docierania do szerokiego grona odbiorców. Premier Węgier deklarował gotowość dialogu z Komisją. A Fideszowi łatwo tłumaczyć obywatelom w czasie konsultacji społecznych pod hasłem „powstrzymać Brukselę”, że Unia wymusza korzystne dla siebie rozwiązania, a koncyliacyjny Orbán nie ma możliwości obrony. Dlatego rząd odpowiedział na rezolucję wydłużeniem konsultacji o 11 dni, do końca maja.
Nie można nie odnieść wrażenia, że obie strony markują rozwiązywanie sporu. UE dopuszcza „twardy brexit”, ale nie „twarde rozwiązanie sytuacji na Węgrzech”. Przed kilkunastoma tygodniami Komisja Europejska oddała ostatnią sprawę, poprzez którą była w stanie wpływać na Orbána. Chodzi o zgodę na rozbudowę elektrowni atomowej w Paks. Paks to dla Budapesztu projekt priorytetowy. Teraz, kiedy budowa może być bez przeszkód kontynuowana wespół z Rosjanami, nie ma już innej tak ważnej kwestii, a zatem nie ma też tak silnego instrumentu nacisku.
Za rok na Węgrzech odbędą się wybory parlamentarne. Jest niemal pewne, że po raz trzeci z rzędu wygra je premier Orbán. Z kolei w 2019 r. EPP będzie chciała wygrać kolejne wybory do Parlamentu Europejskiego. Obie strony grają zatem na zachowanie status quo. Ich wzajemne relacje mogłaby zmienić wygrana SPD we wrześniowych wyborach w Niemczech, gdyż utrata mocnego głosu kanclerz Angeli Merkel osłabiłaby pozycję Orbána na forum europejskim. Ale zwycięstwo niemieckiej lewicy jest coraz mniej prawdopodobne.