Nie jest prawdą, że miesięczne wynagrodzenie Bartłomieja Misiewicza w PGZ wynosi 50 tys. zł - poinformował PAP w środę rzecznik Polskiej Grupy Zbrojeniowej Łukasz Prus. Dodał, że wynagrodzenie żadnego z pełnomocników zarządu spółki nie sięga tej kwoty.

Informację o rzekomych zarobkach Misiewicza podała m.in. "Rzeczpospolita". Według niej były rzecznik prasowy MON i były szef gabinetu politycznego ministra Antoniego Macierewicza, który został pełnomocnikiem zarządu Polskiej Grupy Zbrojeniowej ds. komunikacji, ma zarabiać miesięcznie 50 tys. zł i może liczyć na służbowy samochód.

Prus poinformował, że Polska Grupa Zbrojeniowa wystosuje do mediów podających oraz powielających tę nieprawdziwą informację wnioski o publikację sprostowania. "Jeszcze dzisiaj Polska Grupa Zbrojeniowa S.A. wystosuje oświadczenie, dotyczące zatrudnienia pana Bartłomieja Misiewicza w Spółce. Oświadczenie to zostanie przekazane przedstawicielom mediów, a także opublikowane na stronie internetowej PGZ S.A." - podał zastępca dyrektora Biura Komunikacji i Promocji Polskiej Grupy Zbrojeniowej S.A. Łukasz Prus.

Wcześniej na doniesienia medialne zareagował były rzecznik MON: "Pisanie głupot i kłamstw powinno być z automatu karane. Dyskusja z brukowcami, które podają nieprawdę jest bez sensu".

Nadzór nad państwowymi spółkami zbrojeniowymi MON przejęło w imieniu Skarbu Państwa po wyborach parlamentarnych w 2015 r. Udziałowcami PGZ są: Ministerstwo Skarbu Państwa oraz dwa państwowe podmioty - Agencja Rozwoju Przemysłu i Polski Holding Obronny (dawna Grupa Bumar).

Misiewicz już pracował w PGZ; 31 sierpnia 2016 r. został powołany w skład jej rady nadzorczej. Według mediów zmieniono dla niego statut spółki, bo nie miał wyższego wykształcenia i kursu dla członków rad nadzorczych. Minister obrony tłumaczył, że Misiewicz jest jego bezpośrednim reprezentantem w PGZ, a w przemyśle zbrojeniowym nie ma wymogów dotyczących wykształcenia, liczą się inne cechy - lojalność, chęć współpracy, kompetencje i decyzyjność - które Misiewicz posiada. Protestowała PO; chciała, by sprawie przyjrzała się prokuratura. Misiewicz mówił zaś, że spokojnie czeka na ocenę prokuratury, ponieważ prawo nie zostało złamane. W listopadzie 2016 r. prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa.

27-letni Misiewicz był rzecznikiem i szefem gabinetu politycznego ministra obrony. Od początku pełnienia tej funkcji był krytykowany przez opozycję i niektóre media. W drugiej połowie września 2016 r. - po publikacji "Newsweeka", według którego miał proponować radnym PO w Bełchatowie przystąpienie do koalicji z PiS, sugerując, że w zamian zapewni im zatrudnienie w państwowej spółce - poprosił szefa MON o zawieszenie w funkcjach w resorcie i zrezygnował z posady w radzie nadzorczej PGZ. Do resortu wrócił ponownie na początku grudnia 2016 r., ale jego nazwisko zniknęło ze stron internetowych resortu na początku lutego 2017 r. Wcześniej "Fakt" opisał wizytę Misiewicza w klubie studenckim w Białymstoku.

O Misiewicza była pytana wielokrotnie premier Beata Szydło; zapewniła, że sprawa jego zatrudnienia w MON jest zamknięta; 23 marca mówiła, że Misiewicz nie pełni żadnej funkcji kierowniczej w MON.

W roli szefa gabinetu politycznego MON Misiewicza zastąpił Krzysztof Łączyński, a w pracy rzecznika - najpierw Oddział Mediów Centrum Operacyjnego MON, a od ubiegłego czwartku - mjr Anna Pęzioł-Wójtowicz.