Formalne przyznanie mu uprawnień, które de facto ma, skończy z pewną istniejącą fikcją. Ale obawy, że zarazem zlikwidowane zostaną resztki demokratycznej kontroli nad rządzącymi, są uzasadnione.
TURCJA
Recep Tayyip Erdogan jest coraz bliżej osiągnięcia celu, do którego dążył od dawna. Sondaże wskazują, że w niedzielnym referendum większość Turków poprze zmiany konstytucyjne wzmacniające jego kompetencje. Zresztą nawet gdyby głosowanie poszło nie po jego myśli, temat jeszcze będzie mógł powrócić.
W plebiscycie rozstrzygnie się los pakietu 18 poprawek do konstytucji, które wprowadzą w Turcji ustrój prezydencki. Jeśli zostaną przyjęte, to zlikwidowany zostanie urząd premiera, a kierowanie rządem przejmie prezydent – obecnie formalnie mający funkcje reprezentacyjne. Powoływanie i odwoływanie ministrów stanie się kompetencją prezydenta, zaś parlament nie będzie sprawował kontroli nad rządem. Prezydent nie będzie musiał rezygnować z członkostwa w partii politycznej, jak to jest obecnie, i zsynchronizowane zostaną kadencje prezydenta i parlamentu tak, by wybory mogły odbywać się równocześnie. Prezydent zyska prawo do wprowadzania stanu wyjątkowego i trudniejsze będzie pociągniecie go do odpowiedzialności.
Zwolennicy zmian argumentują, że istnienie dwóch ośrodków władzy – prezydenta i premiera – nie jest korzystne i nie pasuje do tureckiej mentalności, a w obecnych niepewnych czasach potrzeba silnej władzy wykonawczej jest bardziej widoczna niż kiedykolwiek. Przeciwnicy – że jest do kolejny krok na drodze w kierunku autorytaryzmu i mając takie uprawnienia Erdogan będzie rządził Turcją bez żadnej kontroli. I to przez wiele lat, bo jego prezydenckie kadencje byłyby liczone od nowa, zatem mógłby pozostać u władzy aż do 2029 r. Jedni i drudzy mają do pewnego stopnia słuszność – obecna sytuacja, w której formalnie władzę wykonawczą sprawuje premier, ale faktycznie o wszystkim decyduje Erdogan, nie jest zdrowa. Nie tyle jednak wynika ona z niedoskonałości konstytucji, ile z tego, że Erdogan, który zanim w 2014 r. został premierem, był przez 11 lat szefem rządu, przytłacza swoją osobą całą turecką scenę polityczną. Formalne przyznanie mu uprawnień, które de facto sprawuje, skończy z pewną istniejącą fikcją, ale obawy, że zarazem zlikwidowane zostaną resztki demokratycznej kontroli nad rządzącymi, są uzasadnione. Stan tureckiej demokracji od dawna budzi w Unii Europejskiej, do której Turcja aspiruje, poważne zastrzeżenia. Wzmogły się one zwłaszcza po zeszłorocznej próbie przewrotu wojskowego, po której nastąpiła ogromna fala aresztowań i czystek w instytucjach państwowych. Cały czas trwa też wprowadzony wówczas stan wyjątkowy.
Erdogan i rządząca Turcją Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) od dawna postulowały wprowadzenie systemu prezydenckiego, jednak AKP nie miała wystarczającej większości, by zmiany mogły zostać przeprowadzone bez referendum. Od kiedy jesienią zeszłego roku parlament zaczął pracę nad nowelizacją konstytucji, turecka opinia publiczna była w tej sprawie bardzo podzielona. W ostatnich dniach sondaże wskazują jednak na lekką przewagę zwolenników zmian. Z opublikowanego wczoraj sondażu ośrodka ANAR wynika, że poprzeć je zamierza 52 proc. badanych (wyłączając niezdecydowanych), zaś w badaniu firmy Konsensus – 51,2 proc. Trzeba jednak pamiętać, że to wciąż nieduża przewaga, a w związku z zastraszaniem przeciwników politycznych przez władze część badanych może niechętnie ujawniać swoje poglądy, i jakiekolwiek wyniki badań należy traktować bardzo ostrożnie.
Przyjęcie w referendum poprawek może nie być najlepszym rozwiązaniem dla tureckiej demokracji, ale przynajmniej zakończy ciągnący się od kilku miesięcy stan niepewności politycznej, która odstrasza inwestorów – o ile zwycięstwo zwolenników zmian będzie wyraźne. Jeśli ich przewaga będzie minimalna, na pewno pojawią się głosy, że wynik został „poprawiony” przez władze i możliwy będzie wybuch antyrządowych protestów. Z kolei jeśli wygrają przeciwnicy zmian, wątpliwe jest, by Erdogan łatwo to zaakceptował. Pojawiają się sugestie, że w takim przypadku AKP będzie chciała przedterminowych wyborów. I będzie liczyć, że progu wyborczego nie pokona osłabiona wskutek aresztowań prokurdyjska Demokratyczna Partia Ludowa (HDP). A bez niej w parlamencie zwolennicy ustroju prezydenckiego będą mieli wystarczającą większość, by powtórzyć cały proces, ale już bez konieczności referendum.