To przede wszystkim myślący o przejęciu władzy socjaldemokraci mówią o Europie wielu prędkości. Choć Angela Merkel wspomniała w miniony weekend, że w przyszłości Unia Europejska może stać się Europą wielu prędkości – co z polskiego punktu widzenia byłoby bardzo niekorzystne – to i tak bliższe nam są jej pomysły na reformy niż te prezentowane przez starającą się odsunąć ją od władzy socjaldemokrację.
Przyszłość Unii Europejskiej będzie jednym z głównych tematów dzisiejszych rozmów niemieckiej kanclerz z premier Beatą Szydło.
– Historia ostatnich kilku lat z pewnością nas nauczyła, że może równie dobrze istnieć Unia Europejska różnych prędkości, że nie wszyscy za każdym razem uczestniczą we wszystkich stopniach integracji. Myślę, że to także może się znaleźć w deklaracji rzymskiej – powiedziała w piątek Angela Merkel po nieformalnym szczycie na Malcie. Podczas tego spotkania przywódcy państw członkowskich zastanawiali się nad przyszłością Unii po wystąpieniu Wielkiej Brytanii. Efekt tych przemyśleń ma zostać przedstawiony w marcu na szczycie w Rzymie odbywającym się z okazji 60. rocznicy traktatu powołującego Europejską Wspólnotę Gospodarczą.
Po czerwcowym referendum w Wielkiej Brytanii również w Niemczech ożyła dyskusja nad przyszłością UE. To jednak nie Angela Merkel nadawała ton debacie. Niemiecka kanclerz w dość typowy dla siebie sposób przyjęła pozycję wyczekującą i w pierwszych wystąpieniach po ogłoszeniu wyników ograniczyła się do dość ogólnych i niebudzących kontrowersji stwierdzeń o pogłębieniu współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa i poprawie konkurencyjności. Jest to zresztą uzasadnione. Po pierwsze wolała poczekać, aż Londyn formalnie złoży wniosek o opuszczenie UE i rozpocznie negocjacje w sprawie warunków wyjścia (co wciąż nie nastąpiło). A po drugie – wcale nie jest przekonana, że odpowiedzią na brexit powinno być „jeszcze więcej Europy w Europie” i do gwałtownego przyspieszania integracji. Renegocjowanie traktatów z definicji jest trudne do przeprowadzenia, zatem praktyczniejsze jest wprowadzanie drobnych zmian za pomocą umów międzyrządowych. Co ważniejsze, skład ewentualnego twardego jądra Unii nie byłby zbyt korzystny z niemieckiego punktu widzenia – poza nim znalazłyby się kraje, z którymi Niemcy mają silne powiązania gospodarcze, które prowadzą raczej zdyscyplinowaną politykę budżetową i są przeciwne protekcjonistycznym tendencjom (Europa Środkowo-Wschodnia, kraje skandynawskie). Obecność w integracyjnej awangardzie Francji, Włoch, Hiszpanii i być może Portugalii groziłaby natomiast, że jednym ze skutków powstania twardego jądra byłoby uwspólnotowienie długów, a to ostatnia rzecz, której chce Berlin. Z tego też powodu nie należy zbyt wielkiej wagi przywiązywać do cytowanych słów Merkel – wydaje się, że jest to raczej stwierdzenie pewnego faktu, który i tak ma miejsce, niż zapowiedź zmiany stanowiska Berlina.
Śmielsze, zmierzające w kierunku federalizacji Unii, pomysły przedstawili politycy SPD. Szef partii oraz wicekanclerz Sigmar Gabriel i ówczesny przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz zaproponowali m.in. stworzenie europejskiego rządu, który zastąpiłby Komisję Europejską i był odpowiedzialny przed dwuizbowym parlamentem, zaś ówczesny minister spraw zagranicznych Frank-Walter Steinmeier wraz ze swoim francuskim odpowiednikiem wzywali m.in. do stworzenia wspólnej unijnej armii, wspólnego systemu wizowego, koordynacji polityki zagranicznej, harmonizacji podatków w obrębie strefy euro. Te propozycje bardziej niż tworzeniem superpaństwa były wezwaniem do powstania Europy wielu prędkości, bo szczególny nacisk kładli oni na zacieśnienie integracji gospodarczej (a przy okazji, politycznej) między państwami unii walutowej. To, że współautorem tej wizji był szef niemieckiej dyplomacji, niewiele jednak oznacza – o kierunku polityki zagranicznej decyduje przede wszystkim Merkel, dla której ten plan ze wspomnianych już powodów był nie do zaakceptowania. Poza tym trzeba pamiętać, że w tle pomysłów Gabriela, Schulza i Steinmeiera była niemiecka kampania wyborcza. Notowania SPD znajdowały się wówczas w pobliżu historycznie słabych wyników, a polityka zagraniczna jest jednym z niewielu obszarów, w których partia ta mogła się odróżnić od chadecji.
To, że koncepcja „twardego jądra” czy „Europy wielu prędkości” jest dla Polski niekorzystna, nie wymaga szerszych tłumaczeń – niezależnie, czy jak przewiduje najbardziej skrajna koncepcja integracji między szóstką państw założycielskich, czy odbywałaby się ona wewnątrz strefy euro – znaleźlibyśmy się poza głównym centrum decyzyjnym. Nie ma też wątpliwości, że państwa będące w tej awangardzie kierowałyby się przede wszystkim interesem swoim, a nie tych, które są na peryferiach integracji. Kilka dni po brytyjskim referendum własną wizję rozwoju Unii przedstawił Jarosław Kaczyński. Prezes Prawa i Sprawiedliwości sam zaproponował przyznanie Unii kilku atrybutów państwa federalnego, np. stworzenie silnej armii czy urzędu prezydenta, ale w innych obszarach chce wyraźnego rozgraniczenia kompetencji wspólnotowych i narodowych, a Unia miałaby być konfederacją ściśle ze sobą współpracujących państw narodowych. Nie ulega kwestii, że to pomysł bardzo odmienny od tego, co chcieliby zwolennicy federalnej Europy.
Jeszcze pod koniec zeszłego roku wydawało się, że pomysły socjaldemokratów na reformę Unii nie mają wielkich szans na realizację. Ale po tym jak w styczniu kandydatem SPD na kanclerza we wrześniowych wyborach został Martin Schulz, wyniki tej partii w sondażach wyraźnie poszły w górę – w opublikowanym wczoraj badaniu ośrodka INSA SPD nawet wyprzedziła o 1 pkt proc. chadecję, co zdarzyło się po raz pierwszy od poprzednich wyborów w 2013 r. Na dodatek, przy tych wszystkich różnicach, jakie istnieją pomiędzy Niemcami pod rządami Merkel a rządem Prawa i Sprawiedliwości – np. w kwestii polityki migracyjnej – różnice w przypadku SPD są nieporównywalnie większe. Schulz nie tylko, że jest zdeklarowanym eurofederalistą, to jeszcze jako przewodniczący Parlamentu Europejskiego należał do najbardziej zażartych krytyków polskich władz. Oczywiście gdyby Schulz został kanclerzem, trochę zmieniłby perspektywę, ale i tak stosunkom polsko-niemieckim groziłoby poważne ochłodzenie. Jego wizja Europy jest zbyt odmienna od naszej.
Schulz należał do najbardziej zażartych krytyków polskich władz.