Rząd w Budapeszcie nie widzi powodu, by historia wpływała na relacje gospodarcze z Kremlem.
Od 2014 r. premier Viktor Orbán regularnie, najczęściej w lutym, spotyka się z prezydentem Władimirem Putinem. Na agendę rozmów składają się kwestie energetyczne, gospodarcze oraz polityczne. Tak też było w tym roku. W Polsce jednak największym echem odbiła się wizyta sprzed trzech lat. Bo wtedy Orbán po spotkaniu z Putinem przyleciał do Warszawy potwierdzać przyjaźń polsko-węgierską.
Pragmatyzm ponad wszystko
Z polskiej perspektywy zbliżenie z Rosją mogło dziwić, głównie z powodów historycznych, niekoniecznie związanych z latami komunizmu. Za rządów liberalno-lewicowej koalicji (2002–2010) działacze Fideszu atakowali rządzących za sprzedaż Rosjanom majątku, w tym strategicznych podmiotów, jak MOL (odpowiednik Orlenu) czy linie lotnicze Malév. Ta ostatnia spółka została odkupiona od Rosjan w 2010 r., niedługo po objęciu władzy przez Orbána. Transakcja opiewająca na 100 mld forintów (obecnie 1,4 mld zł) została potraktowana przez Komisję Europejską jako nielegalna pomoc publiczna i ostatecznie w 2012 r. doprowadziła do bankructwa spółki.
Ekipa Orbána do perfekcji opanowała oddzielanie emocji od interesów. Jeśli sięgnąć do programu Fideszu z 2010 r., będącego do dziś punktem odniesienia dla działań rządu, w części poświęconej gospodarce obecny szef Narodowego Banku Węgier György Matolcsy pisał, że trzeba odnowić i poszerzyć relacje gospodarcze ze światem. Jak dodawał, choć Węgry są częścią Europy, to leżą także na granicy ze Wschodem. Stąd warto funkcjonować w obydwu strefach gospodarki.
W 2013 r. ogłoszono nową doktrynę polityki zagranicznej, w tym handlowej, uwzględniającą otwarcie na Wschód. Jej głównym celem było oparcie się na rynkach, które nie ucierpiały w wyniku światowego kryzysu ekonomicznego. Do strategicznych partnerów zaliczono kraje arabskie, Bałkany, Koreę Płd., Tajlandię, Turcję, Indie, ale przede wszystkim Chiny i Rosję. Przy czym z punktu widzenia przeciętnego Kovácsa rola Rosji jest najważniejsza. Dobre relacje z Moskwą oznaczają bowiem tanią energię.
Pomarańczowe rachunki
1/3 powierzchni faktury statystycznego Kovácsa za energię czy gaz jest pomarańczowa. W polu tym ów Kovács może przeczytać, ile oszczędza dzięki urzędowym obniżkom cen energii. Na mocy zawartego w 2015 r. porozumienia Węgrzy nie musieli płacić Rosji za gaz niewykorzystany w poprzedniej umowie (1995–2014), co pozwoliło zaoszczędzić 1,5 bln forintów (21 mld zł), które przeznaczono na podwyżki dla nauczycieli i pielęgniarek. Skutek uboczny jest taki, że Węgry od 1992 r. nie były tak mocno uzależnione od importu energii, jak obecnie. A sam premier stwierdził w czasie konferencji prasowej z prezydentem Rosji, że „nie wie, którędy, ale gaz z Rosji będzie na Węgry płynął”.
Tymczasem Putin znów zaprosił Budapeszt do udziału w projekcie Nord Stream 2. Putin proponuje, by Rosja kredytowała nie 80 proc., ale 100 proc. rozbudowy elektrowni atomowej w Paks, co jeszcze bardziej zwiększy zależność od Rosatomu. Projekt ten dałby możliwość ograniczenia importu energii z zagranicy, w tym z Zachodu, znacznie droższej od rosyjskiej. Rząd Węgier wyliczył przy okazji, że od momentu wprowadzenia sankcji na Rosję węgierskie firmy straciły przeszło 6 mld dol. Stąd tłumaczenie, że sankcjami nie sposób rozwiązywać problemów Europy.
Przez sankcje nałożone na Rosję firmy z Węgier straciły 6 mld dol.
Przeciętny Kovács nie zastanawia się, czy jego tania energia jest poprawna ideowo. Nie pyta, dlaczego Putin oddaje hołd czerwonoarmistom, którzy tłumili powstanie w Budapeszcie w 1956 r. Nie interesuje go, że władze postawiły kilka tygodni temu w Ostrzyhomiu pomnik poświęcony Sowietom poległym w bitwie nad Donem, w której po stronie Osi ponad 100 tys. węgierskich żołnierzy zginęło, zostało rannych bądź wziętych do niewoli. Dobrą ilustracją tej postawy były słowa szefa MSZ Pétera Szijjártó, który – odnosząc się do polskiego oburzenia dotyczącego wizyty Putina w 2015 r. – stwierdził, że rozumie pobudki historyczne, jednak nie pojmuje, jak można patrzeć przez ich pryzmat na gospodarkę.
Niemcy nie, Rosja tak
Według tegorocznych badań instytutu Századvég 64 proc. Węgrów ma niekorzystną opinię o Angeli Merkel, 44 proc. nie lubi Władimira Putina, a co trzeci – Donalda Trumpa. Korzystną opinię o Putinie ma 35 proc. badanych, a o pozostałej dwójce – po ok. 25 proc. Mimo że Niemcy są największym partnerem handlowym Węgier, a sam Orbán słowami „danke, Deutschland” dziękował kanclerz za zaangażowanie 6 tys. niemieckich firm inwestujących na Węgrzech. Tymczasem 75 proc. Węgrów popiera pragmatyczne relacje z Rosją, a blisko co piąty chciałby, aby były one przyjacielskie.
Rozwój tych relacji powinien być uważnie śledzony. Polacy i Węgrzy różnie postrzegają geopolityczną rolę Rosji. Trudno miękkim eurosceptycyzmem prezentowanym przez PiS i Fidesz na forum UE równoważyć współpracę Budapesztu z Moskwą. Kiedy 2 lutego w Warszawie trwało spotkanie przedstawicieli resortów obrony państw wyszehradzkich, węgierski minister ustalał możliwość modernizacji śmigłowców Mi-17 ze swoim rosyjskim odpowiednikiem, który przyleciał z Putinem do Budapesztu. Także modernizacja składów trzeciej linii budapesztańskiego metra odbywa się w rosyjskich zakładach w Rosji. Ze środków z Unii Europejskiej.
Dominik Héjj