Tym samym potwierdzone zostały naturalne, górnicze, przyczyny wypadku, do którego doszło 29 listopada ubiegłego roku. We wtorek zakończyła pracę powołana przez prezesa WUG komisja, badająca przyczyny i okoliczności tej tragedii. Niezależnie od dochodzenia nadzoru górniczego, śledztwo w tej sprawie prowadzi także Prokuratura Okręgowa w Legnicy.
"W przyjętym jednogłośnie sprawozdaniu komisji sformułowano przyczyny zdarzenia oraz wnioski dla zapobieżenia podobnym zdarzeniom w przyszłości. Jako przyczynę tąpnięcia, spowodowanego wstrząsem (...) przyjęto pękanie warstw skalnych zalegających nad eksploatowanym złożem, zainicjowane wstrząsem (...) zaistniałym kilkanaście milisekund wcześniej, których skutki były konsekwencją zróżnicowania litologicznego kontaktu między dolomitem a warstwą wapieni. Ustalono, że przyczyną wypadku zbiorowego były dynamiczne oddziaływanie skutków tąpnięcia, spowodowanego samoistnym wstrząsem górotworu" - podał WUG w komunikacie po wtorkowym, ostatnim, posiedzeniu specjalnej komisji.
Aby wyjaśnić przyczyny tąpnięcia i wypadku komisja WUG zamówiła m.in. opracowania naukowe, wykonane przez dwie grupy robocze. Korzystała też z ustaleń Okręgowego Urzędu Górniczego we Wrocławiu, który już wcześniej zakończył przesłuchania wszystkich świadków wypadku w Rudnej. Przesłuchano ok. 50 osób, w tym osoby poszkodowane, oraz oceniono przebieg akcji ratowniczej.
Komisja pracowała w 17-osobowym składzie, pod przewodnictwem wiceprezesa WUG Wojciecha Magiery. W jej składzie znaleźli się eksperci z Politechniki Wrocławskiej, Akademii Górniczo-Hutniczej, Głównego Instytutu Górnictwa, Instytutu Techniki Górniczej KOMAG, Instytutu Technik Innowacyjnych EMAG oraz przedstawiciele Państwowej Inspekcji Pracy z Legnicy i Okręgowego Urzędu Górniczego we Wrocławiu.
Już krótko po wypadku informowano, że był on następstwem silnego wstrząsu górotworu. Jak podawali krótko po wypadku przedstawiciele KGHM, magnituda wstrząsu wyniosła ok. 3,4 stopnia; efektem było tąpnięcie, które spowodowało duże zniszczenia. Akcję ratowniczą utrudniały warunki panujące pod ziemią - ok. 30-stopniowa temperatura i duża wilgotność. Zwałowisko trzeba było usuwać ręcznie, bez użycia maszyn. Pod ziemią pracowało na zmianę trzynaście zastępów ratowniczych, których baza była oddalona o 150 metrów od przeszukiwanego zwałowiska. Zniszczeniu uległy wyrobiska o łącznej długości 5680 m.
Niezależnie od ustaleń nadzoru górniczego, śledztwo dotyczące katastrofy prowadzi Prokuratura Okręgowa w Legnicy. Śledczy sprawdzają, czy śmierć i obrażenia górników mogły postać w wyniku sprowadzenia zdarzenia zagrażającego życiu i zdrowiu wielu osób, z powodu niedopełnienia obowiązków przez osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo i higienę pracy w KGHM Polska Miedź. Chodzi o ustalenie, czy czyjeś działanie lub zaniechanie mogło przyczynić się do wstrząsu górotworu, a następnie obsunięcia się skał, w wyniku czego zginęli górnicy.