10 kwietnia o godz. 12.00 w Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie odbędzie się publiczne spotkanie powołanej przez MON podkomisji do ponownego zbadania katastrofy smoleńskiej - poinformował w czwartek jej przewodniczący dr Wacław Berczyński.

"Zapraszam wszystkich państwa na spotkanie w siódmą rocznicę katastrofy smoleńskiej. Odbędzie się 10 kwietnia na Wojskowej Akademii Technicznej o godz. 12 w południe" - powiedział Berczyński w krótkim oświadczeniu dla mediów.

Przyznał, że podkomisja, którą powołano w lutym 2016 r., spotykała się z zarzutami, że nie pracuje, nie pokazał wyników i kosztuje zbyt dużo. "Właśnie w tym celu zapraszam wszystkich na pokaz naszych wyników. Wykonaliśmy wiele prac. Część prac jest zakończonych, część bardzo zaawansowanych, będziemy również mówić o naszych planach" - powiedział Berczyński, zapowiadając, że "wszystko to będzie przedstawione w poniedziałek".

Berczyński podkreślił, że celem podkomisji nie jest szukanie winnych. "Nie mamy żadnych założeń. Celem naszej komisji jest znalezienie przyczyn tej katastrofy tak, żeby taka tragedia nigdy więcej się nie powtórzyła" - podkreślił.

Przewodniczący podkomisji nie odpowiadał w środę na pytania, które chcieli zadać dziennikarze, np. o ocenę przedstawionych w poniedziałek ustaleń prokuratury.

Szef MON Antoni Macierewicz przed miesiącem w wywiadzie dla PAP zapowiedział, że podkomisja wkrótce przedstawi swoje dotychczasowe ustalenia. Mówił wtedy, że analizy i dowody zebrane przez podkomisję, to "uzupełnienie, rozszerzenie i pogłębienie materiału dowodowego", który od 10 kwietnia 2010 r. był zbierany przez naukowców z konferencji smoleńskich, ekspertów zespołu parlamentarnego ds. katastrofy smoleńskiej (Macierewicz kierował nim w latach 2010-15) i badaczy zagranicznych. Zdaniem szefa MON wiele danych było ukrywanych przez poprzednią komisję, która katastrofę smoleńską badała w latach 2010-11 pod przewodnictwem ówczesnego szefa MSWiA Jerzego Millera.

Jak mówił szef MON, to nie są tylko nowe dowody, lecz w większości jest to podsumowanie materiału, "który był znany, lecz który nie był eksponowany, bądź był ukrywany, bądź minimalizowany, ale oczywiście są też istotne elementy zupełnie nowe". Dodał, że jest to wynik analiz i przeprowadzonych eksperymentów, chociaż nie podał wówczas przykładów.

10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku w katastrofie Tu-154M zginęło 96 osób, w tym prezydent Lech Kaczyński i jego małżonka.

Badanie katastrofy smoleńskiej w Polsce przeprowadziła Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, którą kierował ówczesny szef MSWiA Jerzy Miller. W opublikowanym w lipcu 2011 r. raporcie komisja Millera stwierdziła, że przyczyną katastrofy samolotu było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, a konsekwencji zderzenie samolotu z drzewami, prowadzące do stopniowego niszczenia konstrukcji maszyny. Komisja podkreślała, że ani rejestratory dźwięku, ani parametrów lotu nie potwierdzają tezy o wybuchu na pokładzie samolotu.

Ustalenia komisji Millera kwestionował Macierewicz i jego zespół parlamentarny. Po objęciu władzy przez PiS, w lutym 2016 r. szef MON powołał podkomisję do ponownego zbadania katastrofy smoleńskiej. Działa ona w ramach KBWLLP. W skład podkomisji weszła część naukowców, którzy współpracowali z zespołem parlamentarnym.

Podkomisja rozpoczęła pracę w marcu 2016 r. Jedyną do tej pory konferencję prasową (bez możliwości zadawania pytań) zorganizowała w połowie października 2016 r. Kilka dni później jej członkowie zaprezentowali dotychczasowe ustalenia na posiedzeniu sejmowej komisji obrony.

Zdaniem podkomisji, której szef dr Wacław Berczyński zapewniał, że nie przyjmuje ona żadnych wstępnych założeń ani hipotez w sprawie przyczyn katastrofy, na komisję Millera wywierano nacisk, by jej ustalenia pokrywały się z rosyjskim raportem MAK. Członkowie komisji Millera temu zaprzeczają.

Ostatni, opublikowany w kwietniu 2015 roku, raport kierowanego przez Macierewicza zespołu parlamentarnego zawierał tezę, że prawdopodobną przyczyną katastrofy była seria wybuchów m.in. na lewym skrzydle, w kadłubie i prezydenckiej salonce.

Śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej przez sześć lat prowadziła Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Postawiła ona zarzuty dwóm kontrolerom lotów ze Smoleńska (nie zdołano im ich przedstawić) oraz dwóm oficerom rozwiązanego po katastrofie 36. specjalnego pułku lotnictwa transportowego, który zajmował się transportem najważniejszych osób w państwie.

Wiosną 2016 roku, po reformie prokuratury, której częścią była likwidacja prokuratury wojskowej, śledztwo przejęła Prokuratura Krajowa. W poniedziałek poinformowała, że dwaj rosyjscy kontrolerzy z wieży w Smoleńsku są podejrzani o "umyślne sprowadzenie katastrofy". Śledczy chcą, kontrolerzy zostali przesłuchani w Rosji jako podejrzani z udziałem polskich śledczych. Zarzut pomocnictwa w sprowadzeniu katastrofy miałby usłyszeć trzeci Rosjanin. "Rosyjscy kontrolerzy lotów zapewniali pilotów Tu-154, że są +na kursie i ścieżce+, choć z powodu awarii sprzętu nie widzieli samolotu na radarze. Zezwalając na podejście, mieli więc świadomość, że może dojść do katastrofy" – mówił PAP wiceprokurator generalny Marek Pasionek.

Prokuratura ujawniła też, że podczas ekshumacji prowadzonych od 2016 r. stwierdzono dotychczas dwa przypadki zamiany ciał ofiar, a w pięciu trumnach znaleziono fragmenty ciał innych osób. Według Pasionka, powiodło się umiędzynarodowienie śledztwa: laboratoria z Włoch, Hiszpanii oraz dwa z Wlk. Brytanii zbadają próbki z ciał ekshumowanych oraz z wraku Tu-154 na obecność pozostałości materiałów wybuchowych.