W ostatnich sondażach zwolennicy zmiany systemu politycznego Turcji z parlamentarnego na prezydencki mają niewielką przewagę, jednak zdaniem ekspertów wynik niedzielnego referendum w tej sprawie nie jest jeszcze przesądzony.

"Sondażom nie można do końca ufać" – mówi PAP Ali Carkoglu, profesor nauk politycznych z prestiżowego Uniwersytetu Koc w Stambule. Uważa, że prawdziwe opinie ukrywa zarówno wielu zwolenników, jak i przeciwników zmiany systemu.

"W obecnej atmosferze zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy wzmocnienia urzędu prezydenta nie czują się dość bezpiecznie, by otwarcie rozmawiać o swoich poglądach. Dlatego w niedzielę, bez względu na to, która opcja zwycięży, może nas wszystkich czekać duża niespodzianka. Różnica między głosami +za+ i +przeciw+ może być o wiele większa, niż wynikałoby z ostatnich sondaży. Co więcej, obóz przeciwny zmianie konstytucji nadal ma szansę na zwycięstwo" - ocenia Carkoglu.

Jak twierdzi, wielu ankietowanych obawia się kary za otwarte zadeklarowanie, jak będą głosować: "Załóżmy, że wygra opcja +nie+ (przeciw zmianom - PAP) i rządząca Turcją Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), która jest głównym autorem tego projektu, zacznie szukać winnych w swoich szeregach. Takiej sytuacji nikt nie chce ryzykować".

Według sondaży szanse obu obozów są dość wyrównane. Obecnie niewielką przewagę mają zwolennicy silnego ośrodka prezydenckiego (51,3 proc.), a przeciwnicy na ogół uzyskują 48-49 proc. Nadal istnieje też grupa niezdecydowanych, obecnie licząca ok. 9 proc.

Eksperci uważnie porównują te rezultaty z wynikami ostatnich wyborów parlamentarnych w Turcji z listopada 2015 r. AKP zdobyła wówczas 49,5 proc., a Nacjonalistyczna Partia Działania (MHP), której przywódca Devlet Bahceli popiera autorytarne ambicje tureckiego prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana – 11,9 proc. Gdyby projekt konstytucyjnych zmian otrzymał tyle głosów, co obie te partie w 2015 r., z ich zatwierdzeniem nie byłoby żadnych problemów.

Tymczasem znana turecka dziennikarka Barcin Yinanc napisała na łamach anglojęzycznego dziennika "Hurriyet Daily News", że obecnie ok. 10 proc. wyborców AKP z 2015 r. może nie poprzeć zmiany konstytucji. Według Yinanc są to osoby wykształcone, mieszkające w miastach i dotąd zadowolone z polityki Erdogana, ale nieprzekonane co do konieczności skoncentrowania całej władzy w jego rękach. Ponadto według Yinanc co najmniej połowa członków MHP nie posłucha Bahcelego i zagłosuje na +nie+.

Carkoglu zgadza się, że może tak się stać. "W AKP w bardzo krótkim czasie zaszło wiele zmian na najwyższych stanowiskach. W pewnym sensie można to interpretować pozytywnie, jako przykład nowego dynamizmu. Z drugiej strony dla wielu członków to musi być dziwne doświadczenie, nie wiedzą, komu ufać. Czasem zastanawiam się, jakie procesy zachodzą w dolnych szeregach tej partii: kto i jak tłumaczy tym ludziom, co się dzieje, kogo mają słuchać, jak mają głosować” – mówi Carkoglu.

Jeśli istnieje możliwość przegranej Erdogana w referendum, będzie musiało się to stać przy udziale części jego tradycyjnych zwolenników - dodaje. "Nawet jeśli połączymy wszystkie głosy Partii Ludowo-Republikańskiej (CHP), prokurdyjskiej Ludowej Partii Demokratycznej (HDP) i buntowników z MHP, to nie wystarczy, by powstrzymać Erdogana. W tym referendum najważniejsze będzie, czy i jak wielu członków AKP zagłosuje przeciw” – mówi politolog.

Eksperci są zgodni, że niezależnie od wyniku głosowania Turcję czekają trudne czasy. Niezależny konsultant polityczny Yoruk Isik uważa, że nawet jeśli zwycięży obóz przeciwny zmianie konstytucji, Erdogan nie zaakceptuje porażki i będzie szukał innego sposobu na wprowadzenie swojego projektu w życie.

"Kiedy Erdogan nie dostaje tego, czego chce, kreuje nowy kryzys. Jeśli przegra referendum, będziemy mieli przyspieszone wybory, bo będzie próbował zwiększyć przewagę AKP w parlamencie. Dlatego niektórzy mówią, że lepiej pozwolić mu wygrać i w ten sposób przynajmniej zażegnać kolejny kryzys" - mówi Isik.

Także zdaniem Carkoglu bez względu na niedzielny wynik przyszłość nie będzie łatwa. "W najbliższych kilku latach kraj będzie musiał poważnie zastanowić się nad swoją przyszłością i podjąć kilka ważnych decyzji" - mówi. Uważa jednak, że zwycięstwo obozu przeciwnego zmianie konstytucji byłoby mimo wszystko bardziej korzystne.

"W takim przypadku mimo wszystko nasza sytuacja byłaby nieco bardziej stabilna. Zablokowałoby to np. możliwość przywrócenia kary śmierci do kodeksu karnego, co z kolei ustabilizowałoby nasze stosunki z Europą. W przeciwnym razie bardzo możliwe, że kara śmierci zostanie przywrócona i wtedy nie mam pojęcia, jaki to będzie miało wpływ na naszą gospodarkę czy zagraniczne inwestycje" - podkreśla Isik.

Jednak Cem Toker - były przywódca niewielkiej Partii Liberalno-Demokratycznej, która zawiesiła działalność, gdy rząd AKP odmówił jej odnowienia rejestracji - jest zdania, że rozważania o porażce Erdogana w nadchodzącym głosowaniu to mrzonki.

"Dyktatorzy nie przegrywają wyborów czy referendów. Erdogan kontroluje w tym kraju wszystko - Najwyższą Radę Wyborczą (YSK), sądownictwo, media. Na dodatek od lipca ub.r. mamy w Turcji stan wyjątkowy. Wygrana Erdogana jest w tej sytuacji logiczną konsekwencją obecnych wydarzeń w kraju. Inny rezultat byłby cudem, a w cuda nie bardzo wierzę" – mówi PAP Toker.