Tocząca się w Polsce debata o przyjmowaniu uchodźców prowadzi do społecznej katastrofy, za którą winę ponoszą nieodpowiedzialni politycy, dziennikarze niezdolni do podjęcia próby krytycznego myślenia oraz my wszyscy, tolerujący w milczeniu gwałtownie rosnącą i niemającą podstaw w faktach niechęć do cudzoziemców. Dane dowodzą, że reakcje społeczne są zupełnie nieadekwatne do skali zjawiska w Polsce.
Urząd do Spraw Cudzoziemców (UDSC) podał, że w 2016 r. liczba cudzoziemców składających wnioski o nadanie statusu uchodźcy w Polsce nieznacznie przekroczyła 12 tys. Nie była większa niż ich liczba w 2015 r. (12,3 tys. cudzoziemców) i aż o 20 proc. niższa niż rekordowa liczba ubiegających się o status uchodźcy w Polsce w 2013 r. (ponad 15 tys.), a więc jeszcze przed kryzysem migracyjnym w Europie. Tymczasem ze zgromadzonych przez Europejski Urząd Wsparcia Azylowego danych wynika, że w Unii Europejskiej w czasie kryzysu migracyjnego liczba wnioskodawców wzrosła z 450 tys. (2013 r.) do 1,35 mln (2015 r.), by w 2016 r. nieznacznie spaść do 1,2 mln. Innymi słowy, w latach 2013–2016 liczba cudzoziemców ubiegających się o ochronę międzynarodową w Unii Europejskiej wzrosła o 275 proc., podczas gdy w Polsce spadła o 20 proc.
L iczba cudzoziemców przybywających do Polski z państw, w których aktywne jest samozwańcze Państwo Islamskie, jest bardzo nikła. Z podsumowania UDSC za 201 6 r . wynika, że Polska przyznała ochronę 43 obywatelom Syrii i 18 obywatelom Iraku. Polska w ostatnim ćwierćwieczu nigdy nie była państwem, które chętnie uznawało przybywających do niej cudzoziemców za uchodźców. Z podsumowania rocznych raportów przedstawianych przez UDSC wynika, że na blisko 160 tys. wnioskodawców, aplikujących w latach 1992–2016 o uznanie ich za uchodźców, Polska przyznała ten status mniej niż 5 tys. osób.
Jeśli porównamy te dane ze statystykami Niemiec, państwa dwukrotnie większego niż Polska, to dostrzeżemy, że tylko w 2015 r. Niemcy rozpatrzyli ćwierć miliona wniosków cudzoziemców i przyznali ochronę międzynarodową połowie z nich. Oznacza to, że Niemcy w ciągu dwóch tygodni 2015 r. przyznali status uchodźcy większej liczbie cudzoziemców niż Polska w całym okresie ostatnich 25 lat obowiązywania konwencji genewskiej. Polska od lat jest zaliczana do państw UE o najmniejszej liczbie wniosków uchodźczych. Równocześnie prawdopodobieństwo uzyskania ochrony międzynarodowej należy w naszym kraju do najniższych. Nie może więc dziwić, że do 2015 r. osiadło u nas na stałe zaledwie 1545 uchodźców oraz blisko 3 tys. cudzoziemców objętych inną formą ochrony międzynarodowej. Na 38-milionowy kraj jest to niezauważalna kropla. W perspektywie Europy nie jest to ani problem ekonomiczny, ani społeczny.
Tymczasem wsłuchując się w narrację antyimigracyjną i podkreślanie konieczności lepszego zabezpieczenia polskich granic przed (niebezpiecznymi i obcymi kulturowo) cudzoziemcami, którzy starają się wtargnąć na nasze ziemie, osoba znająca choć trochę problematykę migracyjną zdaje sobie sprawę, że owa narracja nie ma wiele wspólnego z faktami. Nasza wschodnia granica od wejścia Polski do UE, a zwłaszcza od przystąpienia do strefy Schengen, jest jedną z najlepiej strzeżonych granic w Europie, a polska Straż Graniczna jest formacją skutecznie wypełniającą swoje zadania zarówno na granicy, jak i w głębi kraju.
Zagrożenie ze strony uchodźców po powtarzających się zamachach terrorystycznych w Europie stało się jednak w trakcie ostatniej kampanii wyborczej punktem dyskusji politycznej. Z danych podawanych przez CBOS wynika, że o ile w maju 2015 r. jeszcze 72 proc. respondentów przychylnie traktowało postulat przyjmowania uchodźców, to już w lutym 2016 r. liczba ta spadła do 39 proc. Przeciwnych przyjmowania uchodźców w połowie 2015 r. było 21 proc. z nas, a na początku 2016 r. – już 57 proc. Ta zmiana drastycznie dała się odczuć w relacjach międzyludzkich. Brak przychylności przerodził się we wrogość, a ta może łatwo zmienić się w nienawiść. Jest to niechęć do obcych, których nie znamy. 97 proc. Polaków deklaruje przy tym, że nie zna nikogo pochodzącego z państw arabskich, Azji lub Afryki.
Polska, przystępując do Unii Europejskiej, zobowiązała się również zapewnić pełną skuteczność prawu europejskiemu. Traktat o funkcjonowaniu Unii Europejskiej jako jedną z zasad, od których respektowania zależy utworzenie Wspólnego Europejskiego Systemu Azylowego, wymienia solidarne ponoszenie ciężaru migracji. Nie jest to wprawdzie wyrażony expressis verbis obowiązek przyjmowania określonych kwot relokowanych czy przesiedlanych uchodźców (ten wynika z decyzji Rady UE, za którymi Polska głosowała w 2015 r.). Jednym ze sposobów wywiązywania się z tych zobowiązań mogłaby stać się współpraca przy uruchamianiu korytarzy humanitarnych, o co z wielką determinacją apeluje papież Franciszek.
Katastrofa humanitarna, jaka ma miejsce w Syrii (Aleppo sprawia wrażenie Warszawy po Powstaniu Warszawskim), i niezwykle trudne warunki w obozach dla uchodźców w państwach z nią graniczących skłoniły wiele krajów do ratowania ludzi, często innych kulturowo niż my. Choć wiąże się to z pewnym ryzykiem, przy proponowanej skali tej humanitarnej interwencji i rozłożeniu jej na lata, ryzyko to będzie mniejsze niż to związane z przepływem osób wewnątrz strefy Schengen. Podjęcie próby ratowania ludzi z sytuacji zagrożenia jest w tej sytuacji naszym moralnym obowiązkiem. Zamknięcie się Polski na uchodźców, biorąc pod uwagę naszą powojenną historię, jest również aktem wielkiej niewdzięczności.
Jednak przyjęcie pewnej liczby uchodźców nie powinno wynikać tylko z poczucia europejskiej lojalności czy historycznej wdzięczności. Może ono wynikać także z dalekowzrocznej kalkulacji. Dlaczego? Otóż nie jest wcale pewne, że Polska nie stanie się buforem dla napływu uchodźców w razie kryzysu politycznego, gospodarczego czy militarnego, który może dotknąć któregoś z naszych wschodnich sąsiadów. Jakich argumentów użyjemy w przypadku, gdy państwa zachodnie zamkną swoje granice i nie zechcą przyjąć na swoje terytorium setek tysięcy szturmujących Polskę Białorusinów, Ukraińców czy obywateli Federacji Rosyjskiej?
Polski system recepcji jest tymczasem przygotowany na przyjęcie kilku tysięcy cudzoziemców. Nasza obecna niechęć do jakiejkolwiek, nawet ograniczonej w liczbie i rozłożonej w czasie, relokacji byłaby usprawiedliwieniem dla braku zainteresowania innych państw problemem, który będzie można uznać za wewnętrzną sprawę Polski. Zatem za przyjęciem uchodźców przemawia nawet oportunizm. Nikt w Europie nie przeprowadza relokacji w sposób nieprzygotowany i gwałtowny. Jeśli nawet stwierdzimy, że nie jesteśmy w stanie przeprowadzić tej operacji wobec zadeklarowanych tysięcy, to we współpracy z organizacjami pozarządowymi i władzami lokalnymi możemy przetestować pilotażowo system relokacji na mniejszą skalę.
Prowadzona od ostatnich wyborów parlamentarnych trująca i oderwana od polskich realiów narracja zaczyna niestety rodzić zatrute owoce. Wzrost niechęci i agresji wobec różnych kulturowo, rasowo i religijnie cudzoziemców staje się widoczny gołym okiem. Mimo przedstawionych danych, w społeczeństwie rośnie poczucie zagrożenia ze strony terrorystów. Koszty podsycania społecznych antagonizmów i konsekwencje dla bezpieczeństwa mogą być opłakane zarówno dla obywateli RP, jak i przybyszów z zewnątrz.
Obecnie rolą przedstawicieli rządu – obok dokonywanego w ciszy gabinetów planowania na wypadek ewentualnego kryzysu i pełnego egzekwowania uprawnień służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo państwa – powinno być jak najczęstsze zapewnianie społeczeństwa, że w ostatnich latach kryzys uchodźczy w żaden odczuwalny sposób nie dotknął Polski. Charakter migracji do Polski jest zupełnie inny niż do państw południowej i zachodniej Europy. Do tego migracja ekonomiczna do Polski (nieprawdziwe tezy o tzw. milionie uchodźców z Ukrainy) przynosi same pozytywne skutki gospodarcze, choć społeczne konsekwencje braku polityki integracyjnej w obliczu tego zjawiska są jeszcze nieznane.
Faktu braku negatywnych konsekwencji tzw. kryzysu migracyjnego dla Polski nie zauważyli ani politycy, ani media, ani zwykli ludzie. Działając w nieracjonalnym poczuciu zagrożenia terroryzmem, niechętnie odnosimy się do stosowania przez Polskę zakazu zawracania osób ubiegających się o ochronę, który wynika z prawa międzynarodowego. Mimo apelu papieża Franciszka obawiam się, że nasze zamknięcie wynika z dezinformacji i przykładania zachodnioeuropejskich problemów do polskich realiów. Jakże profetyczna wobec tego, co obecnie dzieje się w Polsce, okazała się analiza dokonana w 2013 r. przez Papieską Radę ds. Duszpasterstwa Migrantów i Podróżujących oraz Papieską Radę Cor Unum.
„Debata dotycząca osób ubiegających się o azyl przeistoczyła się niestety w forum politycznych i administracyjnych celów wyborczych, które umocniły wrogie i agresywne postawy wśród elektoratu (...). W rezultacie spowodowało to ograniczenie gościnności i zgody na przyjmowanie znacznych grup uchodźców na czas nieokreślony. Kreowanie negatywnego wizerunku uchodźców i ubiegających się o azyl doprowadziło do wzrostu ksenofobii, nasilenia rasizmu, strachu i nietolerancji w stosunku do nich” – czytamy w dokumencie. Święte słowa. Czy ktoś wyciągnie z nich wnioski?